„I ja sam, tylko ja" – Holmes zauważył, że musi mówić na głos, by móc tłumaczyć – „przygotowałem się, by przetrwać bitwę… ". Nie: „guerra… " – „by przetrwać wojnę… zarówno drogę, jak i litość" [65].
Holmes zerwał się z fotela i pobiegł na trzecie piętro, powtarzając po drodze słowa: „I ja sam, tylko ja".
Wendell junior dyskutował o przydatności metafizyki z Williamem Jamesem, Johnem Grayem i Minny Tempie, popijając grzany dżin i paląc cygara. W trakcie jednego z zawiłych wywodów Jamesa usłyszał słabe odgłosy kroków ojca, wbiegającego po schodach. Skulił się. Ojciec wyglądał ostatnio na zajętego czymś zupełnie innym niż, jak zazwyczaj, samym sobą. Prawdopodobnie było to coś poważnego. Profesor James Lowell nie pojawiał się zbyt często na wydziale prawa, pewnie zajęty tym samym, co dręczyło ojca. Na początku Junior myślał, że to ojciec nakazał swemu przyjacielowi, by trzymał się od niego z daleka, ale wiedział też, że Lowell nie posłuchałby go, a doktor z kolei nie miałby na tyle odwagi, żeby mu rozkazywać.
Nie powinien był mówić ojcu o swoich kontaktach z profesorem. Nie wspominał oczywiście o tym, jak jego rozmówca rozpływał się w pochwałach nad doktorem: „On nie tylko podpowiedział nam «Atlantica» – mówił Lowell, nawiązując do czasów, gdy Holmes zasugerował tytuł «Atlantic Monthly» – ale również wymyślił chwytliwy tytuł swojej książki". Juniora nie dziwił ów słowotwórczy talent, doktor bowiem był mistrzem w kategoryzowaniu rzeczy. Ileż to razy musiał przy gościach wysłuchać historii o tym, jak Holmes podsunął nazwę „narkoza" dentyście, który ją wynalazł. Junior zastanawiał się, dlaczego ojciec nie postarał się bardziej, kiedy wymyślał imię dla niego.
Doktor Holmes zapukał, a potem wparował do pokoju z dzikim błyskiem w oku.
– Tato, jesteśmy trochę zajęci.
Junior nie zmienił wyrazu twarzy, gdy przyjaciele witali się z jego ojcem, okazując mu nieco przesadny szacunek.
– Wendy, musisz mi coś natychmiast powiedzieć! – krzyknął Holmes. – Muszę wiedzieć, czy znasz się na czerwiach? – Mówił tak szybko, że wydobywające się z jego ust dźwięki przypominały brzęczenie pszczoły.
Junior zaciągnął się cygarem. Czy nigdy nie przyzwyczai się do sposobu bycia ojca? Po chwili namysłu wybuchnął głośnym śmiechem. Przyjaciele zawtórowali mu.
– Powiedziałeś: „na czerwiach"?
– A jeśli to nasz Lucyfer siedzi w celi i tylko udaje głupka? – spytał Fields z niepokojem.
– On nie rozumiał po włosku. To było widać w jego oczach – zapewnił Nicholas Rey. – Strasznie go to irytowało.
Zebrali się w gabinecie w Craigie House. Greene'a, który przez całe popołudnie pomagał przy tłumaczeniu, odesłali wieczorem do domu jego córki w Bostonie.
Krótki tekst, który Rey podsunął Willardowi Burndy'emu: „A te convien terrere altro viaggio se vuo'campar d'esto loco selvaggio" [66], można było przetłumaczyć w następujący sposób: „Ścieżki potrzeba obrać tobie inne, jeżeli przebrnąć życzysz tę gęstwinę". Były to słowa Wergiliusza skierowane do Dantego, który zgubił się w głuszy i któremu zagrażały dzikie bestie.
– Ten sprawdzian ostatecznie potwierdza nasze wcześniejsze przypuszczenia. Burndy po prostu nie pasuje do portretu zabójcy – stwierdził Lowell, wyrzucając cygaro przez okno gabinetu Longfellowa. – Nie ma wykształcenia, poza tym w czasie śledztwa nie znaleźliśmy żadnych jego związków z którąkolwiek z ofiar.
– Z tego, co piszą w gazetach, można wywnioskować, że gromadzone są dowody – powiedział Fields.
