– Skąd, pozbawiony informacji dodatkowych, wiesz pan, że nie tak właśnie pisarz stracił odzienie?
– Słyszałeś, monsieur, może, aby się rabuś na ubranie ofiary swej połaszczył, a potem jej ofiarował inne, cudze? Nie, złodziej absolutnie nie mógłby wymyślił czegoś takiego. Wydawcy więc nas częstują najprostszym scenariuszem zdarzeń, jakoby przybysz ze stron obcych na złodziejstwo został narażony – ubierając wieść w takie słowa, które nie pasują do rzeczywistości. Chociażby szczególna właściwość pożyczonej laski wskazuje, iż to nieprawdopodobne wielce.
W „Observerze”, w artykule, do którego się odniósł Duponte, podano, iż Poe odwiedził doktora Cartera, a potem w roztargnieniu zabrał jego nową malajkę. Prócz tego, wedle oświadczeń Cartera, pisarz zostawił u niego w biurze wydany w roku 1819 wolumin Melodies Thomasa Moore’a.
– Lecz na temat rzeczonej malajki nic więcej się tu nie mówi. Skąd zatem przypuszczenie, że ma ona własność szczególną?
Duponte jednak przeszedł już do nowej kwestii:
– Zechcesz pan kufer przynieść, ten, który dostarczono nad ranem?
Ogarnął mnie niepokój i pewne rozdrażnienie, iż prośba ta zakłóci nam dysputę, zwłaszcza że uprzednio zdążyłem umieścić kufer w pokoju mego towarzysza. Niemniej – wprost do biblioteki, gdzieśmy zasiadali, przywlokłem z góry ów sporych rozmiarów bagaż. Kiedy mi zaś nakazał podnieść wieko, szerzej otwarłem oczy ze zdumienia.
Pochyliwszy się, z rewerencją dotknąłem zawartości kufra. Otóż na dnie jego spoczywał jeden tylko przedmiot.
– Czy to…?
– Poego laska, owszem. Nie inaczej.
Ostrożnie ujmując ją w dłonie, w najwyższym zdziwieniu spytałem mojego gościa:
– No, ale skąd, do czorta… wzięła się laska jego w kufrze pańskim?!
Duponte tak oto rzecz objaśnił:
– W istocie nie ta dokładnie, którą miał przy sobie podczas śmierci, lecz tego samego typu, możesz mi pan tu wierzyć. Fakt, że malajką nazwana, coś przed chwilą czytał, wskazuje znacznie więcej niż tylko rodzaj materiału, z którego jest wykonana. Zgodnie z moim podejrzeniem w Ameryce sprzedano określoną liczbę lasek sporządzanych z drzewa pewnej palmy, która rośnie na wybrzeżu Półwyspu Malajskiego, z dala od wytyczonych traktów. Pamiętasz pan, jak niedawno, przy okazji przechadzki, chciałem wstąpić do kilku sklepów? Z rozmów ze sprzedawcami to mianowicie wywnioskowałem, iż podejrzenie moje słuszne było: w Baltimore, a i w Richmond też pewnie, znajdowało się w sprzedaży cztery lub pięć może typów lasek robionych z owej palmy. Nabyłem więc po jednej każdego rodzaju i – opróżniwszy kufer – kazałem posłańcowi zanieść wszystkie do szpitala Washington College, gdzie umarł poeta, wraz z listem do doktora Morana, medyka, który się nim zajmował. W piśmie zaś to mu wskazałem, że przy transporcie do Richmond laski z innymi pomieszano, prosząc zarazem, by tę poety zechciał mi uprzejmie odesłać.
– A skąd, monsieur, to wysnułeś, iż Moran miałby przekazywać transport Carterowi?
– Sądziłem, iż tego nie uczynił, toteż prośby mej nie uzna za osobliwą. Bardziej się zdaje prawdopodobne, że przesłał wszystko komuś z rodziny Poego… być może nazwiskiem Neilson, znajomemu twemu. Tamten z kolei pewnie podjął wysiłek zwrócenia owych artykułów prawowitym ich właścicielom. Chcąc się wywdzięczyć Moranowi, napisałem mu, iż pozostałe trzy malajki ma sobie zatrzymać. I jak mi się zdawało, jedną odesłał mnie z powrotem. Dostrzegasz w owym przedmiocie, monsieur Clark, coś niezwykłego może?
– Gdyby więc Edgar Poe padł ofiarą złodziei – rzekłem w nagłym olśnieniu – to tak wyborną laskę z pewnością by mu odebrano!
– Zbliżyłeś się pan do prawdy, wykrywając fałszerstwo – Duponte pokiwał głową w aprobacie. – Odtąd zatem do ciebie laska owa należy.
