Hornunga zaciekawił czek wystawiony dla doktora Heissena na dwieście marek. Na czeku widniał napis: “Za konsultację”. “Jakiego rodzaju konsultację?” – zastanawiał się Max.
Zadzwonił do Dresdener Bank w Diisseldorfie, gdzie zrealizowano czek.
– Oczywiście znamy doktora Heissena – odpowiedziano mu. – Jest jednym z naszych najlepszych klientów.
– Jaka jest jego specjalność?
– Jest doktorem psychiatrii.
Max potrzebował pięć minut na podjęcie decyzji. Uniósł raz jeszcze słuchawkę i wykręcił numer gabinetu Heissena.
– Proszę zadzwonić później – powiedziała sekretarka. – Doktor jest teraz bardzo zajęty.
– To bardzo pilne – nalegał detektyw.
Po chwili usłyszał w słuchawce głos doktora. Heissen, nie kryjąc złości, poinformował go, że bez sądowego nakazu nie ma obowiązku udzielać informacji o swoich pacjentach, a już na pewno nie zrobi tego przez telefon, i rozłączył się.
Max wrócił do Nixdorfa.
– Co wiesz, przyjacielu, o doktorze Heissenie?
Po rozmowie z komputerem Hornung ponownie wykręcił numer gabinetu doktora.
– Przecież mówiłem już panu, że nie udzielam informacji o moich pacjentach! – krzyczał do słuchawki. – Proszę przyjechać z nakazem, wtedy porozmawiamy.
– Teraz niestety nie mogę przyjechać do Diisseldorfu. Jestem bardzo zajęty.
– Ja również, proszę pana. Czy to już wszystko?
– Niestety, nie. Mam przed sobą wykaz pana zarobków przez ostatnie pięć lat.
– I cóż z tego?
– Wynika z niego jasno, że ukrywa pan ponad dwadzieścia pięć procent dochodów. Jeżeli mi pan nie pomoże, przekażę moje wnioski do urzędu podatkowego w pana rodzinnym mieście. Poradzę im też, aby przejrzeli skrzynkę depozytową w Monachium lub konto bankowe w Basel.
Nastąpiła długa cisza. W pewnym momencie doktor odchrząknął i zapytał:
– Z kim mam przyjemność?
– Detektyw Max Hornung ze szwajcarskiej policji kryminalnej.
– I interesuje pana niejaki Walther Gassner?
– Tak.
– Otóż tak się złożyło, że pamiętam tego człowieka. Wtargnął któregoś dnia do mojego gabinetu nie zapowiedziany. Nie chciał podać mi swojego nazwiska. W końcu zgodziłem się z nim porozmawiać. Próbował mi wmówić, że prosi o pomoc dla swojego przyjaciela, który według niego jest schizofrenikiem i zamierza popełnić morderstwo. Pytał, czy mogę go wyleczyć, nie posyłając do szpitala dla umysłowo chorych. Od razu wiedziałem, że mówi o sobie. To klasyczne zachowanie ludzi, którzy boją się mówić o własnych problemach. Jak to się mówi: nie potrafią spojrzeć prawdzie w oczy.
– Co mu pan poradził?
– Powiedziałem, że przypadek jego przyjaciela nie należy do skomplikowanych i można go łatwo wyleczyć, podając odpowiednie leki. Pocieszyłem go, że nowoczesna medycyna doskonale radzi sobie z najbardziej nawet skomplikowanymi schorzeniami.
– I co się stało potem?
– Nic, zupełnie nic. Od tamtej pory nigdy już nie widziałem tego człowieka, choć bardzo chciałem mu pomóc. Był wyjątkowo zdesperowany. Przypominał mordercę, który na murze domu swojej ofiary napisał: “Powstrzymajcie mnie, zanim znowu kogoś zabiję!”
– Mówił pan, że nie podał swojego nazwiska, a mimo to wypisał panu czek i złożył na nim swój czytelny podpis.
– Przez roztargnienie zapewne. Nie miał przy sobie pieniędzy, więc wręczył mi czek. I stąd właśnie znam jego nazwisko.
Kiedy następnego dnia Max powrócił do Zurychu, znalazł na swoim biurku dalekopis z Interpolu, zawierający listę firm, które zakupiły kasety, było ich osiem. Na jednej z tych kaset nakręcono później wstrząsający film. Wśród kupców znajdowała się korporacja “Roffe & Sons”.