Rey potwierdził:
– Mają świadków, którzy widzieli, jak Burndy kręcił się koło domu wielebnego Talbota w noc przed zabójstwem. Wtedy z sejfu Talbota zginęło tysiąc dolarów. Świadkowie zostali przesłuchani przez godnych zaufania policjantów. Burndy z kolei nie chciał za bardzo ze mną rozmawiać. Ale to by pasowało do sposobu postępowania detektywów: wynajdują jakiś przypadkowy fakt i tworzą na jego podstawie historię, która mija się z prawdą. Nie mam wątpliwości co do tego, że Langdon Peaslee wodzi ich za nos. W ten sposób pozbywa się swojego najgroźniejszego konkurenta w pruciu sejfów, a detektywi odpalą mu sporą część nagrody. Peaslee próbował mi zaproponować podobny układ, kiedy wyznaczono nagrodę.
– A jeśli coś nam umknęło? – jęknął Fields.
– Czy wierzycie, że Burndy może być zamieszany w te morderstwa? – spytał Longfellow.
Fields wydął usta i potrząsnął głową:
– Chcę tylko parę odpowiedzi, abyśmy mogli powrócić do normalnego życia.
Służący Longfellowa zapowiedział niejakiego pana Edwarda Sheldona z Cambridge, który szukał profesora Lowella. Poeta poczłapał do hallu i zaprowadził Sheldona do biblioteki gospodarza.
Sheldon miał kapelusz naciągnięty głęboko na oczy.
– Proszę mi wybaczyć najście, profesorze, ale z pańskiej wiadomości wywnioskowałem, że to dość pilne. W Elmwood powiedziano mi, że mogę tu pana zastać. Proszę mi powiedzieć, czy możemy wznowić zajęcia z Dantego? – spytał, uśmiechając się szczerze.
– Przecież wysłałem tę wiadomość tydzień temu! – wykrzyknął Lowell.
– No cóż… ja otrzymałem ją dopiero dziś – odparł student, spuściwszy wzrok.
– Akurat! I niech pan zdejmie kapelusz w obecności starszych!
Lowell zrzucił mu kapelusz z głowy i wówczas zobaczył, że jedno oko chłopaka jest spuchnięte i zaczerwienione, a szczęka obrzęknięta. Poeta natychmiast złagodniał.
– Sheldon! Co się panu stało?!
– Długo by opowiadać, proszę pana. Właśnie miałem wyjaśnić, że ojciec wysłał mnie do rodziny w Salem, żebym wrócił do zdrowia. Może miała to być też kara i czas na „przemyślenie swojego postępowania" – rzekł student z lekkim uśmiechem. – Dlatego nie otrzymałem pańskiej wiadomości.
Sheldon wszedł w krąg światła, by podnieść kapelusz, i wtedy zauważył przerażenie na twarzy swego profesora.
– Jest już znacznie lepiej. Oko prawie mnie nie boli. Lowell usiadł.
– Niech mi pan opowie, jak to się stało. Młodzieniec wbił wzrok w podłogę.
– Nic nie mogłem na to poradzić. Pewnie słyszał pan o tym typie Simonie Campie, który kręci się po okolicy. Jeśli nie, to panu opowiem. Zatrzymał mnie na ulicy. Powiedział, że na zlecenie jednego z wydziałów Harvardu prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić, czy kursy na temat Dantego mogą wywierać negatywny wpływ na studentów. Mało brakowało, żeby dostał ode mnie w twarz za takie insynuacje.
– Camp panu to zrobił? – spytał Lowell w przypływie ojcowskich uczuć.
– Nie, nic podobnego. Po prostu sobie poszedł. Następnego ranka natknąłem się na Pliny'ego Meada. Zdrajcę jakich mało.
– Jak to?
– Z wyraźną satysfakcją opowiedział mi, jak siedział z Campem i mówił mu o strasznych rzeczach, które rzekomo dzieją się na kursie. Obawiam się, profesorze, że najdrobniejszy skandal będzie zagrożeniem dla naszych zajęć. Korporacja najwyraźniej nie zaniechała walki. Powiedziałem Meadowi, żeby skontaktował się z Campem i odwołał wszystko, ale odmówił. Zaczął wtedy obrażać mnie i pana, profesorze, też. Wściekłem się i wywiązała się bójka.
Lowell uśmiechnął się, dumny ze swego studenta.
– To pan zaczął, panie Sheldon?
– Tak – przyznał młodzieniec. Skrzywił się i dotknął dłonią obolałej szczęki. – Ja zacząłem, ale on skończył.
Lowell odprowadził chłopaka do wyjścia i złożył mu obietnicę, że zajęcia wkrótce zostaną wznowione, po czym ruszył prędko do gabinetu, ale znów rozległo się pukanie.
Читать дальше