* * *
Następną wyprawę w miasto – nie pomnę, w jakim celu – potraktowałem jako świetny pretekst, aby się pochwalić nową laską. Okazała się ona tak twarzowym dodatkiem do mych strojów, że zacząłem teraz przykładać większą wagę do odzienia, niby mąż stanu kapelusz i kamizelkę dobierając w taki sposób, by jak najlepiej do niej właśnie pasowały. Gdy szedłem przez Stare Miasto, stwierdziłem, że panny i ich opiekunki patrzą na mnie wręcz z zachwytem.
A! W kwestii wspomnianego wyżej interesu jednak mi wróciło pamięć. Musiałem mianowicie spotkać się z dwoma nudnymi dżentelmenami w sprawie rozmaitych inwestycji, które poczyniłem dzięki testamentowi mego ojca. Przesunięcie planowanej rozbudowy Kolei Żelaznej Baltimore i Ohio wpłynęło ujemnie na me rozliczne udziały, toteż dwaj owi dżentelmeni dali mi do przejrzenia pokaźną tekę dokumentów. Wziąwszy pod uwagę wszystko inne, co mnie pochłaniało w tym okresie, mój wolny czas uległ takim ograniczeniom, że nie mogłem się skrupulatnie wgłębić w jej zawartość.
Znalazłszy się tego popołudnia znów w rejonie, gdzie dnia trzeciego października czterdziestego dziewiątego roku odnaleziony został Edgar Poe, postanowiłem udać się do wiadomej gospody. Po drodze zaś rozmyślałem, co wtedy, przed dwoma laty, mówiono i jakie podjęto kroki, aby go ocalić czy w tym krytycznym momencie dodać mu otuchy.
Me pełne melancholii domysły przerwał nagle jakiś krzyk zza rogu. Przypadkowy zgiełk w takim mieście jak Baltimore o tej porze nie był niczym szczególnym; co rusz skądś dobiegały hałasy wozów strażackich, a dzikie wycia i wrzaski trwały aż do godzin rannych, nieraz przeradzając się w zaciekłą walkę drużyn pożarniczych lub też rozruchy przeciw nietutejszym wymierzone. Lecz ów samotny odgłos przeszył mnie dreszczem na podobieństwo operowej arii śmierci.
– Reynolds…! Reynolds!
To przecież krzyczał poeta, umierając w szpitalnym łożu.
Istotne, gdziem to usłyszał. W miejscu, skąd wzięto Poego, by go umieścić w szpitalu. Zapewne wyobrażacie sobie moją dezorientację, jakby mnie ktoś raptem przeniósł w cudzy żywot… w czyjeś umieranie.
Ukradkiem zrobiłem krok naprzód. Krzyk rozległ się ponownie!
Skręciwszy w następną przecznicę, ukryłem się w cieniu wąskiego przejścia między dwiema budowlami. Tuż obok przebiegł niewysoki jegomość w okularach, tak że aż odskoczyłem; po chwili udało mi się rozpoznać głos ścigającego.
– Ależ, panie Reynolds! – zagrzmiał.
– Zostaw mnie pan w pokoju – odparł tamten, którego odtąd Reynoldsem możemy nazywać.
– Poczciwcze – rzekł w sprzeciwie Baron Dupin – chcę przypomnieć, że jestem konstablem.
– Konstablem? – w zwątpieniu powtórzył Reynolds.
– Samej Korony Brytyjskiej – stwierdził Baron tonem patriotycznym.
– Korony! – żachnął się Reynolds. – Po cóż mnie pan dręczysz? Niech diabli zatem wezmą Brytyjczyków!
– Czy głęboka troska może być udręką? To diametralne przeciwieństwa wszakże. Chciałbym, dla pana bezpieczeństwa, poznać ową historię w pełni – tu Baron się uśmiechnął.
Przemawiał doń wytwornie, jak zazwyczaj, tym razem już nie chowając się pod przebraniem.
– Ale ja nic nikomu do powiedzenia nie mam!
– Sam pan o tym nie wiesz jeszcze. Istnieją, coś w prasie czytał, mój drogi, osoby wiadomym zajściem żywo zainteresowane. I twoja reputacja, i twoje ze stolarki utrzymanie, jak również dobre imię rodziny będą zagrożone, jeśli się w stopniu dostatecznym nie zdoła przede wszystkim wykryć prawdy. Wszak wówczas przebywałeś u Ryana i widziałeś…
– Nic nie widziałem – uciął Reynolds. – Doprawdy, nic niezwykłego. Był to dzień wyborczy, więc się naturalnie wyprawiały różne bezeceństwa! Rok wcześniej wybuchło zamieszanie, jak chodzi o wybór szeryfa; z pomocą swych zwolenników starły się obie strony. Wyborczy okres tutaj, panie Baronie, bywa gorący do obłędu.
Читать дальше