Przez okno zobaczyłem, jak twarz jego tężeje z lęku.
– Ejże! – spytałem. – Monsieur, czyś pan się nie zgubił?
Skądś zjawił się przysadzisty typ o sumiastych wąsach i starannie przyciętej bródce, w zapiętym pod samą szyję rozwianym, jasnoniebieskim palcie. Już-już miałem go zapytać, czy commissionnaire aby właściwą obrał drogę, gdy otwarł drzwi pojazdu i – wskoczył do środka z wielką elegancją.
Mówił mi coś po francusku, lecz choć język ten znałem coraz lepiej – z nerwów nie zdołałem wydusić ani słowa. W pierwszym odruchu chciałem się wyśliznąć drugą stroną, lecz otwarłszy drzwi dorożki, ujrzałem jego kamrata; w stroju identycznym, też jednorzędowym. Unosząc połę płaszcza, obnażył przytroczoną do czarnego pasa szablę. Broń tak zalśniła w słońcu, aż mnie zamroczyło. Chwyciwszy za rękojeść, drab porozumiewawczo kiwnął do mnie głową:
– Allons donc!
– Policja! – zawołałem, na poły z ulgą i przestrachem. – Panowie z policji, prawda?
– Owszem – rzekł tamten, wyciągając rękę. – Paszport, bardzo proszę!
Spełniwszy ten nakaz, czekałem zmieszany, on zaś czytał.
– A kogo poszukujecie?
– Pana – odparł z uśmiechem.
Jak później mi wyjaśniono, czujna paryska policja sprawdzała każdego młodzieńca z Ameryki, zwłaszcza zaś kawalerów – potencjalnych „radykałów”, którzy tu przybyli w zamiarze obalenia rządu. Wziąwszy pod uwagę, iż rząd został obalony całkiem niedawno, ledwie trzy lata wcześniej, kiedy to króla Ludwika Filipa zastąpił rząd republikański – ów strach przed radykalizmem wprawiał w zdumienie niejednego speca od francuskiej polityki. Czyżby się tutaj obawiali, że motłochowi, gdy sobie zapewnił możność stanowienia prawa i zgodnie z owym prawodawstwem wybrał prezydenta, republikanizm już się sprzykrzył, a wobec tego teraz może dojść do zamieszek celem odzyskania władcy?
Oficerowie, którzy zatrzymali mego woźnicę, wyjaśnili mi jedynie, iż prefekt policji proponuje, abym złożył mu wizytę, zanim zamieszkam w Paryżu. Przedziwnie oczarowany eleganckim ich mundurem oraz bronią, przystałem na to z chęcią. Inny, zaprzężony w szybsze konie pojazd zawiózł nas prosto na rue de Jerusalem, gdzie się mieściła prefektura.
W biurze swym prefekt, jowialny roztargniony jegomość nazwiskiem Delacourt, siadł przy mnie tak jak tamci w dorożce, a następnie odprawił identyczny rytuał sprawdzania paszportu. Dokument należycie przysposobił w Waszyngtonie francuski emisariusz monsieur Montor i również zaopatrzył mnie w list świadczący o bezwzględnej mojej uczciwości. Prefekt jednak wyraźnie nie był zainteresowany pisemnym dowodem mych niewinnych zamierzeń.
Pytany, czy tu przybyłem w interesach, turystycznie, czy też by poszerzać wiedzę, udzieliłem negatywnej odpowiedzi.
– Skoro tak, po cóż się pan w Paryżu zjawił akurat latem?
– Ponieważ, monsieur, mam się tu spotkać z pewnym obywatelem, w pilnej sprawie, którą podejmuję w Ameryce.
– A któż to taki? – odparł, kryjąc ciekawość lekkim uśmiechem.
Gdy mu powiedziałem, znieruchomiał, potem zaś wymienił spojrzenia z siedzącym po drugiej stronie pomieszczenia policjantem.
– Słucham? – zapytał po chwili, niby obłąkany.
– Auguste Duponte – powtórzyłem. – Więc pan go zna, prefekcie? Od kilku miesięcy komunikuję się z nim za pośrednictwem poczty…
– Duponte? On do pana pisze? – szorstko przerwał policjant, jegomość niski i krępy.
– Ależ gdzie tam, Gunner – stwierdził prefekt.
– Istotnie – zgodziłem się, poirytowany jego osobliwą arogancją. – Piszę do niego, a jako że nie odpisuje, postanowiłem przyjechać. I nim będzie za późno, muszę rzecz wyłuszczyć osobiście.
– No, to masz pan twardy orzech do zgryzienia – bąknął pod nosem Gunner.
