Kiedy pilot zobaczył, co się dzieje, uznał, że jego najlepszą bronią wcale nie będzie pistolet.
Pchnął drążek i maszyna gwałtownie runęła dziobem w dół.
Book II natychmiast stracił równowagę.
Schofield rzucił się na podłogę i ślizgając się na brzuchu, pomknął w kierunku otwartych drzwiczek do kokpitu.
Pilot próbował zatrzasnąć je kopniakiem, ale Schofield był szybszy.
Sunąc po podłodze, przekręcił się na plecy, wjechał do kabiny i zatrzymał się, jedną ręką przytrzymując drzwiczki, a w drugiej unosząc desert eagle’a, wycelowanego prosto w nasadę nosa pilota.
– Nie każ mi tego robić – powiedział, przyciskając spust. Pilot, kompletnie zaskoczony, patrzył na intruza, celującego do niego z pistoletu.
– Nie każ mi tego robić – powtórzył Schofield. Pilot sięgnął do kabury pod pachą po glocka. BAM!
Schofield strzelił.
– Niech cię jasna cholera… – zaklął, po czym zrzucił ciało pilota z fotela i przejął ster. – Przecież ci mówiłem, palancie…
Opanowany przez Schofielda i Booka II super stallion gnał wąskim kanionem i skręcał raz za razem, kierując się ku skrzyżowaniu kanionów, gdzie niedawno omal nie doszło do karambolu.
Schofield miał przed oczami obraz południowoafrykańskiego tandemu, wpływającego w zachodnią odnogę skrzyżowania, a następnie znikającego w wąskim kanionie z prawej strony. Na mapie na ekranie monitora w helikopterze mógł widzieć obraz tego kanionu – wił się on w kierunku północnym i wychodził na kolejny krater ze skalnym ostańcem, tyle że znacznie mniejszym od pierwszego.
Co takiego może być w tym kraterze?
Dlaczego południowoafrykański tandem kieruje się właśnie w tamtym kierunku?
Super stallion leciał z łoskotem wąskim kanionem. Wylecieli zza zakrętu i…
…znaleźli się oko w oko z jednym z penetratorów sił powietrznych.
Schofield szarpnął drążek i jego maszyna zawisła nieruchomo w powietrzu.
Penetrator unosił się nad skrzyżowaniem, do którego zamierzał dotrzeć Schofield – i obracał się, by pilot mógł zajrzeć do każdej z czterech spotykających się tu odnóg. Wyglądał jak poszukujący ofiary latający rekin.
Pilot penetratora natychmiast ich zobaczył.
– Luneta, tu Penetrator Trzy – rozległ się w głośniku interkomu ostry głos. – Masz już obraz z satelity w czasie realnym?
Schofield zesztywniał.
Cholera jasna!
– Book, szybko! Kontrola broni!
Penetrator obrócił się dziobem do super stalliona.
– Luneta? Słuchasz mnie?
– Mamy na dziobie gatlinga – powiedział Book II. – To wszystko.
– Nic więcej?
Helikoptery unosiły się nad skrzyżowaniem niczym dwa szykujące się do ataku orły, oddalone mniej więcej o sto metrów.
– Nic.
– Luneta… – Głos w głośniku interkomu zrobił się ostrożny. – Podaj natychmiast swój kod autoryzacyjny.
Schofield popatrzył pod skrzydełka penetratora. Wisiały tam rakiety.
Wyglądały jak sidewindery. Sidewindery… Wcisnął przycisk na konsolecie.
– Do maszyny bojowej Penetrator: tu kapitan Shane Schofield, korpus piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, ochrona prezydencka. Dowodzę obecnie tą maszyną. Mam ci do powiedzenia tylko dwa słowa.
– Jakie?
– Pieprz się – obojętnym tonem powiedział Schofield. Zapadła cisza.
– No dobrze… – odpowiedział w końcu pilot penetratora. Schofield całą uwagę skoncentrował na skrzydłach maszyny przeciwnika.
Chwilę później spod lewego skrzydła penetratora wystrzeliła błyszcząca rakieta typu AIM-9M Sidewinder.
– Jasna cholera… – jęknął Schofield.
Widział rakietę od przodu – zaokrąglony dziób, cztery lotki stabilizujące i smugę dymu, wijącą się za lecącym prosto na nich pociskiem.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Book II. – Zamierzasz bezczynnie siedzieć?
