– Hm… Masz złamaną rękę, chłopcze. Może powinienem wezwać policję, aby się tym zajęła.
Słowa doktora przeraziły go. Oczami wyobraźni widział zapłakaną twarz ciotki i ponurą minę ojca na widok prowadzących go policjantów. Najgorsze było jednak to, że jako przestępcy nigdy nie uda mu się zdobyć ręki córki doktora Wala…
Ponownie syknął z bólu.
– Nie trzeba wzywać policji. Właśnie ją nastawiłem – powiedział spokojnie doktor i zabrał się do zakładania gipsu. – Pewnie mieszkasz gdzieś niedaleko?
– Tak, proszę pana.
– Już nieraz cię widywałem. Dlaczego kręcisz się w pobliżu mojego domu?
Samuel pomyślał, że doktor wyśmiałby go, gdyby powiedział, że kocha jego córkę.
– Chcę, tak jak pan, zostać lekarzem. Doktor Wal spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– To dlatego próbowałeś wejść do mojego domu przez okno jak włamywacz?
Samuel znalazł się w tarapatach. Aby z nich wybrnąć, zaczął opowiadać o matce, która umarła na ulicy, o ojcu, obwoźnym handlarzu, a nawet o wycieczce do Krakowa i o tym, że zamyka się ich na noc w getcie jak zwierzęta w klatce. Wyznał też doktorowi, że kocha jego córkę. Na koniec przyznał, że jest mu niezmiernie przykro z powodu tego, co się stało.
Doktor słuchał w milczeniu, przyglądając mu się uważnie, a następnie powiedział:
– Wszyscy jesteśmy tu więźniami, chłopcze, a najtragiczniejsze jest to, że uwięził nas tu inny człowiek.
Samuel spojrzał na niego zmieszany.
– Nic nie rozumiem… Doktor westchnął.
– Pewnego dnia, chłopcze, przejrzysz na oczy i wszystko zrozumiesz. To nie czas ani miejsce dla niepoprawnych marzycieli, Samuelu Roffe. Nigdy nie zostaniesz lekarzem w getcie, bo tylko ja i dwóch moich kolegów możemy tu leczyć ludzi.
– Przerwał i zapalił fajkę. – Jest jeszcze co najmniej tuzin innych zdolnych lekarzy – kontynuował – czekających niecierpliwie na moment, w którym my przejdziemy na emeryturę lub pożegnamy się z tym bezdusznym światem na dobre, aby oni mogli zająć nasze miejsce. Ty nie stoisz nawet na końcu tej kolejki. Nie masz najmniejszych szans, chłopcze! Urodziłeś się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu. Rozumiesz?
– Tak, panie doktorze – odparł Samuel, przełykając głośno ślinę.
Wal zawahał się przez chwilę, a następnie mówił dalej:
– Co do twojego drugiego marzenia, to jest ono równie niedorzecznie jak pierwsze. Wykluczone, abyś kiedykolwiek dostał moją Terenię za żonę!
– Ale dlaczego?
– Dlaczego?… Z tego samego powodu, dla którego nie możesz zostać lekarzem. Żyjemy przecież w społeczeństwie, którym rządzą pewne reguły, na przykład ta, że nie popełniamy mezaliansów. Otóż moja córka wyjdzie za mąż za kogoś z naszej sfery, kogoś, kto zapewni jej dobrobyt, do jakiego przywykła w domu rodzinnym. Może będzie to lekarz, prawnik lub rabin… Radzę ci więc z dobrego serca, wybij ją sobie z głowy.
– Aleja…
– Skończyłem – przerwał mu stanowczo doktor i, przytrzymując go za łokieć, odprowadził do drzwi. Zanim jednak zamknął je za Samuelem, powiedział: – Uważaj, chłopcze, na gips, żeby nie popękał.
– Będę uważał, doktorze, dziękuję.
– Do zobaczenia, Samuelu.
Doktor Wal nie musiał długo czekać, aby go znowu spotkać. Już następnego dnia rano Samuel zadzwonił do jego drzwi. Doktor zobaczył go przez okno i zastanawiał się, czy sam ma kazać mu odejść, czy też poprosić o to służącą. W końcu zrezygnowany machnął ręką i kazał go wpuścić.
Od tamtej pory Samuel odwiedzał doktora dwa, trzy razy w tygodniu. Robił sprawunki, w zamian za co doktor pozwalał mu patrzeć, jak bada pacjentów i sporządza lecznicze mikstury. Samuel starał się wszystko dokładnie zapamiętać. Był doskonałym uczniem.
