Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera
Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Demony dobrego Dextera
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2006
- Город:Warszawa
- ISBN:8324125922
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Uczucie klaustrofobii. Wrażenie, że pakamera na lodowisku jest w sam raz, taka jak trzeba. Podmuch zimnego powietrza na plecach. Dlaczego to było takie istotne? Dlaczego wciąż do tego powracałem? Bo powracałem przez cały czas, bez względu na to, co się działo. Powracałem do tych samych nielogicznych wspomnień i wciąż nie rozumiałem dlaczego. Co się za tym kryło? I dlaczego, u diabła, mnie to obchodziło? Znaczyło to coś czy nie, musiałem znaleźć miejsce pasujące do moich odczuć i wrażeń, do uczucia klaustrofobii i nieodpartego wrażenia, że to tu. Po prostu nie było innego wyboru: musiałem poszukać jakiegoś małego, zimnego pudła, chłodni albo lodówki. W niej znajdę Deborę albo znajdzie ją tam moje nie ja. Czyż to nie proste?
Nie. Nie proste, tylko prostacko-naiwne. Nie było żadnego sensu zwracać uwagi na upiorne wskazówki napływające ze snów. Sny nie mają nic wspólnego zjawą i to wcale nieprawda, że Freddy Krueger zostawiał na niej ślady swoich szponów. Nie, nie mogłem wypaść z domu i w psychicznym dołku zacząć jeździć bez celu po mieście. Byłem istotą rozumującą chłodno i logicznie. Dlatego jako istota rozumująca chłodno tudzież logicznie, zamknąłem drzwi na klucz i ruszyłem do samochodu. Wciąż nie wiedziałem, dokąd pojadę, jednak silny, wewnętrzny przymus szarpnął cuglami i skierował mnie na parking. Ale sześć metrów od mojego wiernego wozu przystanąłem tak gwałtownie, jakbym nadział się na niewidzialny mur.
W samochodzie paliło się światło.
Na pewno go nie zapaliłem. Parkowałem za dnia, poza tym sprawdziłem, czy dobrze zamknąłem drzwiczki. A przypadkowy złodziej zostawiłby je otwarte, żeby uniknąć niepotrzebnego hałasu.
Podszedłem bardzo powoli, nie wiedząc, co tam znajdę i czy na pewno chcę to zobaczyć. Z odległości półtora metra na fotelu kierowcy nie zobaczyłem niczego. Ostrożnie obszedłem samochód i czując nerwowe mrowienie na karku, zajrzałem z drugiej strony. No i proszę. Leżała tam, a jakże.
Barbie. Znowu. Jeszcze trochę i stanę się właścicielem sporej kolekcji.
Ta była w marynarskiej czapeczce, bluzce bez brzucha i w obcisłych, różowych szortach. W rączce ściskała walizeczkę z napisem CUNARD.
Uchyliłem drzwiczki, wziąłem lalkę, wyjąłem jej z ręki walizeczkę i otworzyłem ją. Coś z niej wypadło i potoczyło się po podłodze. Małe, okrągłe coś. Do złudzenia przypominało szkolny sygnet Debory, bo na wewnętrznej stronie miało wygrawerowane dwie litery: „D” i „M”. Jej inicjały.
Opadłem na fotel z rączką Barbie w dłoni. Odwróciłem ją na plecy. Zgiąłem jej nogi. Pomachałem rękami. Co wczoraj robiłeś, Dexterku?
Och, bawiłem się lalkami, podczas gdy mój przyjaciel ćwiartował moją siostrzyczkę.
Nie traciłem czasu na zastanawianie się, jak ta mała, marynarska dziwka trafiła do mojego samochodu. Wiedziałem, że jest to jakaś wiadomość — a może wskazówka? Ale wskazówki zwykle coś wskazują, tymczasem ta chciała mnie najwyraźniej zwieźć. Mój demon uprowadził Deborę, to było pewne. Ale CUNARD? Co pasażerskie linie żeglugowe miały wspólnego z ciasnymi, zimnymi pomieszczeniami do wiwisekcji i ćwiartowania zwłok? Nie dostrzegałem w tym żadnego związku. W Miami było tylko jedno miejsce, gdzie związek taki mógł zaistnieć.
