– Monsieur, monsieur – szepnąłem – trudno pewnie w to wierzyć, lecz jest to nie kto inny, jak dziwak ów z czytelni, który tam urzęduje co dzień! Przed nami, niech pan spojrzy!
Duponte podążył za mym wzrokiem.
– Stamtąd go znam, to pewne!
I wtedy też spostrzegłem mroczne wejrzenie Bonjour. Która podążała jego tropem, dłonie w zwojach szala kryjąc. Zaraz przypomniały mi się złowieszcze opowieści Duponte’a na jej temat, taką odczułem radość, iż ją widzę – i zarazem obawę o wiadomego człowieka.
* * *
Wielbiciel Poego pokazał się nagle i zmierzał w naszą stronę.
– Dupin, witam pana – rzekł Duponte, z ukłonem dotykając ronda kapelusza.
Tamten zaś w odpowiedzi głośno wydmuchał nos, którego bulwiasty koniec oderwał się i wpadł w chusteczkę. Następnie… odkleiwszy sztuczne brwi, Baron Dupin odezwał się ze zwykłym sobie czarującym francusko-angielskim akcentem.
– Baron – poprawił mego towarzysza. – Baron Dupin, jeśli łaska, monsieur Duponte.
– Baron? Ach, tak, rzeczywiście. Choć może w Ameryce brzmi to nieco oficjalnie – odparł Duponte.
– A gdzież tam – Baron uśmiechnął się olśniewająco. – Wszak arystokrata zawsze mile jest widziany.
Bonjour podeszła doń w kręgu światła, po czym, gdy jej coś przekazał, zniknęła nam z widoku.
Wstrząs, jakiego doznałem, odkrywając prawdziwą tożsamość entuzjasty Poego, przesłoniła zrazu myśl kolejna:
– Więc panowie się znacie? – spytałem Duponte’a.
– Wiele lat temu, w Paryżu, monsieur Clark, poznaliśmy się – rzekł Baron z oryginalnym uśmieszkiem i zdjął kapelusz z doczepioną peruką – w okolicznościach znacznie mniej sprzyjających. Ufam, iż podróż panów równie się udała, jak i nasza. Nikt wam, mam też nadzieję, na pokładzie „Humboldta” nie przeszkadzał…?
– Skądżeś pan się… – urwałem, przerażony. – A, pasażer na gapę! To z twego polecenia, monsieur, śledził nas ów łysy drab, mam rację?!
Baron szelmowsko wzruszył ramionami. Jego długie czarne włosy, wilgotne cokolwiek i niby parafiną ubrudzone, ułożyły się w pukle.
– Kto taki? Mnie tylko podają regularnie spis wpływających do portu podróżników. I czytam też gazety, co panu wiadomo aż nadto, monsieur Clark.
To rzekłszy, ściągnął kosmate, wypchane palto, które – oprócz powiększonego nosa, peruki oraz brwi – dopełniało przebrania. Odczułem wielki niesmak, że tak dałem się oszukać.
A jednak, bynajmniej nie w obronie swojej, dodać muszę, iż nawet dla kogoś, kto Claude’a Dupin wcześniej już oglądał, ta metamorfoza miała rys doprawdy niezwykły. Baron posiadał bowiem niewiarygodną zdolność zmiany głosu oraz kroku, a także – najwidoczniej – wręcz samego kształtu głowy, w stopniu tak doskonałym, że pewnie wprawiłby tym w zmieszanie najwybitniejszego nawet frenologa. Tak to przez skomplikowany układ szczęki, warg i mięśni szyi potrafił się schować lepiej niż pod jakąś maską. Każde z jego oblicz zdawało się stalowe, a ukrywające dobrą setkę ludzkich charakterów. Głos również miał wielce plastyczny, który zmieniał się w zależności od sensu każdej jednej wypowiedzi. W istocie, tak jak Duponte panował nad swym widzeniem innych, tak Baron umiał panować nad jego wizją.
– Chcę poznać wszelkie pańskie przebrania dotyczące tej materii, monsieur! – wykrzyknąłem, usiłując skryć straszliwe zawstydzenie.
– Gdy się podejmuję w imieniu klasy cierpiącej bronić jakiegoś poniewieranego oskarżonego, czynię to tak, by się cały świat nim przejął. Wówczas jego nieszczęście nieszczęściem jest ogółu, a los jego staje się wspólnym losem. Dlatego też, jakem Baron Dupin, nigdy nie przegrałem jeszcze żadnej sprawy. Choćby i najpodlejszej z istot dotyczyła. Im głośniej się bowiem krzyczy, by sprawiedliwość wieszczyć, tym bardziej będzie ludziom na niej zależało.
