Longfellow, odłożywszy książki, pomyślał nagle o dawnych mieszkańcach tego domu. W tym gabinecie generał Nataniel Greene, dziadek „ich" Greene'a, omawiał strategię z generałem Waszyngtonem, kiedy nagle przybył posłaniec z wieścią o ataku Brytyjczyków, co sprawiło, że generałowie rozpoczęli gorączkowe poszukiwania swoich peruk. W tym samym pomieszczeniu, według jednej z opowieści Greene'a, Benedict Arnold przyklęknął na kolano i zaprzysiągł swą lojalność Armii Kontynentalnej. Starając się nie myśleć o tym ostatnim epizodzie, poeta przeszedł do salonu, gdzie znalazł swą córkę Edith zwiniętą w kłębek na fotelu. Mebel stał teraz w pobliżu marmurowego popiersia jej matki. Kremowa twarz Fanny była tam zawsze, gdy dziewczynka jej potrzebowała. Longfellow nie mógł patrzeć na podobiznę żony bez dreszczu przyjemności, który odczuwał od najwcześniejszych dni ich niezręcznych zalotów. Zawsze gdy Fanny wychodziła z pokoju, miał wrażenie, że zabierała ze sobą nieco światła.
Szyja Edith przechyliła się wdzięcznie, gdy dziewczynka odwróciła głowę.
– Co tam, moja droga? – poeta uśmiechnął się łagodnie. – Jak się dzisiaj miewa moje małe kochanie?
– Przepraszam, że podsłuchiwałam, tatusiu. Chciałam cię o coś spytać i nie mogłam przestać słuchać. Ten poemat – stwierdziła tonem, wktórym lęk mieszał się z dociekliwością – mówi o bardzo smutnych sprawach.
– Tak. Czasami muzy tego wymagają. To obowiązek poety, mówić o najtrudniejszych chwilach tak samo uczciwie jak o wesołych, Edie, ponieważ czasami tylko przechodząc przez najmroczniejszą ciemność znajdujemy światło. Tak jak Dante.
– Ten mężczyzna i kobieta w poemacie… Dlaczego musicie ich karać za miłość? – W błękitnych oczach dziewczynki pojawiła się łza.
Longfellow usiadł na krześle, posadził ją na kolanach i zrobił oparcie ze swych ramion.
– Poeta, który napisał to dzieło, to pan ochrzczony jako Durante, lecz dziecięca swawola zmieniła jego imię na Dante. Żył mniej więcej sześćset lat temu. Sam się niegdyś zakochał. Dlatego tak pisze. Czy zauważyłaś marmurową statuetkę nad lustrem w gabinecie?
Edith skinęła głową.
– To właśnie signor Dante.
– To on? Wygląda, jakby miał cały świat na głowie.
– Tak – uśmiechnął się Longfellow. – I jest głęboko zakochany w dziewczynie, którą spotkał dawno temu, kiedy była… och, niewiele młodsza niż ty, moja droga; mniej więcej w wieku małej Panzie. Nazywała się Beatrycze Portinari. Miała dziewięć lat, gdy Dante zobaczył ją po raz pierwszy podczas jednego ze świąt we Florencji.
– Beatrycze – powtórzyła Edith, wyobrażając sobie, jak pisze się to słowo i zastanawiając się nad nazwaniem tak jednej z lalek, która nie miała jeszcze imienia.
– „Bice": tak nazywali ją przyjaciele. Ale Dante nigdy. On nazywał ją zawsze pełnym imieniem: Beatrycze. Kiedy się zbliżała, czuł się tak zmieszany, że nie mógł podnieść wzroku ani odpowiedzieć na pozdrowienie. Kiedy indziej przygotowywał się, żeby do niej przemówić, lecz ona po prostu przeszła obok, ledwo go zauważając. Słyszał, że mieszczanie szepczą o niej między sobą: „Nie jest zwykłą śmiertelniczką. Jest pobłogosławiona przez Boga".
– Tak o niej mówili?
Longfellow zaśmiał się lekko.
– Cóż, to właśnie słyszał Dante, ponieważ był niezwykle zakochany, a zakochany słyszy, jak wszyscy wychwalają tę, którą on sam wychwala.
– Czy Dante poprosił ją o rękę? – dociekała z nadzieją Edith.
– Nie. Rozmawiała z nim tylko raz, po prostu go pozdrowiła. Wyszła za innego florentyńczyka. Potem zachorowała i zmarła. Dante ożenił się z inną kobietą i założył rodzinę. Ale nigdy nie zapomniał o swojej miłości. Nawet swojej córce dał na imię Beatrycze.
