Wzruszył ramionami.
— Mówię tylko, że też znał dziewczyny.
— I też romansował z Tammy? — spytałem.
Wilkins uśmiechnął się złośliwie.
— Nie sądzę. Przynajmniej nie z Tammy.
— Co to znaczy, profesorze? — odezwała się Debora.
Wilkins wzruszył ramionami.
— Takie tam plotki. Gadanie dzieciaków. Niektórzy mówią, że Halpern jest gejem.
— Mniejsza konkurencja dla pana — powiedziałem. — Na przykład o Tammy Connor.
Wilkins spojrzał na mnie wilkiem i nie wątpię, że na drugim roku studiów byłbym onieśmielony.
— Zdecydujcie się, czy zabiłem moje studentki, czyje pieprzyłem — wycedził.
— Czemu niejedno i drugie?
— Był pan na studiach? — spytał.
— A owszem — odparłem.
— To powinien pan wiedzieć, że zawsze znajdzie się grupa, dziewczyn, które próbują uwodzić profesorów. Tammy miała skończone osiemnaście lat, ja nie jestem żonaty.
— Czy to nie trochę nieetyczne sypiać ze studentką?
— Byłą studentką — warknął. — Zaczęliśmy się spotykać po zakończeniu zajęć w poprzednim semestrze. Nie ma prawa zabraniającego spotykać się z byłą studentką. Zwłaszcza jeśli sama rzuca się człowiekowi na szyję.
— Trzeba ją jeszcze złapać — dorzuciłem.
— Poprzerabiał pan referat profesora Halperna? — spytała Debora.
Wilkins spojrzał na nią i znów się uśmiechnął. Miło obserwować kogoś, kto potrafi zmieniać uczucia na zawołanie prawie tak dobrze jak ja.
— Pani detektyw, widzi pani, że rysuje się tu pewien schemat? Proszę mi wierzyć, Jerry Halpern to świetny facet, ale… nie całkiem zrównoważony? A teraz, poddany całej tej presji, po prostu uznał, że spiskuję przeciwko niemu, sam jeden. — Wzruszył ramionami. — Aż tak dobry nie jestem — dodał z lekkim uśmiechem. — Przynajmniej w spiskowaniu.
— Czyli uważa pan, że Halpern zabił Tammy Connor i pozostałe ofiary? — podsumowała Debora.
— Nic takiego nie powiedziałem — odparł. — Ale to on jest psycholem. Nie ja. — Zrobił krok w stronę drzwi i spojrzał na Deborę.
— A teraz, jeśli państwo pozwolą, naprawdę muszę już iść.
Debora podała mu wizytówkę.
— Dziękujemy, że poświęcił nam pan czas. Jeśli coś się panu przypomni, proszę do mnie zadzwonić.
— Nie omieszkam. — Obdarzył ją uśmiechem z gatunku tych, które zakończyły erę disco, i położył jej dłoń na ramieniu. Deborze udało się nie wzdrygnąć. — Przykro mi, że muszę państwa wyrzucić na deszcz, ale…
Deb błyskawicznie, jak mi się zdawało, wysunęła się spod jego dłoni i ruszyła do drzwi. Poszedłem za nią. Wilkins wygonił nas za bramę, wsiadł do swojego wozu, wymanewrował tyłem na ulicę i odjechał. Deb stała w deszczu i patrzyła za nim, czym, nie wątpię, chciała go speszyć na tyle, żeby wyskoczył z samochodu i wszystko wyśpiewał, ale w taką pogodę uznałem to za nadgorliwość. Zaczekałem na nią w aucie.
Kiedy niebieski lexus zniknął, Debora wreszcie usiadła obok mnie.
— Ciarki mnie przechodzą, kiedy patrzę na skurwiela — powiedziała.
— Myślisz, że to on zabił? — spytałem. Było to dla mnie dziwne uczucie, nie wiedzieć i zastanawiać się, czy ktoś inny zdołał zajrzeć pod maskę drapieżcy.
Pokręciła głową zirytowana. Woda poleciała z jej włosów na mnie.
— Myślę, że to obleśny typ. Co ty sądzisz?
— Że pewnie masz rację — odparłem.
— Nie krępował się przyznać, że miał romans z Tammy Connor. Po co więc kłamał, że miał z nią zajęcia w zeszłym semestrze?
— Taki odruch? — podsunąłem. — Bo ma szansę na stały etat?
Zabębniła palcami w kierownicę, po czym zdecydowanym ruchem wychyliła się do przodu i uruchomiła samochód.
— Każę go śledzić — zdecydowała.
