Kiwnęła głową.
– Mądra dziewczynka – pochwalił. Wstał i zaczął zasuwać deski podłogowe. Słysząc, że Cindy zaczyna łkać, przerwał pracę i pogroził jej palcem jak ojciec: – Ani mru-mru.
Cindy przełknęła łzy. Udało jej się stłumić płacz.
– Dobra dziewczynka. Leż spokojnie i nic się nie martw. Znalazłem już coś lepszego dla nas. Niedługo zabiorę cię stąd.
Leżała drżąc z przerażenia, modląc się o cud. On tymczasem zasunął deski do końca i znów ogarnęła ją ciemność.
– Dobranoc, aniele – usłyszała stłumiony głos.
Wstał, zdjął czapkę i okulary. W całym zabitym deskami domu było równie parno i gorąco jak pod podłogą. Siedział w dawnym salonie pośród śmieci, puszek po napojach i niedopałków zostawionych tu przez przypadkowych lokatorów. Sam przyniósł ze sobą niewiele przedmiotów, tylko to, co naprawdę niezbędne: składany leżak, lodówkę turystyczną z zapasami, radio i trzy wentylatory na baterie, żeby w ogóle móc oddychać. Zabitych dyktą okien bał się otworzyć, żeby ktoś go nie wypatrzył, choć właściwie niewiele na to było szans. Dom stał na uboczu, porósł chwastami, i ktoś, kto chciałby zajrzeć do środka, musiałby wycinać przejście maczetą. A tymczasem, sądząc z tego, co słyszał na policyjnych falach radiowych, nikt go nie szukał.
– Coś taki czuły? Aniele…? – spytała Rebecca. Zaskoczyła go. Stała w drzwiach i wszystko słyszała.
Spojrzał na nią badawczo. Ubrana była w niebieskie dżinsy z obciętymi krótko nogawkami, luźną bluzkę na ramiączka. Była bez stanika, boso i bez makijażu. Mocno opalona, jak większość dziewczyn, które pracują nocami, ale nie miała zdrowej cery.
– Taka kurwa jak ty nigdy tego nie zrozumie – burknął.
– Co ty powiesz? – odparła zaczepnie. Wyjęła z lodówki puszkę coli. – Jeśli taki z niej anioł, to dlaczego trzymasz ją pod podłogą?
– Ona żyje, rozumiesz, żyje! – powiedział z błyskiem w oku. – A wiesz, dlaczego?
– Bo trup nie jest ci do niczego potrzebny – zakpiła.
– Nie – odrzekł poważnie – nie dlatego. Obserwuję ją od wielu miesięcy i wiem, że nie jest dziwką, jak ta jej przyjaciółka, jak ty i wszystkie kurwy z tej twojej budy.
Rebecca oparła się o ścianę, przestępując z nogi na nogę. Starała się nie okazywać strachu, choć nie było to łatwe.
– Ja tam nie wiem, o co ci naprawdę chodzi, a jeśli ktoś może mieć pretensje, to raczej ja. Prosiłeś, żebym zadzwoniła, zgodziłam się. Zatelefonowałam do tej zdziry. W porządku, dostałam za to sześć patyków, ale nie uprzedziłeś mnie, że po resztę będę musiała jechać aż do Key West. Nie powiedziałeś, że będziemy wieźć Śpiącą Królewnę i – do cholery – nie uprzedziłeś, że będę musiała sterczeć w tej zaplutej dziurze czy jeszcze gdzie indziej, gdzie chcesz się przenieść, więc uważaj, bo w każdej chwili mogę rzucić to w diabły.
Spojrzał na nią badawczo.
– Zrobisz wszystko za pieniądze, co nie?
– A tobie nie chodzi o szmal?
– Nie. Robię to dla Raula, bo był niewinny!
Cindy zadrżała z przerażenia pod podłogą. Słyszała każde słowo, choć wolałaby nic nie słyszeć. Ton, jakim mówił ów mężczyzna, napawał ją trwogą.
Rebeccę też przeszło mrowie, choć starała się niczego nie okazywać.
– Spoko – powiedziała ze ściśniętym gardłem – dasz mi, co moje, i do widzenia.
Podszedł do niej wolnym krokiem, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Dostaniesz – sięgnął do kieszeni – dam ci, ale musisz zarobić. – Rzucił jej w twarz zgnieciony banknot dwudziestodolarowy. – Bierz się do roboty, kurwo – spojrzał jej w oczy.
Rebecca cofnęła się przerażona, oparła się o ścianę.
– Sam sobie zrób!
Otwartą dłonią uderzył ją w twarz.
– Zaczynaj!
Chciała się wymknąć, ale chwycił ją mocno za rękę, zatrzymując w miejscu.
– Jazda!
