– Niech pan zachowa swój wniosek dla siebie, panie mecenasie – powiedziała z całą powagą. – Paniom i panom przysięgłym – zwróciła się do ławników – polecam, aby nie brali pod uwagę ostatnich słów wypowiedzianych na tej sali, bo nie stanowią one materiału dowodowego w niniejszej sprawie. I – zgodnie z wcześniejszym pouczeniem – proszę też, aby nie wyciągano żadnych wniosków z faktu, że pani Terisi nie dokończyła zeznań i nie zjawiła się w sądzie.
Jack poczuł ucisk w sercu. Znał procedurę i doskonale zdawał sobie sprawę z rzeczywistej wartości „pouczeń Wysokiego Sądu". Takie pouczenia mają rzekomo służyć niwelowaniu błędów i gwarantować obiektywny osąd ze strony przysięgłych. Ale… wiadomo – co się stało, to się nie odstanie. Słowa zostały wypowiedziane i zapadły w pamięć. W efekcie cały dzisiejszy wysiłek Manny'ego poszedł na marne, bo przysięgli zapamiętają niemal wyłącznie to, co sąd każe im zapomnieć.
– Co się zaś pana tyczy, panie prokuratorze – ciągnęła sędzia z przyganą w głosie – obciążam pana odpowiedzialnością za zachowanie świadka oskarżenia i wymierzam karę grzywny wysokości pięciuset dolarów. Pan, detektywie – zwróciła się z kolei do Stafforda – jako doświadczony policjant powinien wiedzieć, jak się zachować w sądzie. Niech pan spędzi noc w areszcie i przemyśli sprawę. Następnym razem – ostrzegła mierząc w Stafforda trzonkiem młotka – sąd potraktuje pana znacznie bardziej surowo. Woźny, wyprowadzić świadka!
Woźny podszedł do policjanta, aby eskortować go do wyjścia. Stafford tymczasem wcale się nie speszył, przeciwnie – patrzył na Jacka z poczuciem wyższości. Jack odwrócił się, ale policjant postanowił dopiąć swego. Zatrzymał się przy stoliku obrony, wsparł dłonie na blacie i wbijając wzrok w Jacka syknął: „Przygotuję ci miejsce na cmentarzu, Swyteck!"
– Świadek ma natychmiast opuścić salę – rozległ się głos sędzi, choć tylko Jack i woźny usłyszeli ostatnią uwagę Stafforda.
Jack nie zareagował ani słowem, popatrzył tylko na detektywa, ten zaś zaśmiał się szyderczo i popychany przez woźnego wyszedł z sali rozpraw.
– Czy oskarżenie chce wezwać innych świadków? – pani Tate wznowiła procedurę.
McCue wstał wolno z miejsca, gestem wyrażającym absolutną pewność siebie zatknął palce za klapy marynarki.
– Nie, Wysoki Sądzie – rzekł z wystudiowanym akcentem południowca – oskarżenie nie powołuje już więcej świadków.
– Rozumiem – skwitowała sędzia – wznowimy rozprawę jutro punktualnie o dziewiątej. Panie Cardenal – zwróciła się do Manny'ego – jeśli zamierza pan przedstawić ewentualnych świadków obrony, to proszę, a jeśli nie, to przystąpimy od razu do końcowych wystąpień stron. Ogłaszam przerwę w rozprawie – uderzyła młotkiem w pulpit na znak, że zamyka posiedzenie.
Wszyscy wstali, nim jeszcze woźny zdołał wypowiedzieć stosowną formułę, i czekali w milczeniu, aż wyjdą przysięgli. Jack ze swym obrońcą spojrzeli po sobie. Obaj doskonale zrozumieli końcową uwagę przewodniczącej sądu o świadkach obrony i obaj wiedzieli, że nie ma co sobie robić zbyt wielkich nadziei.
Następnego dnia, o szóstej rano, gubernator Harold Swyteck golił się właśnie w łazience, stojąc przed zaparowanym lustrem w szlafroku i rannych pantoflach, gdy rozległ się dzwonek telefonu komórkowego. Był to aparat, który stał się jego własnością podczas wyprawy do parku nad zatoką w Miami, więc gubernator natychmiast pojął, kto dzwoni, i z wrażenia zaciął się w policzek.
Chwycił ręcznik i wybiegł z łazienki. Wyjął telefon z teczki i zamknął się w garderobie, aby nie obudzić żony.
– Halo – odezwał się lekko zdyszany.
– To znowu ja – rozległ się znajomy, chrapliwy głos.
