– Wykluczone! – O ranach zadanych nożem natychmiast poinformowano by policję. Celowo wezwał do siebie lekarza zatrudnionego w firmie, aby zachować wszystko w tajemnicy.
Wolał nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby policja zaczęła teraz węszyć w jego domu.
Doktor założył na ranę szwy i zaproponował, aby przez kilka następnych dni odwiedzała go pielęgniarka. Gassner jednak nie zgodził się, twierdząc, że żona zajmie się nim należycie.
Od tamtej pory minął dokładnie miesiąc. Gassner nie pojawił się w firmie, informując swoją sekretarkę, że miał wypadek i jeszcze przez jakiś czas musi pozostać w domu.
Często wracał myślami do tamtej dramatycznej chwili, gdy Anna próbowała pozbawić go życia przy pomocy nożyczek. Zdążył jednak obrócić się w porę i ostre narzędzie przebiło jego ramię zamiast serca. Czuł się wtedy tak, jakby za chwilę miał stracić przytomność. Jednak mimo dokuczliwego bólu miał jeszcze tyle siły, aby obezwładnić Annę i mimo jej protestów zamknąć ją w sypialni. Z oddali słyszał jej krzyki: “Co zrobiłeś z moimi dziećmi?”, “Co zrobiłeś z moimi maleństwami?”
Nie wypuszczał jej z sypialni ani na moment. Przyrządzał jej posiłki, przynosił do pokoju i stawiał tacę na toaletce.
Anna siedziała zwykle skulona w kącie i powtarzała bez końca: “Co zrobiłeś z moimi dziećmi? Co zrobiłeś z moimi maleństwami?”
Czasami, gdy wchodził do sypialni, widział, jak stała z uchem przy ścianie w nadziei, że usłyszy głosy dzieci. W domu panowała jednak grobowa cisza. Oprócz nich nie było w nim żywej duszy.
Któregoś dnia, gdy Walther sprzątał naczynia po posiłku, rozległ się hałas w holu.
“Kto to mógł być, do diabła? – myślał gorączkowo. – Przecież dokładnie pozamykałem wszystkie drzwi”.
Pani Mendler jak w każdy poniedziałek przyszła do willi Gassnerów, aby posprzątać.
Nie lubiła tego domu. Ale jak mówią: “Pieniądze nie śmierdzą”. Tydzień temu Gassner nie odstępował jej na krok. Może coś zginęło i pewnie ją o to podejrzewał. “Źle temu człowiekowi patrzy z oczu” – pomyślała, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Kiedy zaczęta odkurzać łazienkę na górze, przerwał jej poirytowany, zapłacił za sprzątanie i kazał wynieść się do wszystkich diabłów. Dzisiaj nigdzie nie było go widać. “Pewnie nie ma go w domu. Gott sei Daiik” – odetchnęła z ulgą. Postanowiła zacząć sprzątanie od góry. Pomyślała, że zdąży zejść na parter, kiedy Gassner wróci. W domu panował spokój. Skierowała kroki do sypialni, której od dawna nie odkurzała. Drzwi były jednak zamknięte na klucz. “Pewnie trzymają tam swoją drogocenną biżuterię” – pomyślała i już chciała odejść od drzwi, gdy usłyszała cichy szept:
– Kto tam jest?
– Frau Mendler, pomoc domowa. Chciałam posprzątać pani sypialnię.
– Niech mnie pani ratuje! – Kobieta zaczęła krzyczeć i pukać do drzwi. – Proszę wezwać policję i powiedzieć im, że mój mąż zabił moje dzieci, moje kochane maleństwa. Grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo! Niech się pani pośpieszy, zanim…
Gassner chwycił panią Mendler za ramię i odsunął od drzwi. Był blady.
– Czego pani tu szuka? – powiedział podniesionym głosem. – A może chce pani nas okraść?
– Nikogo nie mam zamiaru okradać, proszę pana. Przychodzę tu co tydzień, aby posprzątać.
– Ostatnim razem powiedziałem, że nie chcę tu pani więcej widzieć.
– Nic podobnego mi pan nie mówił! – pani Mendler nie dawała za wygraną.
“Pewnie zamierzałem jej o rym powiedzieć… tylko przez ten piekielny ból zapomniałem” – pomyślał z wyrzutem.
– Niech się pani stąd natychmiast wynosi! – rozkazał.
