Webster, podobnie jak Holmes, zanim trafił do Kolegium, wychowywał się w komfortowych warunkach. Obaj lekarze nigdy jednak nie byli sobie bliscy. Ale od dnia aresztowania Webstera, kiedy nieszczęśnik, wiedząc, jaką hańbą okrył rodzinę, o mały włos nie połknął trucizny, nie było nikogo, z kim doktor czułby się bardziej związany. Z drugiej strony, czyż on sam nie mógł znaleźć się w kręgu podejrzanych? Przecież obaj byli do siebie podobni: byli niewysocy, mieli bokobrody i gładko ogolone twarze. Holmes był pewien, że odegra jakąś małą, aczkolwiek istotną rolę w oczyszczeniu kolegi po fachu z fałszywych zarzutów.
A potem wszyscy znaleźli się pod szubienicą, mimo że w czasie procesu i apelacji chwila ta wydawała się bardzo odległa i nierealna. Większość wytwornego towarzystwa pozostała tego dnia w domu, wstydząc się za Webstera, swojego sąsiada. Z upadku i poniżenia bramina najbardziej cieszyli się woźnice, dokerzy, robotnicy i praczki.
Spocony J. T. Fields z trudem przecisnął się przez krąg gapiów, by dotrzeć do Holmesa.
– Woźnica czeka – powiedział Fields. – Wracaj do domu i posiedź z Amelią i dziećmi.
– Fields, nie widzisz, do czego doszło?
– Wendell – rzekł Fields, kładąc rękę na jego ramieniu. – Są dowody.
Policja próbowała odgrodzić teren, ale liny były za krótkie. Na każdym dachu i w oknach każdego domu mieszczącego się przy Leverett Street tłoczyli się ludzie, których wzrok skierowany był w jedną stronę. Holmes poczuł wtedy, że musi coś zrobić, że nie może tylko biernie się przyglądać. Zwróci się do tłumu. Tak, zaimprowizuje wiersz mówiący o szaleństwie, które ogarnęło miasto. Czyż to nie on, Wendell Holmes, wygłaszał najlepsze toasty? Wersy sławiące doktora Webstera zaczęły już przybierać w jego głowie realny kształt. Jednocześnie wspiął się na palce, aby móc obserwować drogę znajdującą się za plecami Fieldsa, mając nadzieję, że zamiast przyjaciela ujrzy wkraczającego na podest George'a Parkmana, rzekomą ofiarę mordu, lub kogoś, kto przynosi uniewinnienie.
– Jeśli Webster ma dziś umrzeć, to przynajmniej nie umrze w niesławie – powiedział Holmes do wydawcy.
Przecisnął się do przodu, w stronę szubienicy, ale gdy chwycił sznur, zamarł i wydał z siebie zdławione westchnienie. Pierwszy raz od czasów dzieciństwa znajdował się tak blisko stryczka. Wiele lat temu zaciągnął swojego młodszego brata, Johna, na Gallows Hill w Cambridge. Dotarli tam akurat w momencie, gdy skazaniec wił się w ostatnich mękach. Holmes wierzył, że właśnie tamten widok uczynił z niego lekarza i poetę.
Przez tłum przeszedł szmer. Holmes zatrzymał wzrok na Websterze, który, podtrzymywany przez więziennego dozorcę, niepewnym krokiem wchodził na podest. Holmes cofnął się o krok, a wtedy podeszła do niego jedna z córek Webstera, z kopertą przy piersi.
– Marianne! – wykrzyknął i uścisnął dziecko. – Od gubernatora?
Dziewczynka podała mu list.
– Ojciec chciał, żeby pan to otrzymał przed jego śmiercią.
Holmes spojrzał w stronę szubienicy. Na głowę Webstera wkładano właśnie czarny kaptur. Otworzył kopertę.
Drogi Wendellu!
Jakże mogę wyrazić swą wdzięczność za to, co dla mnie zrobiłeś? Wierzyłeś mi bezgranicznie i ani na moment cień wątpliwości nie zakradł się w Twoje serce. Świadomość tego zawsze podtrzymywała mnie na duchu. Jedynie Ty nie odwróciłeś się ode mnie po tym, jak policja wywlokła mnie z domu i jak inni opuszczali mnie jeden po drugim. Nawet nie wiesz, jakie to uczucie, kiedy ci, z którymi siedziałeś przy jednym stole i z którymi modliłeś się w jednej kaplicy, patrzą na ciebie ze strachem. Nawet wzrok moich ukochanych córek zdradza ich najskrytsze myśli o splamionym honorze biednego ojca.