Harry'ego ogarnęła złość, ale telefon niezupełnie go zaskoczył, poznał już bowiem charakter swego prześladowcy, a przynajmniej pewne jego cechy. Jak niecierpliwy ogrodnik, który rozgrzebuje ziemię, by przekonać się, czy ziarno, które zasiał, puszcza korzenie, tak ten psychopata – choć na swój sposób sprytny – bez przerwy nękał swoje ofiary, jakby dając znać, że ich cierpienie sprawia mu przyjemność.
– Czego chcesz tym razem – rzucił do słuchawki – skarpetek do butów, żebyś miał komplet?
– No, no – rozmówca przybrał protekcjonalny ton – nerwy nam puszczają od rana i tylko dlatego, że trzeba będzie podpisać wyrok śmierci na własnego syna.
– Mój syn nie zostanie skazany.
– Czyżby? Coś mi się wydaje, że jego ostatnia szansa na ratunek leży właśnie w kostnicy. Pewnie słyszałeś, że dupencja, która zeznawała przeciwko niemu, zaprosiła go do siebie, co skończyło się krwawą jatką. Wielka szkoda – ciągnął kpiąco – żałuj, że cię tam nie było, bo gdybyś miał okazję posłuchać, o czym rozmawiali, to wiedziałbyś, że ta rura miała zamiar uzupełnić zeznania i w efekcie wyciągnąć synalka z szamba.
– Od razu wiedziałem, że to ty – rzekł Harry z obrzydzeniem – że ty załatwiłeś tę biedaczkę.
– Nie ja, ale Jack Swyteck. Mówiłem mu, jakie są reguły gry. Tylko on i ja, sam na sam. Ostrzegłem, że z każdym, kto spróbuje mu pomóc, będzie źle. On jednak polazł do tej dziwki i błagał o pomoc. Twój syn znów zabił, gubernatorze, i znów niewinną osobę.
– Ty oszalały skurwysynu! – wybuchnął Harry. – Jeśli chcesz się mścić za Raula Fernandeza, to proszę bardzo, wolna droga. Ale nie na moim synu. To ja ponoszę odpowiedzialność za śmierć Fernandeza.
– Co za szlachetna postawa, kochający ojciec poświęca się za syna! Ale ja nie jestem głupi – głos w słuchawce nabrał mocy – wiem, że twój synuś nawet palcem nie kiwnął w sprawie Raula. Gdyby było inaczej, to przecież jego własny ojciec wysłuchałby go.
Harry westchnął ciężko. Pewnie tak, gdyby ojciec nie był wtedy ostatnim głupcem – pomyślał.
– Nie myśl, że się wywiniesz.
– Taaak, a kto mnie powstrzyma, może ty?
– Ja.
– Nie uda ci się, chyba że sam chcesz zasiąść na ławie oskarżonych, że chcesz, aby cały świat dowiedział się, że opłacałeś się szantażyście, byle tylko ukryć fakt, że dopuściłeś do stracenia niewinnego człowieka. Zresztą sam wiesz, że w sprawie własnego syna nic nie możesz zrobić, jesteś tak samo bezsilny jak ja w sprawie Raula.
Gubernator dygotał ze złości.
– Ty skurwysynu, ty skretyniały skurwysynu!
– Gadaj zdrów. Ważne, że rozumiesz, o co chodzi. A teraz muszę już kończyć. Szykuje się wspaniały dzień. Swyteck zostanie skazany.
– Nie pozwolę, aby mojego sy… – Harry przerwał w połowie, zdając sobie sprawę, że nikt go już nie słucha. – Niech cię diabli! – odłożył telefon. Wszystko się w nim gotowało z wściekłości, ale nie tylko to, czuł ogarniające go przerażenie. Strach nie o siebie, ale o Jacka.
Obrócił się. W drzwiach stała jego żona.
– To znowu on? – spytała cicho.
Wziął ją w ramiona, przytulił, aby rozwiać niepokój.
– Agnes – spytał – czy będziesz mnie kochać, gdy przestanę być gubernatorem Florydy?
– Oczywiście, że tak – odparła bez wahania – jak możesz tak głupio pytać?:
– Bo chyba podjąłem decyzję – odparł.
Dwadzieścia po dziewiątej. Trzydzieści rzędów ław publiczność zapełniła do ostatniego miejsca, a mimo to w przepastnej sali było cicho jak makiem zasiał. Rozprawa miała się rozpocząć o dziewiątej, a tymczasem jeszcze nie wprowadzono przysięgłych. Sędzia przewodnicząca, pani Tate, była wyraźnie oburzona z powodu opóźnienia. Pewny swego prokurator siedział sztywno przy stoliku tuż obok pustych ław sędziów przysięgłych, ciesząc się w duchu, że cała sędziowska złość spada na jego przeciwnika procesowego, a Jack, który siedział samotnie za stołem po drugiej stronie sali, denerwował się, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
Читать дальше