W tym momencie Schofield zrobił przedziwną rzecz.
Wcisnął przycisk na drążku sterowniczym.
Kiedy do trafienia brakowało może sekundę, uruchomił się zamontowany na dziobie super stalliona karabin maszynowy Gatling i wypluł długą linię jarzących się pomarańczowo pocisków smugowych.
Schofield skierował zdolne ciąć niczym laser pociski na nadlatującą rakietę i kiedy znalazła się dwadzieścia metrów od jego maszyny, pociski trafiły prosto w głowicę, powodując potężną eksplozję – może piętnaście metrów od celu.
– Co to ma… – zaczął Book II.
Schofield jednak jeszcze nie skończył.
Skierował następną linię pocisków na penetratora.
Widział, jak dwaj piloci gorączkowo starają się odpalić kolejną rakietę, ale było już za późno.
Pociski z gatlinga zaczęły się wbijać w kadłub penetratora – jeden po drugim – gnąc blachę, szarpiąc ją i sprawiając, że cała maszyna gwałtownie dygotała.
Kolejna seria pocisków Schofielda musiała przejść przez środek kabiny, bo chwilę później zapalił się jeden ze zbiorników paliwa i helikopter eksplodował, zamieniając się w kulę ognia, po czym spadł z nieba jak kamień i uderzył o powierzchnię wody.
Pomknęli zachodnim kanionem w kierunku wąskiego przesmyku, w którym zniknął południowoafrykański tandem.
– Co ty właściwie zrobiłeś? – spytał Book II
– Kiedy?
– Nie wiedziałem, że można zestrzelić rakietę pociskami smugowymi.
– Tylko sidewindera. Mają czujnik termiczny i kierują się na cel za pomocą systemu emitującego fale podczerwone. Aby było to możliwe, osłona dziobu musi je przepuszczać, nie może więc być zrobiona z kutej stali. Dziób sidewindera to bardzo kruchy, przezroczysty plastik. Najsłabszy punkt rakiety.
– I ty właśnie strzeliłeś w ten dziób?
– Zgadza się.
– Ryzykowna taktyka.
– Rakieta leciała prosto na nas. Niewielu ludzi ma okazję popatrzeć na sidewindera od przodu. Warto było spróbować.
– Zawsze tak ryzykujesz?
Schofield przez chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem. Popatrzył na młodego sierżanta.
– Staram się tego nie robić, ale… czasami nie da się uniknąć ryzyka.
Dotarli do wąskiego przesmyku, w którym zniknął południowoafrykański tandem.
Był mroczny i znacznie węższy, niż Schofield się spodziewał. Łopaty wirnika ich helikoptera ledwie się w nim mieściły.
Ogromny helikopter leciał dudniąc między skalnymi ścianami, przeciął cień i po chwili wyprysnął na jaskrawe słońce. Znaleźli się w wypełnionym wodą kraterze o stumetrowych pionowych ścianach, przy którego pomocnym brzegu sterczał z wody maczugowaty kamienny ostaniec.
Tak samo jak w poprzednim kraterze również i tu pędzony burzą piasek smagał wodę. Nadlatywał falami i wyglądał niemal jak ulewa. Walił z ogromnym impetem o przednią szybę pilotowanego przez Schofielda helikoptera.
– Widzisz coś?! – krzyknął Schofield.
– Tam! – Book II wskazał na lewo, na pionową ścianę naprzeciwko ostańca. Od jeziora odchodził w tym miejscu kolejny kanał – najszerszy, jaki tu dotychczas widzieli.
Stała tam mała motorówka, walcząca ze wzburzoną przez wicher wodą.
Południowoafrykański tandem. Sam.
Super stallion pomknął tuż nad wodą. Łopaty wirnika dudniły.
Schofield uważnie obserwował motorówkę.
Łódź znajdowała się jakieś dwadzieścia metrów od wchodzącej pionowo w wodę skały.
Schofield zawisł w powietrzu trzydzieści metrów od tandemu i dziesięć nad powierzchnią wody. Gnany wichrem piach trzaskał o przednią szybę.
Przyjrzał się uważnie motorówce. Z jej dziobu odchodziła pionowo w dół lina.
Читать дальше