Z Douglas skręciłem w prawo, do Coconut Grove i musiałem zwolnić, żeby nie przejechać któregoś z rozradowanych debili tańczących między sklepami i kawiarniami. Zdawało się, że mają za dużo czasu i pieniędzy i za mało oleju we łbie, ale ponieważ było ich naprawdę dużo, jechałem bardzo powoli, o wiele wolniej, niż powinienem — z drugiej jednak strony, po co miałem się denerwować, skoro i tak nie wiedziałem, dokąd jadę. Wiedziałem tylko, że dokądś, przed siebie. Bayfront Drive, Brickle, śródmieście. Wszędzie widziałem olbrzymie neony z błyskającymi strzałkami i zachęcającymi słowami: „Na wiwisekcję!” Mimo to jechałem dalej i wreszcie dotarłem do American Airlines Arena i do autostrady MacArthura. Zerknąłem w stronę areny i tuż za nią zobaczyłem nadbudówkę okrętu pasażerskiego przy nabrzeżu Government Cut. Nie była to naturalnie nadbudówka statku linii Cunard, mimo to wytężyłem wzrok w poszukiwaniu jakiegoś znaku czy wskazówki. Było oczywiste, że mój demon nie chce skierować mnie na statek pasażerski; na statku było za dużo ludzi, za dużo wścibskich urzędasów. Ale na pewno chodziło mu o coś takiego, o coś zbliżonego, a skoro tak, musiało mu chodzić o… Tu skończyły mi się pomysły. Patrzyłem na okręt tak intensywnie, że jeszcze trochę i stopiłbym wzrokiem nadbudówkę rufową, lecz na próżno. Debora nie wyskoczyła z ładowni i nie zbiegła na ląd, tańcząc po trapie.
Rozejrzałem się. Za statkiem, niczym porzucone rekwizyty z Gwiezdnych Wojen, strzelały w niebo portowe dźwigi. Nieco dalej, w cienistym mroku za dźwigami, stały ledwo widoczne z tej odległości kontenery, mnóstwo bezwładnie rozrzuconych stalowych pudeł przypominających gigantyczne klocki, które znudzony chłopczyk wysypał z pudełka; niektóre z nich były chłodzone. A za kontenerami…
Chwileczkę, Dexterku, wróć.
A któż to do mnie szeptał? Kto mruczał te ciche słowa do smętnego, samotnego Dextera? Kto za mną siedział? Kto tak chichotał? I dlaczego? Jaka wiadomość tłukła się w mojej pustej, pozbawionej mózgu czaszce?
Kontenery.
Chłodzone kontenery.
Ale dlaczego akurat kontenery? Z jakiego powodu miałbym zainteresować się nagle stertą zimnych, ciasnych, klaustrofobicznych pudeł?
No tak. Jeśli ująć to w ten sposób…
Czy to możliwe, żeby mieściło się tu w przyszłości muzeum narodzin Dextera? Takie z eksponatami naturalnej wielkości, gdzie pokazywano by jakże rzadko widywaną wiwisekcję jego jedynej siostry?
Szarpnąłem kierownicą i zajechałem drogę bmw z bardzo głośnym klaksonem. Choć raz zachowując się jak na mieszkańca Miami przystało, pokazałem kierowcy środkowy palec i zjechałem z autostrady.
Okręt stał po lewej stronie. Plac z kontenerami był po prawej, za wysokim ogrodzeniem zwieńczonym ostrym jak brzytwa drutem kolczastym. Zmagając się z narastającą falą pewności i coraz głośniejszym chórem czegoś, co brzmiało jak pieśń bojowa Mrocznego Pasażera, dojechałem do drogi dojazdowej. Na końcu drogi stała budka. Był tam również szlaban, przed którym leniuchowało kilku umundurowanych dżentelmenów i pod którym nie sposób było przejechać, nie odpowiadając na serię kłopotliwych pytań. Przepraszam, czy mógłbym się tu rozejrzeć? Widzi pan, myślę, że mój przyjaciel ćwiartuje tu moją siostrę.
Dziesięć metrów przed szlabanem zawróciłem między pomarańczowymi pachołkami i pojechałem z powrotem. Statek miałem teraz po prawej. Tuż przed mostem na stały ląd skręciłem w lewo i wjechałem na olbrzymi plac z terminalem portowym po jednej stronie i z ogrodzeniem po drugiej. Ogrodzenie było ozdobione wesołymi znakami ostrzegawczymi Amerykańskiego Urzędu Celnego, które groziły surową karą każdemu, kto zbłądzi na ten teren, i ciągnęło się skrajem dużego, pustego o tej porze parkingu.
Jechałem i patrzyłem na kontenery. Przypłynęły zza granicy i czekały na kontrolę, dlatego dobrze ich pilnowano. Trudno tam było wejść, a jeszcze trudniej wyjść, zwłaszcza z podejrzanym ładunkiem poćwiartowanych zwłok czy czegoś w tym rodzaju. Nie, musiałem poszukać innego miejsca albo przyznać, że poleganie na niejasnych przeczuciach po serii szyderczych snów i po zabawie skąpo ubraną lalką Barbie jest czystą stratą czasu. Im szybciej przyznam, że nie miałem racji, tym większe będę miał szansę na odnalezienie siostry. Bo tu jej nie było. Nie było też żadnego powodu, żeby miała być.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.