— Już nigdy w życiu nie chcę czegoś takiego oglądać. Nigdy.
— Wcale się panu nie dziwię — odparłem ze szczerym współczuciem. — Właśnie dlatego tu jesteśmy.
Zmarszczył czoło.
— Jak to?
Zerknąłem na Deborę, żeby sprawdzić, czy nie sięga przypadkiem po broń. Miała zaciśnięte usta i groźnie postukiwała nogą w ziemię, ale milczała.
Podszedłem bliżej.
— Steban — powiedziałem moim najbardziej męskim i najbardziej konfidencjonalnym głosem. — Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedy otworzy pan te drzwi, będzie tam na pana czekało to samo, co w zeszłym tygodniu.
— O żesz ty! — nie wytrzymał Rodriguez. — Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
— To zrozumiałe.
— Me cago en diez całe to gówno.
— Właśnie — ciągnąłem. — Może więc najpierw wpuści pan tam nas? Tak na wszelki wypadek.
Spojrzał na mnie, a potem na nachmurzoną Deborę; miała śliczną minę, którą dobrze podkreślał kolor munduru.
— Mogę mieć kłopoty — mruknął. — Mogę wylecieć z pracy… Uśmiechnąłem się do niego z dobrze udawanym współczuciem.
— Albo może pan tam wejść i na własne oczy zobaczyć stertę odciętych rąk i nóg. Tym razem będzie ich więcej.
— O żesz ty… Ale mnie wyrzucą, wylecę z roboty. Co mam robić?
— Pomyśleć, że spełnia pan obowiązek obywatelski.
— Człowieku, co ty pieprzysz? Co mi po obowiązku, jak wyląduję na bruku?
Może nie wyciągał do mnie ręki, ale zachowywał się jak ktoś z pretensjami i było oczywiste, że liczy na mały prezent, który pocieszyłby go na ewentualnym bezrobociu. Bardzo rozsądny sposób myślenia, zwłaszcza w Miami. Sęk w tym, że miałem przy sobie tylko pięć dolarów, a musiałem jeszcze kupić słodki rogalik i kawę. Dlatego kiwnąłem głową jak mężczyzna, który rozumie drugiego mężczyznę.
— Ma pan rację — powiedziałem. — Cóż, mieliśmy nadzieję, że nie będzie pan musiał oglądać tych rąk i nóg… Wspominałem już, że tym razem będzie ich więcej? Ale oczywiście nie chcemy, żeby stracił pan pracę. Przepraszamy, że zawracaliśmy panu głowę. Miłego dnia! — Uśmiechnąłem się do Debory. — Jedziemy — rzuciłem. — Trzeba tam wrócić i poszukać palców.
Debora była wciąż naburmuszona, ale miała przynajmniej na tyle oleju w głowie, żeby nie zepsuć przedstawienia. Otworzyła drzwiczki, wesoło pomachała Rodriguezowi i wsiadła.
— Zaczekajcie! — zawołał. Spojrzałem na niego z uprzejmym zainteresowaniem. — Przysięgam na Boga, że już nigdy więcej nie chcę tam niczego znaleźć. — Patrzył na mnie przez chwilę, pewnie z nadzieją, że jednak zmięknę i dam mu garść krugerandów, ale, jak już wspomniałem, czekała mnie jeszcze wizyta w cukierni, dlatego nie zmiękłem. Steban oblizał wargi, odwrócił się szybko i włożył klucz do zamka wielkich, podwójnych drzwi. — Idźcie — powiedział. — Ja zaczekam tutaj.
— Na pewno? — spytałem.
— Człowieku, czego ty jeszcze ode mnie chcesz? Idźcie! Uśmiechnąłem się do Debory.
— Na pewno — powiedziałem.
Deb pokręciła głową jak rozdrażniona młodsza siostra i jednocześnie jak skwaszona policjantka. Dziwna kombinacja. Obeszła samochód i ruszyła przodem.
Na lodowisku było zimno i ciemno, co zupełnie mnie nie zdziwiło. O tej porze nie mogło być inaczej. Steban na pewno wiedział, gdzie jest włącznik, ale nie raczył nam tego powiedzieć. Debora odpięła od paska wielką latarkę i powiodła światłem po lodzie. Wstrzymałem oddech, gdy z mroku wychynęła najpierw jedna bramka, a potem druga. Światło zatoczyło krąg. Parę razy zwolniło, parę razy się zatrzymało, wreszcie znieruchomiało.
— Nic — powiedziała Debora. — Wielkie gówno.
— Widzę, że jesteś rozczarowana.