Cieszyło to doktora Wala, ale zarazem wywoływało jego niepokój. Rozbudzał bowiem w chłopcu nadzieje na to, że zostanie kiedyś kimś innym, kimś lepszym, i za to winił siebie.
Jakimś dziwnym trafem zawsze tam, gdzie przebywał Samuel, pojawiała się Terenia. Wtedy serce chłopca biło mocniej. Marzył, aby choć przez chwilę potrzymać ją za rękę. Pewnego razu, kiedy przypadkowo otarł się o nią w kuchni, omal nie zemdlał. Stała i patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Później uśmiechnęła się i odeszła.
A więc w końcu zauważyła go. Samuel odniósł sukces. Był pewien, że z czasem dziewczyna zapała do niego gorącym uczuciem.
Od tamtej chwili często rozmyślał o ich wspólnej przyszłości. Planował wszystko z myślą o nich obojgu. Wierzył, że cudem wydostaną się z getta i osiedlą gdzieś na końcu świata, gdzie będą się kochali i żyli dostatnio. Marzył o tym, na przekór ponurej rzeczywistości.
Elżbieta nie zdążyła przeczytać kolejnej strony pamiętnika. Zrobiło się późno i zmęczona zasnęła. Następnego dnia rano skrzętnie ukryła pamiętnik i pobiegła do szkoły. Nie mogła jednak spokojnie usiedzieć na lekcjach. Próbowała odgadnąć, w jaki sposób udało się Samuelowi poślubić Terenię i co sprawiło, że stał się sławny – Jego losy całkowicie zaabsorbowały jej uwagę. Najchętniej zaszyłaby się gdzieś w odludnym miejscu, gdzie mogłaby spokojnie dokończyć lektury. A tymczasem musiała udać się na kolejną lekcję baletu, którego nienawidziła.
Z niechęcią wbiła się w swoje różowe “tutu” i, stojąc przed lustrem, starała się wmówić sobie, że ma figurę modelki. W rzeczywistości zaś była gruba i niezgrabna. Tylko ślepiec mógłby pomyśleć, że jest tancerką.
Wkrótce po jej czternastych urodzinach nauczycielka tańca, madame Netturova, oznajmiła, że wszyscy mają stawić się wraz z rodzicami w sali baletowej, gdzie odbędzie się coroczny pokaz tańca.
Elżbietę przerażała myśl, że będzie musiała zatańczyć przed publicznością. Czuła, że nie przeżyje takiego upokorzenia. Po powrocie do domu ani słowem nie wspomniała ojcu o pokazie. W przeszłości często przypominała mu o zebraniach i przyjęciach szkolnych z udziałem rodziców. On jednak zawsze był zajęty.
Następnego wieczoru, gdy szykowała się do wyjścia, w drzwiach jej pokoju niespodziewanie pojawił się ojciec.
– Dobry wieczór, Elżbieto – przywitał się z nią, a następnie zauważył: – Chyba znowu trochę przytyłaś.
– Masz rację, ojcze – odpowiedziała, oblewając się rumieńcem.
Przystanął na chwilę, chcąc jeszcze coś dodać, jednak zaraz zmienił zdanie i tylko zapytał:
– Co tam słychać w szkole?
– Wszystko dobrze, ojcze.
– Żadnych problemów?
– Żadnych, ojcze.
– Świetnie.
Ich rozmowa przypominała setki innych, jakie odbywali od lat. “Co tam w szkole?” “Żadnych problemów”. “Świetnie”. Było to jak dialog dwojga obcych sobie ludzi, którzy się nie słuchali i nie rozumieli.
Tym razem Roffe stał w drzwiach dłużej niż zwykle. Dostrzegł napięcie malujące się na pozornie pogodnej twarzy córki. Przez moment zastanawiał się, co mogło zmącić spokój jedynaczki, której niczego przecież nie brakowało. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to tylko przywidzenie, bo odwrócił się i wolno ruszył przed siebie. Dobiegł go jednak jej głos:
– Madame Netturova organizuje dziś wieczorem przedstawienie baletowe z udziałem naszej klasy. Zaprasza też rodziców. Nie przyjdziesz, prawda?
Była na siebie wściekła. Nie chciała przecież, aby widział, jak plączą się jej nogi. Co ją skusiło, że wspomniała mu o tym przedstawieniu? W głębi duszy znała jednak odpowiedź. Była jedyną uczennicą, której rodzice nie pojawiali się na żadnej szkolnej uroczystości. Zresztą nie powinna się tym przejmować, gdyż ojciec z pewnością odmówi jej i tym razem.
Читать дальше