Nadinspektor Schmied tym razem w skupieniu przysłuchiwał się relacji Hornunga z prowadzonego śledztwa. Nie było najmniejszych wątpliwości: ten śmieszny człowieczek natrafił na ślad czegoś naprawdę wielkiego.
– Zrobił to ktoś z tej piątki – Hornung wskazał na listę z nazwiskami i krótką charakterystyką członków rodziny Roffe. – Na razie nie wiem tylko kto. Wszyscy mieli motyw i więcej niż jedną okazję, aby popełnić zbrodnię. Brali udział w zebraniu zarządu w Zurychu w dniu, kiedy w windzie zginęła Kate Erling. Któryś z nich pojawił się też na Sardynii na krótko przed wypadkiem Elżbiety Roffe.
– Mówił pan o pięciu podejrzanych – dociekał Schmied. – Skoro wyklucza pan Elżbietę Roffe, w takim razie pozostaje czwórka…
– Nic z tego – pokręcił głową Hornung. – Jest jeszcze mężczyzna, który przebywał z Samem Roffe'em w Chamonix w dniu jego śmierci… Rhys Williams.
“Pani Elżbieta Williams…” W końcu to się stało. Spełniło się jej najskrytsze marzenie. Jeszcze nie tak dawno zapisywała całe strony zeszytów tymi trzema słowami: “Pani Elżbieta Williams… Pani Elżbieta Williams…”
Z dumą patrzyła na obrączkę na palcu.
– Jesteś zadowolona? – zapytał Rhys, widząc uśmiech na jej twarzy.
Lecieli ich luksusowym boeingiem 707-320 ponad dwadzieścia tysięcy metrów nad poziomem morza, gdzieś nad Atlantykiem. Jedli rosyjski kawior i popijali chłodzony dom perignon. Elżbieta poczuła tak wielki przypływ radości, że zaśmiała się głośno.
– Czy powiedziałem coś nie tak?
– Nie, Rhys – spojrzała na niego – po prostu jestem szczęśliwa.
Dałaby wiele, aby wytłumaczyć mu, ile to małżeństwo znaczyło dla niej. Zapewne patrzyłby na nią zdziwiony. Dla niego ich związek oznaczał jedynie zwykłą transakcję. Ona kochała go jednak i pragnęła spędzić z nim całe życie, urodzić mu dzieci i dbać o niego.
“Przedtem jednak – pomyślała, patrząc ukradkiem na Rhysa – muszę sprawić, aby i on mnie pokochał”.
Elżbieta zaproponowała Rhysowi tę transakcję małżeńską na drugi dzień po rozmowie z Juliusem Badruttem.
Ubrała się odświętnie i z bukietem białych róż wkroczyła do jego gabinetu.
– Rhys, czy ożenisz się ze mną? – zapytała od progu, a widząc zaskoczenie na jego twarzy szybko dodała: – Banki zgadzają się odłożyć spłatę naszych pożyczek pod warunkiem, że zostaniesz prezesem korporacji. – Zrobiła krótką pauzę. – To zwykła transakcja. Nadal będziesz wolny… to znaczy… – zaczerwieniła się – nie będziesz musiał ze mną sypiać. – Umilkła.
Czekała, aż on pomoże jej wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Rhys stał jednak milczący i ani na moment nie spuszczał z niej oczu.
– Rhys!
– No cóż – przełknął ślinę – zaskoczyłaś mnie. – Uśmiechnął się. – Nie co dzień oświadcza mi się piękna dziewczyna… Zgoda.
Elżbieta poczuła ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął ciężar z jej pleców. Zyskała potrzebny czas na odkrycie, kim był człowiek próbujący zniszczyć korporację. Razem z Rhysem szybko uporają się z kłopotami nękającymi “Roffe & Sons”. Przedtem jednak Elżbieta oświadczyła Rhysowi:
– Ty będziesz prezesem korporacji, ale w moich rękach będzie znajdował się kontrolny pakiet akcji.
– Jeżeli mam zarządzać firmą…
– Daję ci zupełną swobodę.
– Ale bez pakietu kontrolnego…
– Muszę mieć pewność, że akcje nie zostaną sprzedane.
– Rozumiem.
Chciała mu powiedzieć, że już dawno podjęła decyzję o sprzedaży akcji. Była pewna, że Rhys z łatwością poradzi sobie z obcym kapitałem i obcymi ludźmi w radzie nadzorczej. Nie mogła jednak zdecydować się na ten krok, póki nie znajdzie zabójcy ojca.
– Kiedy ma się odbyć nasz ślub?
Читать дальше