Ukształtowanie terenu sprawia, że podwórka przy domach są niewielkie, ot wąski kawałek zadbanej, zarośniętej roślinami ziemi, dalej ogrodzenia, a za ogrodzeniami strome zbocze porośnięte krzakami. Przedzierasz się przez krzaki, stajesz przy jej ogrodzeniu. Stoisz nieruchomo w ciemności. Obserwujesz. Zasłony są zasunięte. Jest bardzo spokojnie. Słychać bardzo cichy dźwięk fortepianu. Domy wbudowano we wzgórze, stoją obrócone prawą ścianą do ulicy. Ich bok jest naprawdę frontem. Ganek biegnie dookoła. Patrzysz na ścianę z kilkoma oknami. Nie widzisz drzwi. Prześlizgujesz się przy ogrodzeniu, sprawdzasz z drugiej strony, tej, która w rzeczywistości jest tyłem domu. I tu nie ma drzwi. A więc do środka można wejść wyłącznie przez drzwi frontowe na ganku lub przez garaż wychodzący na ulicę. Nie jest to sytuacja idealna, ale właśnie tego należało się spodziewać. Trzeba planować na taką ewentualność. Planować na każdą ewentualność.
*
– W porządku, pułkowniku Kruger – powiedział kapitan Leighton. – Twoja dupa już jest nasza.
Siedzieli w jego biurze, mokrzy po krótkiej przebieżce w nocnym deszczu, pełni radosnego uniesienia, zaczerwieniem od zimnego powietrza i poczucia sukcesu. Wymieniono uściski dłoni, przybito piątki. Harper śmiała się i tuliła do Reachera. W tej chwili Leighton przeglądał dane komputerowe, a Reacher i Harper, oddychając szybko, siedzieli obok siebie naprzeciw jego biurka na starych prostych krzesłach. Harper uśmiechała się ciągle, pławiąc się w poczuciu ulgi i triumfie.
– Podobał mi się ten numer ze stołkiem – powiedziała. – Widzieliśmy wszystko na monitorze wideo.
Reacher wzruszył ramionami.
– Kantowałem – przyznał. – Po prostu wybrałem właściwy stołek. Uznałem, że podczas odwiedzin sierżant siada na tym przy drzwiach, nudzi się i wierci. Facet tych parametrów musiał osłabić konstrukcję. Można powiedzieć, że właściwie rozpadł się sam.
– Ale wyglądało to świetnie.
– Taki był plan. Pierwsza zasada: musi wyglądać świetnie.
– W porządku – przerwał im Leighton. – Mamy go na liście personelu. LaSalle Kruger. Pełny pułkownik. O tu.
Postukał paznokciem w monitor. Ten dźwięk już znali; dźwięczny stuk, jakby puknął w butelkę.
– Miał problemy? – spytał Reacher.
– Na razie nie mogę powiedzieć. Wyobrażasz sobie, że będzie w aktach żandarmerii?
– Coś się musiało stać. Siły specjalne w Pustynnej burzy, a teraz zaopatrzenie? O co chodzi?
Leighton skinął głową.
– Rzeczywiście, sprawa wymaga wyjaśnienia. Zapewne problemy dyscyplinarne.
Wyszedł z akt personalnych, kliknął inną pozycję w menu. I zawahał się.
– To może potrwać całą noc – powiedział. Reacher się uśmiechnął.
– Chodzi ci o to, żebyśmy przypadkiem nic nie zobaczyli, prawda?
Leighton odpowiedział mu uśmiechem.
– Trafiłeś za pierwszym razem, przyjacielu. Aresztanta możesz mi tarmosić, ile ci się podoba, ale nie wolno ci zaglądać w komputerową bazę danych.
– Jasne – zgodził się Reacher. Leighton czekał cierpliwie.
– A… ta sprawa z oponami do jeepa – powiedziała nagle Harper. – Potrafilibyście znaleźć brakującą farbę maskującą?
– Może. Teoretycznie chyba tak.
– Jedenaście kobiet na liście… to powinno być jakieś tysiąc sto pięćdziesiąt litrów. Gdyby udało ci się połączyć Krugera z farbą, mnie wystarczyłoby to w zupełności.
Leighton skinął głową.
– Daty – mówiła dalej Harper. – Sprawdź, czy nie pełnił służby, kiedy ginęły te kobiety. No i miejsca, to może być przydatne. Potwierdź, że zdarzały się tam, gdzie służyły kobiety. Udowodnij, że mogły coś widzieć.
Leighton spojrzał na nią niezbyt przyjaźnie.
– Armia mnie za to pokocha, nie sądzisz? Kruger to nasz facet, a ja tu zarywam noc tylko po to, żeby potem oddać go wam.
