Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera

Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Demony dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Demony dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Demony dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dexter Morgan to za dnia wzorowy pracownik policyjnego laboratorium, a nocami kat, który wymierza swoją sprawiedliwość. Dwoistość jego natury jest tak zaskakująca, że nie jesteśmy już pewni, czy ten przykładny obywatel i wyrafinowany morderca to jedna osoba…

Demony dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Demony dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kierując się podobną logiką, Moon i McClellan zauważyli, że podczas gdy ludzkie głowy znajduje się w Miami niemal codziennie, w hrabstwie Broward jest to zjawisko stosunkowo rzadkie, dlatego też traktują je poważniej, zresztą najpierw trzeba przeprowadzić szereg badań wstępnych, żeby sprawdzić, czy sprawy te w ogóle się z sobą łączą, a badania powinni przeprowadzić oni, ponieważ teren ten należy do ich jurysdykcji. Naturalnie z radością przekażą nam wyniki.

Takie postawienie sprawy było oczywiście nie do przyjęcia dla ich adwersarzy. Kapitan Matthews odparł, że śledczy z Broward nie wiedzą, czego szukać, dlatego mogliby coś przeoczyć albo zniszczyć ważny dowód rzeczowy. Naturalnie nie przez niekompetencję czy głupotę; kapitan był niemal pewny, że policjanci z Broward są w większości rzetelnymi fachowcami.

Jak można się było spodziewać, kapitan Moon nie przyjął tych słów w duchu radosnej kooperacji i nie ukrywając emocji, zauważył, że kapitan Matthews zdaje się sugerować, iż w jego wydziale pracuje banda podrzędnych kretynów. Matthews był już na tyle wkurzony, by grzecznie odrzec, że och nie, bynajmniej nie podrzędnych. Jestem przekonany, że polemika zakończyłaby się bójką, gdyby nie pojawił się sędzia, czyli dżentelmen z FDLE.

FDLE, florydzki urząd śledczy, jest czymś w rodzaju stanowego FBI. Jego funkcjonariusze mają prawo działać na terenie całej Florydy i w przeciwieństwie do federalnych, są szanowani przez większość policjantów. Dżentelmen, o którym mowa, był mężczyzną średniego wzrostu i lichej postury. Miał krótko przyciętą brodę, ogoloną głowę i robił wrażenie zupełnego przeciętniaka, ale kiedy stanął między dwoma o wiele wyższymi i bardziej krzepkimi kapitanami, ci natychmiast zamknęli się i cofnęli. Dżentelmen szybko wszystko wyjaśnił i ustalił i już po chwili mogliśmy przystąpić do pracy na uporządkowanym i właściwie zorganizowanym miejscu zbrodni.

Według jego zarządzenia śledztwo mieliśmy prowadzić my, policja z Miami-Dade, chyba że badania tkanek wykażą, iż znalezione na lodowisku ręce i nogi nie pasują do naszych głów. Bezpośrednim skutkiem praktycznym jego decyzji było to, że przed tłumem reporterów, kłębiącym się przed stadionem, jako pierwszy miał stanąć kapitan Matthews.

Przyjechał Angel-Bez-Skojarzeń i od razu zabrał się do pracy. Nie bardzo wiedziałem, co o tym myśleć i nie chodziło mi wcale o jurysdykcyjne kłótnie. Nie, o wiele bardziej niepokoiło mnie samo wydarzenie, niepokoiło i dawało do myślenia. Ale nie zabójstwo jako takie i nie układ odciętych kończyn, chociaż ten był nader pikantny. Bo oczywiście przed przyjazdem policji udało mi się zajrzeć do izdebki horroru naszego Stebana — doprawdy, czy można mi się dziwić? Pragnąłem jedynie zakosztować widoku i zrozumieć, dlaczego mój drogi, tajemniczy współpracownik wybrał akurat to miejsce. Chciałem tylko zerknąć, naprawdę.

Dlatego kiedy tylko Steban wybiegł ze stadionu, kwicząc, krztusząc się i chrząkając jak dławiące się grejpfrutem prosię, potruchtałem do pakamery, żeby zobaczyć, co go tak przestraszyło.

Tym razem członki nie były owinięte. Tym razem leżały na podłodze w czterech grupach. I kiedy się im przyjrzałem, zrozumiałem coś cudownego.

Jedna noga leżała prosto po lewej stronie pakamery. Blada, sinawa i dokładnie odsączona, na kostce miała złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serduszka. Była naprawdę urocza, słodziutka, nieoszpecona wstrętnymi plamami krwi. Bardzo elegancka robota. Dwie ciemne ręce, równie starannie odcięte i zgięte w łokciu, ułożono równolegle do nogi, łokciem na zewnątrz. A obok rąk, tuż obok siebie leżały pozostałe kończyny, wszystkie zgięte w stawach i jakby zaokrąglone u dołu.

