– Z całym szacunkiem, panie gubernatorze, zwracam panu uwagę, że musi pan odpowiedzieć na pytanie. Mam jednocześnie obowiązek uprzedzić pana, że może pan skorzystać z prawa do odmowy zeznań na podstawie przepisu piątej poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która stanowi, że można odmówić zeznań, jeśli obciążałyby one zeznającego. Ma pan więc trzy możliwości do wyboru – odpowiedzieć: tak, odpowiedzieć: nie, bądź skorzystać z przysługującemu panu prawa. Pytanie brzmi: czy zabił pan Eddy'ego Gossa?
Czas jakby stanął w miejscu. Wszyscy obecni zdawali sobie sprawę, że to najważniejsze pytanie w całym procesie.
Harold Swyteck siedział wyprostowany, spokojny i nad podziw opanowany, jak na człowieka, który stoi w obliczu decyzji o śmierci lub życiu. Jeśli odpowie „tak", to skłamie i wyprowadzą go stąd w kajdanach. Odpowiedź „nie" byłaby zgodna z prawdą, ale jednocześnie oddaliłby podejrzenia wobec siebie, a przez to zmniejszyłby szansę Jacka na uwolnienie od winy i kary. Z kolei odwołanie się do praw wynikających z piątej poprawki do konstytucji też miało poważne konsekwencje. Po pierwsze oznaczało nieodwołalny kres kariery politycznej, po wtóre groziło postawieniem go w stan oskarżenia za zabójstwo Eddy'ego Gossa. Z drugiej jednak strony stanowiło gwarancję uniewinnienia Jacka, a w tej chwili to chciał uzyskać. Wybór był więc oczywisty.
– Odmawiam odpowiedzi na pytanie – oznajmił – na tej podstawie, że mogłaby ona świadczyć przeciwko mnie!
Sala eksplodowała, jak od uderzenia bomby.
– Cisza! – sędzia energicznie zastukała młotkiem. Prokurator wpatrywał się w świadka, ale już bez ognia w oczach. Wiedział, że sprawa jest skończona.
– W tej sytuacji – rzekł – oskarżenie nie ma więcej pytań.
– Świadek jest wolny – oznajmiła sędzia.
Gubernator wstał, spojrzał na przysięgłych, przeniósł wzrok na syna. Nie był pewien, co wyrażał wzrok ławników, nie miał natomiast wątpliwości, że w oczach Jacka dostrzegł to, czego zawsze pragnął, to zaś dało mu dość siły, aby przejść z dumnie podniesioną głową przez całą salę, od podium dla świadków do wyjścia – najdłuższe sześćdziesiąt metrów w całym jego życiu.
– Czy obrona pragnie jeszcze kogoś wezwać? – sędzia wróciła do procedury.
Manny wstał wolno, czując pokusę, jaka zwykle rodzi się u wszystkich obrońców na pewnym etapie postępowania procesowego, aby na fotelu dla świadków posadzić oskarżonego. Ale zeznania Giny Terisi nie pozostawiały właściwie żadnego wyboru, a co ważniejsze – gubernator w istocie załatwił całą sprawę.
– Nie, Wysoki Sądzie, obrona zakończyła swoje przesłuchania.
– Czy zabierze pan głos, panie McCue? – sędzia zwróciła się do prokuratora.
Oskarżyciel spojrzał na zegarek.
– Pani sędzio, jest prawie pierwsza, zeznania gubernatora zaszokowały chyba wszystkich, także mnie. Nie jestem przygotowany do wygłoszenia polemiki. Wnoszę o ogłoszenie przerwy do jutra rana.
Był to dość niezwyczajny wniosek i sędzia skrzywiła się z niezadowoleniem.
– Jak pan chce – zgodziła się niechętnie – ale w tej sytuacji proszę, aby obie strony były gotowe do wygłoszenia przemówień końcowych. Nie życzę sobie dalszych opóźnień. Ogłaszam przerwę do jutra, do godziny dziewiątej – zamknęła posiedzenie uderzeniem młotka o pulpit.
– Proszę wstać, Sąd idzie! – zawołał woźny, co spowodowało taki sam skutek, jakby krzyknął: „Pożar, ratuj się kto może!" Wszyscy rzucili się do wyjścia, wymieniając uwagi, komentując sensacyjne wydarzenia. Dziennikarze ruszyli hurmem, jedni do telefonów, aby przekazać wiadomości do redakcji, inni do obrońcy i prokuratora, prosząc o wypowiedzi, a jeszcze inni pobiegli za gubernatorem. Nieliczni przyjaciele, a wśród nich Mike Mannon i Neal Goderich, pośpieszyli uścisnąć dłoń Jacka, jakby wyrok był już pewny.