Deb prychnęła i ruszyła do wyjścia. Tymczasem ja stałem na środku tafli, czując bijące z lodu zimno i snując radosne myśli. Ale tak naprawdę myśli te nie były moje.
Nie moje, ponieważ kiedy siostra się odwróciła, zza ramienia doszedł mnie cichutki głosik. Zimny, oschły rechot, znajome muśnięcie piórkiem tuż na progu słyszalności. Dlatego gdy Deb zniknęła, znieruchomiałem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w słowa mojego starego druha. Mówił jak zwykle niewiele, szeptał najcichszym szeptem, wydawał bezdźwięczne odgłosy, mimo to z uwagą go słuchałem. Wtem zachichotał i zaczął mruczeć mi do ucha koszmarne rzeczy, podczas gdy drugim uchem słyszałem, jak Debora wpuszcza do środka Stebana i każe mu zapalić światło. Zrobił to chwilę później, a wówczas cichutki głosik przeszedł w szalone crescendo dobrego humoru i dobrodusznego horroru.
O co ci chodzi? — spytałem grzecznie, ale odpowiedział jeszcze większym wybuchem wesołości. Nie miałem pojęcia, co to znaczy. Lecz nie zdziwiłem się, słysząc potworny krzyk.
Rodriguez nie umiał krzyczeć. Był w tym straszny. Wył, chrząkał, stękał, wydawał zduszone odgłosy jak podczas gwałtownych wymiotów. Nie potrafił wlać w to ani odrobiny muzyki.
Otworzyłem oczy. W tych okolicznościach nie mogłem się skupić, zresztą nie miałem już czego słuchać. Szept ucichł, gdy Steban zaczął wrzeszczeć. Poza tym jego wrzask wszystko wyjaśnił. Prawda? Dlatego otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak Rodriguez wypada z paka-mery na końcu stadionu i wbiega na taflę. Potknął się, poślizgnął, ślizgiem wpadł na bandę, a potem, mamrocząc chrapliwie po hiszpańsku i sapiąc z przerażenia, wbiegł między ławki i pognał do wyjścia. Na lodzie, w miejscu, gdzie upadł, pozostała rozmazana smużka krwi.
Debora wpadła do środka z pistoletem w ręku, ale on ją minął, zatoczył się i uciekł na dwór.
— Co się stało? — krzyknęła siostra z bronią gotową do strzału.
Przekrzywiłem głowę i słysząc zamierające echo oschłego chichotu oraz resztki przerażających odgłosów wydawanych przez Rodrigueza, wszystko zrozumiałem.
— Steban chyba coś znalazł — odparłem.
Polityka policyjna, której znajomość tak bardzo chciałem zaszczepić Deborze. jest rzeczą śliską i porośniętą licznymi mackami. A kiedy spotykają się przedstawiciele dwóch policyjnych organizacji, które się nie lubią, wspólna operacja przebiega bardzo powoli, ospale i według wszelkich możliwych przepisów, przy czym niemal zawsze towarzyszą jej wykręty, zawoalowane obelgi i groźby. Wspaniale się to ogląda, rzecz w tym, że śledztwo trwa wtedy odrobinę dłużej niż to konieczne. Dlatego też od przerażającego odkrycia Stebana minęło kilka godzin, zanim ostatecznie rozstrzygnięto spory o zakres kompetencji i zanim nasza ekipa przystąpiła wreszcie do badania małej niespodzianki, którą nasz nowy przyjaciel Rodriguez znalazł za drzwiami pakamery.
Przez cały ten czas Debora stała z boku, z trudem panując nad zniecierpliwieniem i prawie wcale go nie ukrywając. Przyszedł kapitan Matthews, przyszła detektyw LaGuerta. Uścisnęli ręce swoim odpowiednikom z hrabstwa Broward, kapitanowi Moonowi i detektywowi McClellanowi. Potem doszło do grzecznego, a raczej prawie grzecznego politycznego sparingu, który sprowadzał się mniej więcej do tego: Matthews był niemal pewny, że odkrycie sześciu rąk tudzież sześciu nóg na terenie hrabstwa Broward stanowi integralną część śledztwa, które policja z hrabstwa Miami-Dade prowadzi w sprawie odkrycia trzech znalezionych na ich terenie głów. Używając określeń o wiele zbyt przyjacielskich i prostodusznych, kapitan stwierdził, że jest wielce nieprawdopodobne, żeby w Miami-Dade znaleziono wkrótce trzy głowy bez ciał, a następnie trzy całkowicie różne ciała bez głów.
Читать дальше