Chwilę trwało, zanim to do mnie dotarło. Szybko zamrugałem i gdy obraz się wyostrzył, musiałem mocno zmarszczyć brwi, żeby nie zachichotać, bo Deb znowu powiedziałaby, że zachowuję się jak nastolatka.

A chciało mi się śmiać dlatego, że mój mistrz zrobił z rąk i nóg litery, z których ułożył krótki napis: Buu.

Pod Buu spoczywały trzy korpusy, ułożone w śliczny, halloweenowy uśmiech.

Co za łobuziak.

Ale podziwiając humor bijący z tej małej wystawy, zastanawiałem się, dlaczego zorganizował ją akurat tutaj, w pakamerze, zamiast na lodzie, gdzie mogłaby zdobyć uznanie szerszej publiczności. Zgoda, pakamera była dość przestronna, jednak w sumie ciasna i wystarczyło w niej miejsca tylko na samą ekspozycję. Więc dlaczego?

Gdy się nad tym zastanawiałem, z trzaskiem otworzyły się główne drzwi: przybyli pierwsi ratownicy. I kiedy się otworzyły, przez taflę lodowiska przemknął podmuch zimnego powietrza, który omył mi plecy…

Odpowiedział mu ciepły prąd płynący w tym samym kierunku. Leciutki jak muśnięcie czubkiem palca dotarł do mrocznego dna podświadomości i poczułem, że gdzieś tam, w bezksiężycowej nocy mojego jaszczurczego mózgu, coś się zmieniło, że Mroczny Pasażer ochoczo wyraża zgodę na coś, czego nawet nie słyszałem ani nie rozumiałem, choć wiedziałem, że musi mieć to coś wspólnego z palącą niecierpliwością zimnego powietrza, z napierającymi zewsząd ścianami, z narastającym przeświadczeniem, że…

Tak jest dobrze. Tak, na pewno. Że tak jest dobrze, że właśnie tak powinno być, że mój tajemniczy autostopowicz jest zadowolony, podekscytowany i spełniony w sposób, jakiego nie jestem w stanie ogarnąć rozumem. Jednocześnie przebijało przez to wszystko niejasne wrażenie, że skądś to znam. Nie miało to żadnego sensu, ale tak było. Lecz zanim zdążyłem zgłębić znaczenie tego dziwnego objawienia, młody, przysadzisty mężczyzna w policyjnym mundurze kazał mi wyjść z pakamery z rękami na widoku. Musiał przyjechać jako pierwszy i celował we mnie z rewolweru w bardzo przekonujący sposób. Ponieważ twarz przecinała mu tylko jedna długa, ciemna brew i ponieważ nie miał czoła, uznałem, że lepiej spełnić jego życzenie. Wyglądał na tępego, prymitywnego draba, który może przypadkiem zastrzelić niewinnego człowieka — albo nawet mnie.

Niestety, mój odwrót odsłonił małą dioramę w pakamerze i prymitywny drab zaczął rozpaczliwie szukać miejsca, gdzie mógłby zwrócić śniadanie. Wreszcie dopadł dużego kosza na śmieci sześć metrów dalej i zaczął wydawać okropne rzężąco-gulgoczące odgłosy. Stałem nieruchomo i czekałem, aż skończy. Rozrzucać wokoło na wpół strawione jedzenie — cóż za okropny zwyczaj. Jaki niehigieniczny. I pomyśleć, że robił to strażnik bezpieczeństwa publicznego.

Dołączyli do nas kolejni mundurowi i już wkrótce mój małpi przyjaciel dzielił kosz z kilkoma kolegami. Wydawali bardzo niemiłe dźwięki, nie wspominając już o tym, że musiałem wdychać te wszystkie nieprzyjemne zapachy. Mimo to grzecznie czekałem, ponieważ jedną z najbardziej fascynujących rzeczy, jakie można powiedzieć o rewolwerze, jest to, że da się z niego wystrzelić, nawet wymiotując. Jeden z mundurowych wyprostował się wreszcie, wytarł rękawem usta i zaczął mnie przesłuchiwać. Niedługo potem odepchnięto mnie na bok, zakazano mi odchodzić i czegokolwiek dotykać.

Kilka minut później przyjechali kapitan Matthews z detektyw LaGuertą i kiedy przejęli dowództwo, trochę się odprężyłem. Ale teraz, kiedy mogłem już wszędzie pójść i wszystkiego dotknąć, po prostu siedziałem tam i myślałem. A myśli miałem zaskakująco niepokojące.

Dlaczego wystawa w pakamerze wydała mi się tak dobrze znajoma, tak rozkosznie swojska?

Nie wiedziałem, byłem zupełnie zagubiony. Oczywiście mógłbym powrócić do moich porannych, jakże idiotycznych koncepcji i wmówić sobie, że to moje dzieło, ale tego nie zrobiłem. Moje dzieło — co to za głupota? Buu, rzeczywiście. Nie warto było nawet z tego szydzić. Czysty absurd.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Demony dobrego Dextera»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Demony dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Demony dobrego Dextera»

Обсуждение, отзывы о книге «Demony dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x