Jack wiedział, że sprawa jeszcze się nie skończyła, wiedział o tym również Manny i jeszcze ktoś w sali rozpraw, ktoś kto trzymał się z tyłu, przysłaniając łysą czaszkę ciemną peruką i kryjąc twarz w cieniu kapelusza z wielkim rondem.
Ów ktoś spoglądał na Jacka spuchniętym okiem.
– Tak powinno być z Raulem – mruczał do siebie – a nie z tobą, Swyteck. Spojrzał jeszcze raz na Jacka, wyobrażając sobie, jak to niebawem Jack będzie opowiadał o wszystkim swojej pięknej narzeczonej, i po chwili wyszedł z sali z mocnym postanowieniem, że dostarczy rodzinie Swytecków zupełnie nowego tematu do rozmyślań.
Parking przed barem Jiggles był zatłoczony – w czwartki zaczynał się ruch w interesie – więc Rebecca musiała poszukać miejsca dla auta na ulicy. Ubrana była w obszerne dżinsy i podkoszulek, jak zwykle w drodze do pracy. W barze znajdowała się garderoba, jedna dla wszystkich dziewcząt, co nie było specjalnie wygodne, ale też zawsze bezpieczniej przebierać się w środku niż prowokować los paradując po parkingu w „służbowym" stroju. Zerknęła na zegarek: dziesięć po dziesiątej. – Kurczę! – zaklęła uświadamiając sobie, że spóźniła się na wieczorną zmianę. Zamknęła auto i ruszyła przez parking, trzymając w jednej ręce torbę z rzeczami, a w drugiej pojemnik z gazem. Na wszelki wypadek.
– Hej, Rebecca! – zawołał ktoś cichym, chrapliwym głosem.
Wystraszyła się. Rebecca to pseudonim, naprawdę miała inaczej na imię, więc ktoś, kto wołał, musiał ją znać wyłącznie z pracy. Przyspieszyła kroku, trzymając gaz w pogotowiu. Wmurowało ją w ziemię, gdy spomiędzy zaparkowanych samochodów wyskoczył raptem jakiś mężczyzna.
– Z drogi! – zawołała grożąc gazem.
– To ja, Buzz – usłyszała w odpowiedzi.
Przyjrzała się uważnie, bo w mroku w wielkim kapeluszu i ciemnych okularach trudno go było rozpoznać.
– Przepuść mnie – zażądała.
– Poczekaj – odezwał się tonem zachęty – mam pewną sprawę.
– Nie tutaj – odmówiła, nerwowo żując gumę – muszę być w robocie o dziesiątej, bo mnie wyrzucą. Jak chcesz, to chodź do środka.
– Nie o to chodzi. Mam propozycję. Musisz mi pomóc.
– Niby dlaczego?
– Dlatego, a zresztą nie chodzi o mnie, ale o Raula.
– O czym ty mówisz? – wzrok jej zabłysnął. To imię coś znaczyło w jej życiu.
– O zemście. Chcę załatwić skurwieli, którzy posłali go na krzesło.
Westchnęła ciężko, a po chwili pokręciła przecząco głową.
– Człowieku, to dawne sprawy, nie wracaj do nich. Raul też nie był w porządku. Traktował mnie jak szmatę, choć nie brałam od niego pieniędzy. Sam sobie winien.
Buzz zezłościł się. Mógłby jej uświadomić, że dla Raula była zwykłą dziwką, ale w ten sposób niczego nie wskóra, więc się opanował.
– Niech ci będzie – wzruszył ramionami – że nie szalałaś za nim, ale jeśli nie dla niego, to zrób to dla szmalu.
Trafił w dziesiątkę. Wzmianka o pieniądzach wyraźnie ją zainteresowała.
– Ile?
– Dziesięć procent mojej działki.
– Znam takie propozycje – skrzywiła się – dziesięć procent od zera to zero.
– Taak? Policz inaczej: dziesięć procent od ćwierci bańki to więcej, niż zarobisz przez całe życie ciągnąc druta facetom.
Spurpurowiała ze złości, ale ciekawość wzięła górę.
– Nie robisz mnie w konia? Skąd chcesz wziąć taki szmal?
– Poważnie mówię, sprawa jest pewna, a od ciebie nie chcę nic wielkiego. Wykonasz jeden telefon i tyle.
– Nie wierzę – powiedziała z wahaniem.
– Uwierzysz, jak ci powiem, że już załatwiłem sześćdziesiąt tysięcy. Mogę ci pokazać. Mam w aucie. A to tylko początek. No jak, wchodzisz w interes?
Читать дальше