Kiedy wreszcie przyszedłem do pracy, na moim biurku leżała kopia protokołu zajścia i uprzytomniłem sobie, że ktoś oczekuje ode mnie, żebym mimo wszystko wyrobił dziś normę. Tyle się wydarzyło przez ostatnich kilka godzin, że z trudnością oswoiłem się z myślą, iż większa część dnia pracy wciąż wisi nade mną jak miecz nad niewinną duszą, więc zanim zająłem się odrabianiem pańszczyzny, poszedłem po kawę, Miałem cichą nadzieję, że ktoś przyniósł pączki albo ciastka, ale cóż, nadzieja matką głupich. Nie było nic prócz palonej, bardzo ciemnej kawy, akurat na półtora kubka. Nalałem sobie trochę — resztę zostawiłem dla prawdziwych desperatów — i powlokłem się z powrotem za biurko.
Wziąłem protokół i zacząłem czytać. Jak się okazało, ktoś wjechał do kanału samochodem należącym do niejakiego pana Dariusza Starzaka, a następnie uciekł z miejsca zdarzenia. Samego pana Starzaka na razie nie udało się przesłuchać. Długo mrugałem i sączyłem ohydną kawę, zanim dotarło do mnie, że to protokół porannego zajścia, w którym sam uczestniczyłem; potem jeszcze dłużej zastanawiałem się, co z tym zrobić.
Samo nazwisko właściciela to za mało — właściwie tyle, co nic, bo samochód prawdopodobnie został ukradziony. Jednak gorzej było założyć tak z góry i nic nie robić niż sprawdzić to i zostać z niczym, więc znów zasiadłem do komputera.
Najpierw standardowe informacje: rejestracja samochodu, przy której widniał adres przy Old Cutler Road na dość ekskluzywnym osiedlu. Potem kartoteka policyjna: mandaty, nakazy, alimenty. Nic. Z tego by wynikało, że pan Starzak to wzorowy obywatel, który nigdy nie miał kontaktu z długim ramieniem sprawiedliwości.
No dobrze; samo nazwisko „Dariusz Starzak”. Dariusz to dość rzadkie imię, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Sprawdziłem akta urzędu imigracyjnego. I, o dziwo, od razu coś znalazłem.
Pierwsza sprawa, to doktor Starzak, nie tylko „pan”. Obronił doktorat z filozofii religii na uniwersytecie w Heidelbergu i jeszcze przed kilku laty wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedy poszperałem trochę głębiej, dowiedziałem się, że został zwolniony w związku z jakimś nieokreślonym skandalem. Akurat z polskiego nie jestem mocny, choć potrafię powiedzieć „kiełbasa”, kiedy zamawiam lunch w delikatesach. Jednak jeśli tłumaczenie nie było zupełnie do chrzanu, Starzak wyleciał za członkostwo w nielegalnym stowarzyszeniu.
W dokumencie nie znalazłem nic o tym, dlaczego europejski uczony, który stracił pracę z tak niejasnego powodu, miałby chcieć mnie śledzić, a potem wjechać samochodem do kanału. Poważne przeoczenie. Mimo to wydrukowałem zdjęcie Starzaka z akt urzędu imigracyjnego. Obejrzałem je zmrużonymi oczami, próbując wyobrazić sobie tę twarz na poły zasłoniętą wielkimi okularami przeciwsłonecznymi, które widziałem w lusterku wstecznym avalona. To mógł być on. Mógł to też być Elvis. I z tego, co wiedziałem, Elvis miał równie dobry powód, żeby mnie śledzić jak Starzak.
Poszperałem trochę głębiej. Specowi od medycyny sądowej, nawet najbardziej czarującemu i sprytnemu, niełatwo bez oficjalnego uzasadnienia uzyskać dostęp do akt Interpolu. Jednak po kilku minutach gry w moją własną internetową wersję zbijaka dostałem się do centralnej kartoteki i zaczęło się robić ciekawie.
Doktor Dariusz Starzak figurował na specjalnych listach osób niepożądanych w czterech krajach — w Stanach nie, co tłumaczyło, dlaczego tu przebywał. Choć brakowało niezbitych dowodów, istniały podejrzenia, że wiedział o handlu sierotami wojennymi z Bośni więcej, niż przyznawał. Dokument dodawał mimochodem, że, oczywiście, ustalenie miejsca pobytu takich dzieci jest niemożliwe. W urzędowym policyjnym żargonie znaczyło to tyle, iż ktoś podejrzewał, że Starzak je zabijał.
Читать дальше