Chciała krzyknąć, ale coś w jego wzroku kazało jej milczeć. Przeżyła niejedno w swoim krótkim życiu. Grożono jej, przystawiano nóż do gardła, znęcano się, wykorzystywano na różne sposoby. Wyrosła na ulicy i miała doświadczenie. Wiedziała, kiedy krzykiem można coś wskórać. Teraz zamilkła. Uklękła, drżącymi rękami rozpięła mu spodnie. Zaczął pojękiwać z rozkoszy, a ona starała się zakończyć sprawę tak szybko, jak się da. „Minutówki" to było jej rzemiosło. Ileż ich zrobiła w życiu? Setki, tysiące. Miała zasadę, żeby nie połykać rezultatu swoich wysiłków; bała się zarażenia. I teraz też, słysząc przyspieszony oddech Estebana szykowała się, żeby cofnąć usta, ale się nie udało. Chwycił ją mocno za włosy, przyciągnął do siebie. Był ogromny, dusiła się. Jęczał, dysząc z rozkoszy, jej zaś brakowało powietrza. Chciała się wyzwolić, ale przyciągnął ją jeszcze mocniej. Wpadła w panikę i ugryzła.
Esteban uderzył ją w głowę na odlew. Zwaliła się na podłogę.
– Tylko nie zębami, kurwo!
Z trudem łapała powietrze.
– Dusiłam się – spojrzała nań przepraszająco.
Złapał ją znowu za włosy i potrząsnął jak szmatą.
– To najmniejsze twoje zmartwienie – spojrzał na nią pustym wzrokiem.
Pod podłogą Cindy dygotała z przerażenia. Zacisnęła oczy, żeby wstrzymać łzy. Słuchu jednak nie dało się wyłączyć.
– Mam pewne plany związane z tobą, Rebecco – usłyszała i zaraz potem dobiegł ją śmiech, od którego poczuła mróz w całym ciele.
Tymczasem Kimmell, Jack i Harry spędzili cały dzień omawiając i dopracowując plany działania w różnych wariantach: plan główny i awaryjny. Każdy zasadzał się na tych samych trzech elementach: Jack i Harry wychodzą na zewnątrz zgodnie z poleceniem porywacza, Kimmell zostaje w hotelu, koordynuje akcję, pełniąc funkcję głównego łącznika. Do dyspozycji są telefony i aparaty przywoławcze.
O dwudziestej drugiej, po kolejnej analizie, doszli do wniosku, że nic więcej już nie wymyślą. Zamówili kolację do pokoju i posilali się w milczeniu. Ciszę przerywały tylko wybuchy sztucznych ogni towarzyszące zabawie na pobliskiej Duval Street, gdzie robiło się coraz tłumniej i głośniej. Do północy i zapowiedzianego telefonu zostały już tylko dwie godziny.
Kimmell skończył jeść, odstawił talerz, odłożył serwetkę i wstał od stołu. Właściwie nie palił – dwa, trzy papierosy na rok – i choć wyczerpał dziś cały roczny limit, znów sięgnął po papierosa. Przeszedł do sąsiedniego pokoju, aby jeszcze raz przejrzeć zdjęcia i dokumenty, jakby chciał, by wszystkie zawarte w nich informacje wryły się w jego pamięć.
Jack z ojcem został przy stole. Gubernator patrzył na syna, który bez apetytu kończył kolację.
– Tak mi przykro, Jack – powiedział z głębi serca. Jack nie był pewien, do czego ojciec nawiązuje.
– Mnie też – odparł – modlę się o Cindy, żeby wróciła do nas.
– Ja też. To w tej chwili najważniejsze. Ale nie z tego powodu mi przykro. Chciałbym ci coś opowiedzieć, musisz to wiedzieć – słowa nie przychodziły mu łatwo. – To opowieść o chłopcu, od którego ciągle czegoś wymagano, ciągle go naciskano, choć chłopak był naprawdę wspaniały. Kiedy jednak nie spełnił wygórowanych oczekiwań, po prostu go odepchnięto, rozumiesz mnie, Jack? A zresztą co tu dużo mówić! Gdy sięgnę pamięcią, to zdaję sobie sprawę, że postępowałem wobec ciebie okropnie. Wyobrażam sobie, że gdybyś był – powiedzmy – Michałem Aniołem i gdybym raptem wszedł do Kaplicy Sykstyńskiej, pewnie zlekceważyłbym freski na suficie i skarcił cię, że jeszcze nie zrobiłeś malowideł na ścianach – Harry zaśmiał się nerwowo i znów spoważniał. – Myślę – ciągnął najtrudniejszą chyba spowiedź w życiu – że po śmierci twojej matki wszystkie ambicje ulokowałem w tobie, chciałem, żebyś był ideałem, cokolwiek to znaczy. Nie ma innego wytłumaczenia. Przepraszam cię za wszystkie cierpienia, których ci nie oszczędziłem. Dawno już myślałem, żeby ci to powiedzieć.
Читать дальше