McGuire też zrobił krok przed siebie. Zatrzymał się może ćwierć metra od stalowych prętów, chwycił je mocno. Patrzył Reacherowi wprost w oczy. Reacher też się do niego zbliżył.
– Widzisz, teraz jestem ćwierć metra od krat, tak samo jak ty. I ciągle jesteś gównianym durniem.
McGuire puścił pręt. Jego prawa dłoń zacisnęła się w pięść, wystrzeliła jak tłok, poruszana potęgą mięśni ramienia. Mierzyła w krtań Reachera. Reacher chwycił go za nadgarstek, odchylił się, przepuścił pięść koło głowy, złapał równowagę, przyciągnął McGuire’a do prętów, wykręcił mu rękę spodem dłoni do siebie i przesunął się tak, by wygiąć ją w stawie łokciowym.
– Widzisz, jaki jesteś durny? Mały kroczek i złamię ci rękę. McGuire dyszał ciężko. Reacher skrzywił twarz w uśmiechu i puścił go. Więzień tylko na niego popatrzył, po czym cofnął rękę i zaczął nią poruszać, sprawdzając, jakich szkód doznał.
– Czego chcesz? – powtórzył.
– Chcesz, żebym otworzył celę?
– Co?
– Tam wiszą klucze. Chcesz, żebym otworzył celę? Wyrównał szanse.
McGuire’a jeszcze bardziej zmrużył oczy. Skinął głową.
– Jasne. Otwórz tę cholerną celę.
Reacher podszedł do ściany, zdjął klucze z kołka przy wejściowych drzwiach, przerzucił je, znalazł właściwy. Zamykał i otwierał w życiu tak wiele cel, że właściwy mógłby znaleźć z zawiązanymi oczami. Odtworzył także tę. McGuire stał nieruchomo. Reacher odszedł i odwiesił klucze. Stał przodem do drzwi, plecami do więźnia.
– Siadaj! – zawołał. – Ten stołek jest dla ciebie! Wyczuł, że McGuire wychodzi z celi. Słyszał kroki jego bosych stóp na betonie. Słyszał, że się zatrzymuje.
– Czego chcesz? – powtórzył McGuire.
Reacher stał, nadal odwrócony do niego plecami. Wytężył słuch, czekając, aż się zbliży. Ale się nie zbliżał.
– To dość skomplikowane – powiedział. – Będziesz musiał uporać się z kilkoma czynnikami.
– Jakimi czynnikami? – spytał tępo McGuire.
– Pierwszy czynnik to wiedza, że jestem tu nieoficjalnie. Rozumiesz?
– Co to znaczy?
– Ty mi powiedz.
– Nie wiem. Reacher się odwrócił.
– To znaczy, że nie jestem wojskowym gliniarzem, nie jestem cywilnym gliniarzem i w ogóle jestem nikim.
– I co z tego?
– To, że nie ma na mnie haka. Nie ma mowy o procedurach dyscyplinarnych, utracie emerytury i tak dalej.
– I co z tego?
– To, że nawet jeśli po rozmowie ze mną do końca życia będziesz chodził o kulach i pił przez słomkę, nikt mi nic nie zrobi, bo nie może. No i nie mamy świadków.
– Czego chcesz?
– Drugi czynnik to wiedza, że cokolwiek obiecała ci gruba ryba, ja mogę być gorszy.
– Jaka gruba ryba?
Reacher się uśmiechnął. McGuire zacisnął pięści. Miał potężne bicepsy i szerokie ramionami.
– Teraz zaczyna się sprawa naprawdę skomplikowana. Musisz się skupić, żeby cokolwiek z tego zrozumieć. Trzeci czynnik to wiedza, że jeśli podasz mi nazwisko faceta, facet odejdzie daleko i na zawsze. Jeśli podasz mi jego nazwisko, nie zdoła cię dorwać. Nigdy, rozumiesz?
– Jakie nazwisko? Jaki facet?
– Facet, któremu płaciłeś połowę forsy.
– Nie ma takiego faceta. Reacher potrząsnął głową.
– To stadium mamy za sobą, jasne? Wiemy, że taki facet istnieje. Nie zmuszaj mnie, żebym cię sponiewierał, nim dojdziemy do naprawdę ważnych spraw.
McGuire zesztywniał. Oddychał ciężko, głośno. I nagle uspokoił się, rozluźnił, ponownie zmrużył oczy.
– Dlatego lepiej się skoncentruj – mówił dalej Reacher. – Sądzisz, że przez wsypanie faceta wpadniesz w głębokie gówno. I właśnie tu się mylisz. Musisz zrozumieć, że sypiąc go, stajesz się bezpieczny. Na całe życie. Bo szukają go za rzeczy znacznie gorsze niż wykantowanie armii.
– A co zrobił? – spytał McGuire.
Reacher się uśmiechnął. Jaka szkoda, że kamery wideo nie nagrywały z dźwiękiem. Facet istnieje! Leighton tańczyłby teraz w swym biurze.
