Lektura tych akt powinna przyprawić mnie o silny dreszcz zimnej radości, napełnić ostrym blaskiem spodziewanej rozkoszy, ale nie usłyszałem nic, nawet najbardziej stłumionego echa najmniejszej iskierki. Tylko nieśmiały powrót ludzkiego gniewu, tego samego, którym zapałałem rano na widok śledzącego mnie Starzaka. Nie było to wystarczającym substytutem mrocznej, dzikiej pewności Pasażera, do której przywykłem, ale lepsze to niż nic.
Starzak krzywdził dzieci, a teraz on — albo ktoś korzystający z jego samochodu — próbował zrobić krzywdę mnie. Dobrze zatem. Do tej pory byłem jak piłeczka pingpongowa odbijana przez innych i godziłem się z tym, biernie i bez słowa skargi, od czasu odejścia Mrocznego Pasażera wessany w próżnię przygnębiającej uległości. Wreszcie jednak trafiło mi się coś, co rozumiałem, i — a to jeszcze lepsze — z czym mogłem coś zrobić.
Z akt Interpolu wiedziałem, że Starzak jest złym człowiekiem, dokładnie takim, jakiego normalnie szukałbym na potrzeby swojego hobby. Ktoś śledził mnie jego samochodem, a uciekając, posunął się do tego, żeby wjechać nim do kanału. Możliwe, że wóz ktoś ukradł, a Starzak był całkowicie niewinny. Ja jednak tak nie sądziłem i raport Interpolu potwierdzał, że mam słuszność. Ale tak dla pewności sprawdziłem doniesienia o skradzionych samochodach. Nie znalazłem nic o Starzaku ani o jego aucie.
No dobrze: miałem pewność, że to właśnie on, co potwierdzało jego winę. Wiedziałem, jak muszę zadziałać. Miałbym sobie nie poradzić tylko dlatego, że w duchu zostałem sam?
Przyjemny żar pewności powoli, zdecydowanie podsycił gniew do stanu wrzenia. Owszem, nie mogło się to równać z niewzruszoną jak wartość waluty opartej na złocie pewnością, którą zawsze dawał mi Pasażer, ale wiedziałem, że to coś więcej niż przeczucie. Byłem przekonany o swojej słuszności. Jeśli nie miałem tak niezbitego dowodu, jak zwykle, mówi się trudno. Starzak zaostrzył sytuację do tego stopnia, że wyzbyłem się wszelkich wątpliwości, a on wskoczył na pierwsze miejsce mojej listy. Znajdę go i zostaną po nim tylko złe wspomnienie i kropla zakrzepłej krwi w mojej palisandrowej skrzyneczce.
A skoro pierwszy raz w życiu jechałem na emocjach, pozwoliłem, by zatliła się we mnie mała, słaba iskierka nadziei. Kto wie, może kiedy zajmę się Starzakiem, kiedy zrobię to wszystko, czego nigdy jeszcze nie robiłem w pojedynkę, Mroczny Pasażer powróci. Nie miałem pojęcia, jak to działa, ale było to poniekąd logiczne, nie? Pasażer zawsze mi towarzyszył, dopingował — może więc pokazałby się, gdybym zaaranżował sytuację, jakiej potrzebował? Poza tym przecież miałem Starzaka na wyciągnięcie ręki i sam się prosił, żebym się nim zajął, czyż nie?
A jeśli Pasażer nie wróci, może już czas, żebym zaczął być sobą w pojedynkę? W końcu to ja zawsze odwalałem całą brudną robotę — może nawet pusty w środku dałbym radę nadal wypełniać swoje powołanie?
Odpowiedzią na każde z tych pytań było mrugające, wściekle czerwone „tak”. I przez chwilę odruchowo czekałem na dobrze znany syk rozkoszy z ciemnego zakamarka umysłu, ale oczywiście się nie doczekałem.
To nic. Poradzę sobie sam.
Ostatnio często pracowałem po nocach, więc kiedy po kolacji powiedziałem Ricie, że muszę wrócić do pracy, nie okazała najmniejszego zaskoczenia. Oczywiście, miałem jeszcze na głowie Cody'ego i Astor, którzy chcieli zabrać się ze mną i zrobić coś ciekawego albo chociaż zostać w domu i pobawić się w chowanego. Jednak po krótkich namowach i kilku niejasnych groźbach w końcu oderwałem ich od siebie i wyśliznąłem się w noc. Moją noc, ostatniego przyjaciela, który mi pozostał, z marnym półksiężycem migocącym na pochmurnym, nasiąkłym wilgocią niebie.