– Czy jego żona nie była o to zła? – zapytała z oburzeniem dziewczynka.
Longfellow sięgnął po jedną z miękkich szczotek Fanny i przesunął nią po włosach Edith.
– Nie wiemy zbyt wiele o Donnie Gemmie. Podobno kiedy poeta napotkał w życiu trudności, miał wizję, że Beatrycze, ze swego domu w niebie, wysyła przewodnika, aby pomógł mu przejść przez bardzo ciemne miejsce, po to, by znów się z nią połączyć. Kiedy Dante drży na myśl o tej próbie, jego przewodnik przypomina mu: „Kiedy obaczysz blasków jasne zorze tej, której wdzięczny wzrok przegląda wszędy, ona ci drogę żywota wskaże" [59]. Rozumiesz, moja droga?
– Ale dlaczego kochał Beatrycze tak bardzo, jeżeli nigdy nawet z nią nie porozmawiał?
Longfellow czesał ją dalej, zaskoczony trudnością tego pytania.
– Powiedział kiedyś, moja droga, że obudziła w nim takie uczucia, iż nie mógł znaleźć słów, by je opisać. Co mogło wywrzeć na wielkim poecie większe wrażenie niż uczucie, które okazało się silniejsze niż jego rymy?
Potem, gładząc jej włosy szczotką, wyrecytował łagodnie:
Równać się z wami nie mogą
Melodie przeszłych stuleci;
Każda z nich martwa od dawna,
Wy - piosnki żywe, me dzieci [60] .
Wiersz, jak zawsze, wywołał uśmiech u adresatki, która w chwilę później odeszła, zostawiając ojca z jego myślami. Na schodach dał się słyszeć odgłos kroków małej Edith, a Longfellow pozostał w ciepłym cieniu kremowego marmurowego popiersia, ze smutkiem córki w sercu.
– Ach, tutaj jesteś – do salonu wkroczył Greene, przeciągając się. – Wydaje mi się, że przysnąłem na ławeczce w twoim ogrodzie. Nieważne, jestem już gotowy wrócić do naszych pieśni! Powiedz, gdzie się podziali Lowell i Fields?
– Poszli gdzieś zażyć świeżego powietrza, jak sądzę. – Mówiąc to, Longfellow uświadomił sobie, jak długo już siedział. Jego stawy chrupnęły głośno, gdy podniósł się z krzesła. – Ściśle rzecz biorąc – dodał, patrząc na zegarek, który wyjął z kieszonki kamizelki – wyruszyli już dość dawno.
Fields próbował nadążyć za długimi krokami Lowella, gdy szli po Brattle Street.
– Myślę, że powinniśmy już wrócić, Jamey.
Lowell stanął nagle jak wryty, lecz to nie sugestia wydawcy go zatrzymała. Poeta wpatrywał się w coś przestraszonym wzrokiem. Bez ostrzeżenia pociągnął Fieldsa za pień wiązu i szepnął mu do ucha, aby spojrzał prosto przed siebie. Wydawca zobaczył, jak za rogiem ulicy znika wysoka postać w meloniku i kamizelce w kratę.
– Uspokój się, Lowell! Kto to jest?
– Nikt szczególny. To tylko człowiek, którego widziałem, jak przyglądał mi się na Harvard Yard, potem, jak spotykał się z Bachim, a potem raz jeszcze, jak sprzeczał się z Edwardem Sheldonem!
– Twoje „widmo"?
Lowell z satysfakcją pokiwał głową.
Ruszyli chyłkiem za nim. Lowell pilnował, aby zachowali bezpieczną odległość od obcego, który właśnie skręcał w boczną uliczkę.
– Wielkie nieba! Zmierza prosto do twojego domu! – zawołał Fields.
Obcy spoglądał przez biały płot na Elmwood.
– Jamey, musimy z nim porozmawiać.
– I pozwolić, by zyskał nad nami przewagę? Mam znacznie lepsze plany co do tego szpicla – rzekł Lowell, prowadząc Fieldsa wokół zagród i stodół.
Tylnym wejściem dostali się do Elmwood, gdzie Lowell nakazał swojej pokojówce, aby wpuściła gościa, który właśnie zamierzał dzwonić do frontowych drzwi. Miała go zaprowadzić do pokoju na drugim piętrze, a potem zamknąć drzwi. Lowell wziął z biblioteki strzelbę myśliwską, sprawdził, czy jest nabita i poprowadził Fieldsa na górę wąskimi schodami dla służby na tyłach domu.
Читать дальше