– Chyba… Żyje przecież, prawda? – zapytałem. Prefekt odrzekł coś jakby „ledwie”, lecz dobrze nie zrozumiałem, bo połknął ów wyraz w całości i w pół sekundy przybrał właściwy sobie ton niefrasobliwy i niespieszny. (Dopiero wtedy spostrzegłem chwilowy spadek jego zwykłego nastroju).
– Tu wszystko zdaje się na miejscu – ocenił zawartość paszportu, podając dokument koledze, by go ostemplował ciągiem zawiłych, acz – widać – ważnych niesłychanie hieroglifów. – Narzędzie nowej inkwizycji, hę?
Raptownie porzuciwszy temat Duponte’a, powitał mnie w Paryżu i zapewnił przy tym, iż gdybym tylko potrzebował wsparcia, to zawsze mogę się do niego zwrócić. Gdy wychodziłem, kilku sergents de ville przyglądało mi się tak podejrzliwie i z niechęcią, że kiedy znalazłem się pośród ulicznego zgiełku, nareszcie ogarnęło mnie uczucie wielkiej ulgi.
Tegoż dnia po południu zapłaciłem właścicielce hotelu „Corneille”, madame Fouche, za tygodniowe mieszkanie, choć w istocie sądziłem, że sprawę swą zakończę znacznie szybciej.
Z drugiej zaś strony los mi dawał pewne znaki, które powinienem był zakonotować. Chociażby – stosunek do mnie konsjerża świetnej paryskiej posiadłości, do której kierowałem listy przeznaczone Duponte’owi. Nazajutrz po przyjeździe tam właśnie się udałem najpierw. Kiedy stanąłem w drzwiach, zadając stosowne pytania, konsjerż przymrużył oczy, pokręcił głową i odpowiedział:
– Duponte? A po cóż chce się pan z nim widzieć? Przygotowałem się na to, iż wziąwszy pod uwagę renomę Duponte’a, mogę być potraktowany jako gość przypadkowy.
– Potrzebny mi talent jego w kwestii nie cierpiącej zwłoki – odparłem, na co tamten, wydając osobliwy jakiś syk, który się okazał zwykłym śmiechem, poinformował mnie, że Duponte zmienił mieszkanie, nic o nim nie wiadomo i zapewne sam Kolumb nie zdołałby go odnaleźć.
Udając się w swoją stronę, rozmyślałem o „znanym” mi Dupinie. Znanym, rzecz oczywista, z utworów Edgara Poe… Łączniku tym, pośredniku, co zbliżył mnie z poetą, bo przekonał, że niepojęte w końcu obejmie się i zrozumie. „Francuski mój ideał”, jak się do niego odniósł poeta w jednym z pism do mnie. Gdybym tak miał możność wypytać Poego o tożsamość pierwowzoru, gdybym się wykazał większą ciekawością – oszczędziłbym rok ubiegły, uniknął licznych starań, podjętych celem odszukania go w Paryżu!
W opowieściach swych Poe nie opisał wyglądu zewnętrznego bohatera. Ujawniła mi to dopiero ponowna lektura trzech kryminalnych historii, czytanych w tym konkretnym celu. Dotąd, spytany o jego powierzchowność, odparłbym pewnie święcie przekonany, iż mam do czynienia z osłem, że naturalnie Poe opisał jedną z najważniejszych swych postaci, postać, co wręcz ucieleśnia jego dzieło, jak również że uczynił to niezwykle drobiazgowo! Tymczasem, co mnie zdumiewa, wygląd Dupina zdoła przedstawić sobie jedynie czytelnik najwierniejszy, oddany autorowi całym sercem.
Aby ów fenomen zobrazować, przywołam tu błahą krótką opowieść pod tytułem Człowiek, który się zużył. Występuje w niej mianowicie pewien sławny generał, którego krzepka postura wzbudza powszechny podziw. Wojskowy ten jednakże ma jeden przykry sekret. Co noc od ran wojennych ciało jego ulega rozpadowi, tak że je przed śniadaniem musi stale zszywać sługa Murzyn. Był to, śmiem sądzić, przytyk Poego pod adresem niegodnych jego geniuszu poślednich czytelników, co traktowali opis cech zewnętrznych jako kluczowy dla ożywienia bohatera. Że zaś Poe nieopisaną uczynił duszę C. Auguste Dupina, a nie noszoną przez niego kamizelkę, postać ta już na zawsze zaistniała w mojej świadomości.
* * *
Gdy pierwszy raz, od wspomnianego gościa z czytelni, otrzymałem wycinek prasowy ze wzmianką na temat pierwowzoru Dupina, natychmiast, acz na próżno, podjąłem próbę wydobycia nazwiska detektywa od redakcji nowojorskiego dziennika, który ową notę zamieścił. Lecz już po paru tygodniach badań francuskich periodyków i przeróżnych ksiąg adresowych udało mi się sporządzić imponujący spis osób, które mogłyby stanowić inspirację dla Poego.
Читать дальше