Starzak mieszkał na zamkniętym osiedlu, ale pracujący za minimalną stawkę strażnik w małej budce tak naprawdę lepiej nadaje się do tego, by podnieść wartość nieruchomości, niż żeby odstraszyć kogoś o doświadczeniu i głodzie Dextera. I choć oznaczało to, że musiałem zostawić samochód kawałek za stróżówką i odbyć krótki spacer, trochę ruchu dobrze mi zrobiło. Ostatnio za często pracowałem do późna i budziłem się w podłym nastroju, więc miło było wreszcie rozprostować nogi i mieć pożyteczny cel.
Powoli krążyłem po osiedlu, aż znalazłem adres Starzaka, a wtedy poszedłem dalej, jak sąsiad na wieczornej przechadzce dla zdrowia. W pokoju od frontu paliło się światło, przed domem stał jeden samochód na florydzkich numerach; u dołu tablicy rejestracyjnej widniał napis „Manatee County”. Manatee County liczy zaledwie trzysta tysięcy mieszkańców, a po drogach jeździ co najmniej drugie tyle aut, rzekomo stamtąd pochodzących. To taki fortel wypożyczalni samochodów, mający ukryć fakt, że wóz jest wynajęty i tym samym jego kierowca to turysta i uprawniony cel dla każdego drapieżcy złaknionego łatwej zwierzyny.
Poczułem, że rozpala się we mnie mały płomyk podniecenia. Starzak był w domu, a skoro miał wypożyczony wóz, stawało się bardziej prawdopodobne, że sam wjechał swoim samochodem do kanału. Przeszedłem obok domu, wypatrując jakiejkolwiek oznaki, że zostałem zauważony. Nic. Tylko słaby dźwięk grającego gdzieś niedaleko telewizora.
Okrążyłem kwartał i znalazłem dom z pogaszonymi światłami i zamkniętymi okiennicami, czyli taki, który raczej na pewno był pusty. Przeszedłem przez ciemne podwórko do wysokiego żywopłotu dzielącego je od posesji Starzaka. Wśliznąłem się w szczelinę w krzakach, nasunąłem czystą maskę na twarz, naciągnąłem rękawice i czekałem, aż wyostrzy mi się wzrok i słuch. A kiedy to robiłem, przyszło mi do głowy, że gdyby ktoś mnie teraz zauważył, wyszedłbym na idiotę. Nigdy dotąd się tym nie przejmowałem; radar Pasażera działał znakomicie i zawsze przestrzegał mnie przed niepożądanymi spojrzeniami. Teraz, bez pomocy z wewnątrz, czułem się nagi. A to wrażenie pociągnęło za sobą następne: świadomość własnej czystej, bezsilnej głupoty.
Co ja robię? Przychodząc tu spontanicznie, bez zwykłych starannych przygotowań, bez namacalnego dowodu, bez Pasażera, złamałem praktycznie wszystkie zasady, którymi kierowałem się w życiu. Szaleństwo. Sam się prosiłem, żeby mnie znaleźli i zamknęli albo żeby Starzak pociął mnie na plasterki.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w bulgoczące we mnie nowe emocje. Uczucie, a to ci dopiero autentyczna ludzka zabawa. Jeszcze trochę i będę się mógł zapisać na kręgle. Znaleźć sobie chatroom i gawędzić o technikach samopomocy New Age i alternatywnych ziołowych lekach na hemoroidy. Witaj w rasie ludzkiej, Dexter, nieskończenie błahej i bezużytecznej rasie ludzkiej. Mamy nadzieję, że twój krótki i bolesny pobyt będzie udany.
Otworzyłem oczy. Mogłem złożyć broń, pogodzić się z faktem, że Dexter na dziś skończył. Albo… mogłem zrobić to, po co przyszedłem, bez względu na ryzyko, i pokazać, że nadal mam w sobie to wszystko, dzięki czemu zawsze byłem tym, kim byłem. Podjąć działanie, które albo skłoni Pasażera do powrotu, albo będzie wprowadzeniem do życia bez niego. Nawet jeśli nie miałem co do Starzaka absolutnej pewności, niewiele do tego brakowało, byłem już na miejscu, no i wchodziła w grę sytuacja nadzwyczajna.
Przynajmniej wybór nie stwarzał trudności, a tego mi ostatnio brakowało. Odetchnąłem głęboko i najciszej jak tylko potrafiłem, przedarłem się przez żywopłot na podwórko Starzaka.
Trzymając się ciemności, podszedłem do drzwi, którymi wchodziło się do garażu. Zamknięte na klucz, ale Dexter kpi sobie z zamków i nie potrzebowałem pomocy Pasażera, żeby otworzyć ten i dostać się do ciemnego garażu, cicho zamykając za sobą drzwi. Pod przeciwległą ścianą stał rower i warsztat, nad którym wisiały bardzo porządne narzędzia. Zapisałem to sobie w pamięci i przeszedłem przez garaż do drzwi prowadzących do domu. Przystawiłem do nich ucho i zaczekałem długą chwilę.
Читать дальше