– FBI uważa, że zabił cztery kobiety. Dasz jego nazwisko, to usuną go na zawsze. Nikt nie zapyta go o nic innego.
McGuire milczał. Miał o czym myśleć, ale Reacherowi zdarzyło się spotkać parę osób, którym szło to nieco szybciej.
– Dwie dodatkowe sprawy – powiedział. – Jeśli podasz mi jego nazwisko natychmiast, powiem o tobie dobre słowo. Posłuchają mnie, bo kiedyś byłem jednym z nich. Gliny trzymają się razem, nie? Mogę ci umilić życie.
McGuire nadal milczał.
– Ostatnia sprawa – rzekł Reacher bardzo łagodnie. – Powiesz mi, co chcę wiedzieć, tak czy inaczej. To tylko kwestia czasu. Masz wybór. Możesz powiedzieć to teraz, a możesz za pół godziny, kiedy połamię ci ręce i nogi, i właśnie będę się zbierał, żeby ci skręcić kark.
– To zły facet – odparł McGuire. Reacher skinął głową.
– Wierzę, że jest naprawdę zły. Ale musisz określić swoje priorytety. Cokolwiek ci obiecał, to sprawa czysto teoretyczna, kwestia dalekiej przyszłości, a zresztą, jak mówiłem, nic takiego się nie zdarzy. A to, co ja ci obiecałem, zdarzy się tu i teraz.
– Nic mi nie zrobisz.
Reacher odwrócił się, podniósł drewniany stołek, na wysokość piersi, obrócił go i chwycił dłońmi za nogi. Rozstawił łokcie. Zgarbił się lekko, napiął mięśnie ramion. A potem odetchnął głęboko i szarpnął, gwałtownie opuszczając łokcie. Wyrwał obie nogi, wyłamując poprzeczki, które z trzaskiem opadły na podłogę. Ponownie odwrócił stołek. W lewej ręce trzymał siedzenie, w prawej wyrwaną nogę. Upuścił szczątki, a wyrwaną nogę ścisnął mocno w prawej ręce. Miała jakiś metr długości, rozmiarem i masą odpowiadała kijowi do baseballu.
– Teraz ty – powiedział.
McGuire naprawdę przyłożył się do roboty. Robił wszystko, żeby urwać nogę we własnym stołku. Napinał mięśnie, aż drżały tatuaże na jego ramionach. Nie dał rady. Po prostu stał, trzymając odwrócony do góry nogami stołek.
– Szkoda – westchnął Reacher. – Dawałem ci równe szanse.
– Był w siłach specjalnych – powiedział McGuire. – Brał udział w Pustynnej burzy. Jest naprawdę twardy.
– To nie ma żadnego znaczenia. Jeśli będzie się opierał, FBI go zastrzeli i po problemie.
McGuire milczał.
– Nie dowie się, że to ty go wsypałeś. Dowie się od nich, że zostawił na miejscu jakieś dowody.
McGuire milczał. Reacher zamachnął się oderwaną nogą.
– Prawa czy lewa? – spytał
– Co?
– Którą rękę mam złamać ci najpierw?
– LaSalle Kruger – powiedział McGuire. – Oficer dowodzący batalionu zaopatrzenia. Jest pułkownikiem.
Ukraść dziewczynie telefon było równie łatwo jak dziecku cukierek, ale rekonesans to mordęga. Najważniejsze jest zgranie w czasie. Musisz zaczekać, aż zrobi się zupełnie ciemno, a także na ostatnią godzinę dyżuru gliniarza; tak byłoby najlepiej. Bo gliniarz jest bardziej tępy niż facet z Biura, a poza tym czyjaś ostatnia godzina znacznie lepiej się nadaje niż pierwsza godzina kogoś innego. Uwaga nie jest już taka skupiona. Znudzenie jest gorsze niż kiedykolwiek. Oczy zaczynają się szklić, myślami jesteś już przy piwie z kumplami, wieczorze przed telewizorem, z żoną przy boku czy co tam robisz w wolnym czasie.
Na swoje sprawy masz więc czterdzieści minut, od siódmej, powiedzmy, do siódmej czterdzieści. Twój plan składa się z dwóch części. Po pierwsze dom, po drugie otoczenie domu. Wracasz z lotniska, podjeżdżasz od strony przelotówki. Przejeżdżasz na wprost przez skrzyżowanie odległe od jej domu o trzy ulice. Zatrzymujesz się dwieście metrów dalej na północ, na parkingu dla wycieczkowiczów. Szeroka żwirowa ścieżka prowadzi na wschód, w górę zbocza Mount Hope. Wysiadasz z samochodu, odwracasz się plecami od ścieżki, idziesz na zachód i północ przez słabo zadrzewiony teren. Jesteś mniej więcej na poziomie swej poprzedniej pozycji obserwacyjnej, ale po drugiej stronie jej domu, za nim, a nie przed nim.
Читать дальше