– Przede wszystkim – ciągnął – nie wolno ludowi uzmysławiać, co go trapi, lecz działać w taki sposób, by uznał, iż się reaguje na trawiące go od dawna troski. Jeśli chodzi o Poego, tak samo postępuję. Wydawcy czasopism codziennych są nim, panowie widzą, zainteresowani coraz głębiej. Księgarze wciąż się domagają nowych edycji, tak że niebawem prace jego znajdą się w każdej bibliotece, jak i w każdym domu, czytane przez starszych młodym, którzy go zechcą postawić na półce swej tuż obok Biblii. Nieraz się przechadzałem, a raczej przechadzam nadal, i… – przytknąwszy do twarzy sztuczny nos, dokończył z akcentem fantastycznie wprost amerykańskim -… szeptem roznoszę wieść o śmierci pisarza po restauracjach, kościołach, targowiskach… – przerwał. – A także i czytelniach. Tak to i w miastach, i w wioskach klasa uciśniona raz wierzy, raz znów wątpi, z całą jednak pewnością będzie się dopominać prawdy. A kto im ją zapewni?
– Pragniesz pan przedstawienia dla swych korzyści tylko. Prawda cię w żadnej mierze nie obchodzi. Przybyłeś tu wyłącznie, by szczęścia popróbować! – rzekłem.
Wielce zranionego na to udał, choć tak przekonująco, że prawie pozwoliłem się wpędzić w poczucie winy.
– Prawda jedynie jest mym celem – odpowiedział. – Tę jednakowoż… trzeba z ludzkich głów wydobyć. Cechuje cię, Quentin, brachu, honor donkiszotowski a podziwu godny. Lecz prawda, błędny rycerzu, nie istnieje, póki jej nie znajdziesz. I wbrew powszechnym sądom, nie zostaje nikomu dana przez dobrotliwe jakieś bogi – przygarniając ramieniem mego towarzysza, popatrzał nań z ukosa. – Ciekawi mnie, Duponte, coś pan porabiał przez te wszystkie lata?
– Czekałem – odparł ze spokojem Duponte.
– My wszyscy pewnie też, ażeśmy się znużyli – stwierdził Baron. – Na pomoc z pańskiej strony, monsieur, jest w tym wypadku już za późno. Jak zwykle – dodał po chwili.
– Ja jednak rad bym tutaj zostać – oświadczył niezmąconym tonem mój towarzysz – jeśli tylko nie usłyszę przeciwwskazań.
Baron skrzywił się protekcjonalnie, acz widać było, że został tą uwagą mile połechtany.
– Zmuszony jestem wskazać, iżby się pan nie zbliżał do tej sprawy i zechciał trzymać na wodzy swego przystojnego pupilka z Ameryki, który mu wiernie sekunduje niczym małpa. Zdążyłem już pozbierać pewne fakty dotyczące śmierci Poego. Zatem mnie pan usłuchaj, a włos ci z głowy nie spadnie. Ostrzegam, iż moja droga połowica poderżnie gardło każdemu, kto mi stanie na drodze… W istocie cudne to, nieprawdaż? Nie wolno ci nikomu udzielać informacji na wiadomy temat.
– Do czego zmierzasz? – zawołałem, czując, jak pąsowieję, czy to w stanowczym sprzeciwie, czy może też dlatego, że mnie nazwał pupilkiem. – Jak śmiesz się tak odzywać do monsieur Duponte’a? Czyżbyś pan odwagi naszej nie dostrzegał?!
Odpowiedź Duponte’a jednak zszokowała mnie znacznie silniej niż tamte pogróżki.
– Stanie się wedle pańskiej woli – usłyszałem. – I z żadnym świadkiem zdarzeń rozmawiać nie będziemy.
Triumf uradował Dupina wprost nieopisanie.
– Widzę, żeś wreszcie pojął, co najrozsądniejsze, Duponte. Stanie się to największą zagadką literacką naszych czasów, mnie zaś przypadnie ją rozsądzić. Próbuję już sił nawet w pisaniu pamiętnika. Nazwę go Wspomnieniami Barona Claude’a Dupin, stróża sprawiedliwości w kwestii Edgara A. Poe oraz pierwowzoru postaci C. Auguste‘a Dupin z historii morderstwa na rue Morgue poświęconymi. Quentin, czy jako znawca przedmiotu uważasz to za stosowny tytuł?
– Zabójstwa przy rue Morgue! - poprawiłem. – Prawdziwy zaś wzór kreacji poety stoi tu przed panem!!!
Читать дальше