Pani Mendler zwlekała z wyjściem z domu. Miała nadzieję, że raz jeszcze usłyszy nawoływanie tamtej kobiety. W domu jednak znowu zapanowała cisza. Gassner tym razem nie zapłacił jej za przyjście. Dobrze, że nie oddała mu złotych spinek do mankietów, które znalazła na podłodze w holu. To jej przynajmniej w części zrekompensuje upokorzenie, jakiego doznała. Przykro jej było z powodu tamtej kobiety, ale nie mogła pójść na policję. Była tam już notowana.
W tym czasie detektyw Hornung przebywał w Zurychu. Z głównej kwatery Interpolu dostał kilka interesujących dalekopisów.
Poza tym poprosił o całodobową ochronę dla Elżbiety Roffe.
W Paryżu policja wyłowiła zwłoki jeszcze jednej jasnowłosej dziewczyny. Podobnie jak poprzednie, była naga i miała na szyi czerwoną kokardę.
W biurze Rhysa zadzwonił telefon. Rhys podniósł słuchawkę i usłyszał monotonny głos Heleny Roffe-Martel.
– Dzień dobry, kochanie.
– Miałaś więcej do mnie nie dzwonić. – Rhys był wyraźnie rozdrażniony.
– Nigdy nie przejmowałeś się moimi telefonami. – Zaśmiała się. – Nie sądziłam, że lew salonowy da się tak szybko ujarzmić.
– Czego chcesz?
– Spotkać się z tobą, dziś po południu.
– To wykluczone.
– Proponujesz więc, abym przyjechała do Zurychu?
Rhys zawahał się.
– Dobrze – odparł. – Gdzie się spotkamy?
– Tam, gdzie zwykle, cheri – odpowiedziała Helena i odłożyła słuchawkę.
Kiedyś miał z Heleną krótki romans. Zdawało mu się jednak, że między nimi już wszystko skończone. Mylił się. Helena nie należała do kobiet, które łatwo rezygnują. Była znudzona Charlesem i szukała odmiany.
– Rhys, pasujemy do siebie jak mało kto – zwykła mówić. – Nie rozumiem, dlaczego nie możemy być razem.
Wiedział, że jeżeli zależy jej na czymś, potrafi być uparta i niebezpieczna. Postanowił spotkać się z nią w Paryżu i odbyć poważną rozmowę.
Wszedł do gabinetu Elżbiety i objął ją wpół.
– Kochasz mnie jeszcze? – zapytał.
– Nie mogę przestać o tobie myśleć – odparła z uśmiechem. – Chodźmy do pokoju obok – szepnęła. – Mam ochotę cię zjeść.
– Z grzecznej dziewczynki przeistaczasz się w lwicę.
– To twoja wina, kochanie. Tak bardzo rozpalasz moje zmysły.
Rhys nagle spoważniał i powiedział:
– Muszę lecieć do Paryża, Liz.
– Czy mogę lecieć z tobą?
– To zbyteczne, Liz. Wrócę wieczorem. I pójdziemy gdzieś na kolację. Tylko we dwoje. Elżbieta była wyraźnie rozczarowana.
Helena czekała na niego w małym hoteliku, położonym w centrum miasta.
Rhys nie pamiętał, aby kiedykolwiek się spóźniła. Była niezwykłą kobietą, równie piękną co inteligentną. Była namiętną kochanką i jednocześnie nieustępliwym partnerem w interesach.
– Witaj, kochanie – powiedziała, gdy usiadł przy stoliku. – Wyglądasz wspaniale. Małżeństwo dobrze ci służy. Czy Elżbieta w łóżku jest równie dobra jak ja?
– To nie twoja sprawa, Heleno. – Był wyraźnie poirytowany jej złośliwością.
– Ależ, cheri – wzięła jego rękę w swoje dłonie – to nasza wspólna sprawa. – Jak się czujesz w roli prezesa korporacji?
Przypomniał sobie, jak bardzo Helena była żądna władzy.
“Gdyby Sam usunął nam się z drogi, moglibyśmy razem doprowadzić korporację do rozkwitu” – często powtarzała. Nawet w łóżku, w chwilach miłosnego uniesienia, mówiła: “To moja korporacja, Rhys. W moich żyłach płynie krew Samuela Roffe'a. Zdobędę ją… Mocniej… Wejdź we mnie… Mocniej, kochanie”.
Władza była dla Heleny najlepszym afrodyzjakiem.
– W jakiej sprawie chciałaś się ze mną spotkać, Heleno?
– Czas, abyśmy przedsięwzięli jakieś kroki.
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
Читать дальше