– Przykro mi – powiedziała Harper, ale jurysdykcja jest w tym wypadku jednoznaczna. – Morderstwo bije kradzież.
Leighton skinął głową. Po jego wcześniejszej wesołości nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
– Jasne – powiedział. – Nożyczki mą papier.
*
O domu wiesz już wszystko. Niczego nie zmieni stanie w ciemności i słuchanie, jak Scimeca gra na tym cholernym fortepianie. Odklejasz się od ogrodzenia, znikasz w krzakach, idziesz na wschód i południe. Wracasz do samochodu. Dochodzisz na miejsce, otrzepujesz się, wślizgujesz za kierownicę, włączasz silnik. Wracasz tą samą drogą, którą przyjeżdżasz. Przed tobą zadanie numer dwa. Na jego wykonanie masz dwadzieścia minut. Mijasz skrzyżowanie, jedziesz dalej. Nieco ponad trzy kilometry za skrzyżowaniem, po twojej lewej, znajduje się małe centrum handlowe. Staroświeckie, jednokondygnacyjne, ma kształt litery „C” o dwóch kątach prostych. Pośrodku, niczym zwornik, znajduje się supermarket, w obu ramionach stanowiska na małe sklepiki, niektóre zamknięte i niefunkcjonujące. Wjeżdżasz na parking z przeciwległego końca, jedziesz powoli drogą przeciwpożarową, rozglądasz się. Trzy stanowiska za supermarketem znajdujesz dokładnie to, czego potrzebujesz. Właśnie tego można się było spodziewać, lecz mimo to zaciskasz dłoń w pięść i uśmiechając się do siebie, walisz nią w kierownicę.
Zawracasz, ciągle jedziesz bardzo powoli, przestajesz się uśmiechać. To ci się nie podoba. To ci się wcale nie podoba. Wszystko widać jak na dłoni, dobry widok z każdego sklepu. W tej chwili światło jest kiepskie, ale tobie chodzi przecież o dzień. Przejeżdżasz więc na drugą stronę ramienia litery „C” i znów możesz się uśmiechnąć. Jest tu dodatkowy parking, jeden rząd miejsc, dokładnie naprzeciw drzwi magazynowych będących tylnymi drzwiami do sklepów. Tu nie ma żadnych okien.
Zatrzymujesz samochód, rozglądasz się dookoła. Nie pomijasz niczego. Tak, to właściwe miejsce, co do tego nie masz żadnych wątpliwości. Po prostu doskonałe.
Wracasz na główny parking, zatrzymujesz się w małej grupce stojących tam samochodów. Wyłączasz silnik. Czekasz. Obserwujesz drogę przelotową. Patrzysz i czekasz dziesięć minut. Po dziesięciu minutach przejeżdża nią buick, ani za wolno, ani za szybko. Biuro skończyło zmianę.
Włączasz silnik. Wyjeżdżasz z parkingu. Skręcasz w przeciwną stronę.
*
Leighton polecił im motel znajdujący przy drodze numer jeden, półtora kilometra dalej w kierunku Trenton. Powiedział, że zatrzymują się tam rodziny aresztowanych, że jest tani, czysty i że to jedyne miejsce w promieniu wielu kilometrów, którego numer telefonu zna. Harper usiadła za kierownicą. Na miejsce trafili bez problemu. Z zewnątrz wyglądał przyzwoicie, wolnych pokoi nie brakowało.
– Dwunastka to ładny dwuosobowy pokój – powiedział recepcjonista.
Harper skinęła głową.
– Dobrze, weźmiemy go – zdecydowała.
– My? – zdziwił się Reacher. – Dwuosobowy pokój?
– Później o tym porozmawiamy. Zapłaciła gotówką, wzięła klucz.
– Numer dwanaście – powtórzył recepcjonista. – Kawałek drogi stąd.
Reacher poszedł piechotą, w deszczu. Harper przyprowadziła samochód. Zastała go czekającego przed wejściem do domku.
– O co ci chodzi? – spytała. – Przecież nie pójdziemy spać. Będziemy czekali na telefon od Leightona. Lepiej tutaj niż w samochodzie.
Reacher tylko wzruszył ramionami. Czekał, aż otworzy drzwi i wejdzie do środka. Poszedł za nią.
– Jestem zbyt podekscytowana, żeby zasnąć – powiedziała Harper.
Dostali typowy pokój motelowy, o pokrzepiająco znanym wyglądzie. W środku było za gorąco, deszcz hałaśliwie bębnił w dach. Przy oknie stał stół i dwa krzesła. Reacher usiadł na tym po prawej, oparł łokcie na blacie stołu, schował głowę w dłoniach. Siedział nieruchomo. Harper niecierpliwie chodziła od ściany do ściany.
Читать дальше