Mimo tego wszystkiego czuję się w obowiązku powiedzieć Ci, mój drogi Holmesie, że zrobiłem to. Zabiłem Parkmana, poćwiartowałem jego ciało, a potem spaliłem w swoim laboratorium. Zrozum, byłem bardzo rozpieszczanym jedynakiem i nigdy nie nauczyłem się kontrolować swoich emocji. Takie są teraz tego konsekwencje! Wszelkie procedury związane z tą sprawą odbyły się zgodnie z prawem. Zgodnie z prawem też powinienem teraz umrzeć na tej szubienicy. Inni mieli rację. To ja popełniłem błąd. Dzisiejszego ranka wysłałem do kilku gazet i do naszego dzielnego woźnego, którego tak podle oskarżyłem, relację dotyczącą tego morderstwa. Jeśli przez śmierć choć częściowo będę mógł odpokutować za swe grzechy, będzie to dla mnie pocieszeniem.
Podrzyj ten list natychmiast po przeczytaniu i nie wracaj więcej do niego. Przyszedłeś zobaczyć, jak moje życie dobiega końca, więc nie zatrzymuj się dłużej nad tym, co napisałem trzęsącą się ręką, gdyż żyłem z kłamstwem w sercu.
W tej samej chwili, gdy Holmes wypuścił z ręki list, metalowa zapadnia, na której stał zakapturzony człowiek, otwarła się z hukiem. Teraz nie chodziło już o to, że doktor przestał wierzyć w niewinność Webstera, ale raczej o to, że zdał sobie sprawę, iż każdy człowiek jest zdolny do popełnienia morderstwa. Jako lekarz, Holmes zawsze był świadomy tego, że człowiek jest ułomny. Poza tym czyż nie mogło istnieć przestępstwo, które nie było grzechem?
Amelia weszła do pokoju, wygładzając sukienkę.
– Wendellu Holmesie, mówię do ciebie! – zawołała. – Nie mogę zrozumieć, co się z tobą ostatnio dzieje.
– Amelio, pamiętasz te rzeczy, które wbijano mi do głowy w dzieciństwie? – spytał, wrzucając do ognia odbitki, które zachował ze spotkań w Klubie Dantego.
Miał całe pudło papierów związanych z działalnością Klubu: kopie tłumaczeń Longfellowa, swoje własne adnotacje, list, w którym Longfellow przypominał mu, żeby przychodził w każdą środę wieczorem. Holmes pomyślał, że mógłby napisać wspomnienia o tych spotkaniach. Napomknął o tym kiedyś Fieldsowi, który natychmiast zaczął się zastanawiać, kto mógłby rozreklamować w prasie jego dzieło. Wydawca zawsze pozostanie wydawcą. Wrzucił do ognia kolejny plik kartek.
– Kucharka, wychowana na wsi, opowiadała, że nasza szopa jest pełna demonów i diabłów. A pewien wiejski chłopak stwierdził, że gdybym wypisał swoje imię własną krwią, to któryś wszędobylski wysłannik szatana, a może i sam Książę Ciemności, zabrałby je i od tej pory stałbym się jego sługą. – Holmes zachichotał nerwowo. – Bez względu na to, jak wykształcony jest człowiek, zawsze będzie miał takie podejście do przesądów, jak ta Francuzka do duchów: „Je n'y crois pas, mais je les crains" – Nie wierzę w duchy, ale mimo to się ich boję.
– Mówiłeś, że ludzie noszą na sobie piętno swoich wierzeń, jak wyspiarze mórz południowych swoje tatuaże.
– Naprawdę tak powiedziałem, Amelio? – spytał Holmes i powtórzył zdanie. – Bardzo zgrabnie ujęte. To chyba naprawdę moje. Kobieta z całą pewnością nie wymyśliłaby czegoś takiego.
– Wendell – Amelia stanęła na dywanie tuż przed mężem, który nie przewyższał jej wzrostem, jeśli był bez butów i kapelusza. – Gdybyś tylko wyznał, co cię dręczy, mogłabym ci pomóc. Powiedz mi, mój drogi, co się dzieje.
Holmes poruszył się niespokojnie, ale nie odpowiedział.
– Może napisałeś jakieś nowe wiersze? Wiesz, że nie mogę się doczekać twoich utworów, które mogłabym sobie poczytać wieczorem.
– Dlaczego czekasz na coś nowego, skoro masz tyle książek w naszej biblioteczce? Są tam wszystkie dzieła Miltona i Donne'a, i Keatsa…
Pochyliła się nad nim i powiedziała:
– Bo wolę żywych poetów od umarłych. – Wzięła go za rękę i dodała: – Powiesz mi teraz, co cię gnębi? Proszę…
Читать дальше