– Panie Swyteck – odezwała się sędzia Tate z wysokości swego sędziowskiego fotela tonem, który nie wróżył niczego dobrego – gdzie jest pański obrońca?
Jack wstał z miejsca. Manny dzwonił tuż przed dziewiątą, polecając opóźniać rozpoczęcie rozprawy, jak tylko się da, i jeszcze się nie zjawił. Cała sędziowska niechęć skrupiała się więc na Jacku, a Jack z doświadczenia wiedział, że nic nie irytuje pani Tate bardziej niż spóźniający się adwokat.
– Wysoki Sądzie – odezwał się nieśmiało – na pewno zatrzymały go ważne powody.
Pani Tate zgromiła go wzrokiem, ale nim zdołała dodać do tego krytyczną uwagę o manierach adwokatów, w wielkich mahoniowych drzwiach z tyłu sali stanął Manny i ruszył ku swojemu miejscu za stołem obrony. W ciszy słychać było tylko stuk obcasów o marmurową posadzkę.
– Spóźnił się pan, mecenasie – powiedziała sędzia tonem najwyższego oburzenia.
– Ubolewam, Wysoki Sądzie – odparł Manny zajmując miejsce – ale w ostatniej chwili wyniknęły ważne sprawy.
– Skazuję pana na dwieście dolarów grzywny. Woźny, proszę wprowadzić przysięgłych.
– Wysoki Sądzie – prosił adwokat – chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z moim klientem. Tylko parę minut, jeśli można. – Ale prośba utonęła w hałasie odsuwanych krzeseł, gdy na słowa woźnego: „Sąd idzie" cała sala – ponad sześciuset ludzi – zaczęła wstawać z miejsc. Weszli przysięgli, woźny wygłosił zwykłą formułę: „Niech Bóg ma w opiece Wysoki Sąd", pani Tate powiedziała wszystkim „dzień dobry" i uderzyła młotkiem w pulpit na znak rozpoczęcia sesji.
– Panie Cardenal – zwróciła się do adwokata bez szczególnej sympatii – czy będzie pan wzywał świadków obrony?
Manny był w kropce. Przez całe rano konferował z pewnym świadkiem, ale nie zdążył poinformować o tym Jacka, a spoczywał na nim taki obowiązek.
– Wysoki Sądzie, czy mógłbym prosić o krótką przerwę w rozprawie?
– Pan nie usłyszał chyba pytania – zbyła prośbę sędzia. – Czy zamierza pan przedstawić sądowi świadków obrony? – powtórzyła.
– Tak, Wysoki Sądzie, chciałbym wezwać jedną osobę, ale…
– To niech pan to uczyni albo zamykam sprawę. Kazał nam pan dość długo na siebie czekać, panie mecenasie – pani Tate była nieprzejednana.
Adwokat przełknął nerwowo ślinę. Chciał uprzedzić Jacka, zyskać jego wyraźną zgodę, ale nie było już czasu.
– A więc, panie mecenasie? – ponagliła sędzia.
Manny zawahał się, spojrzał na Jacka, ten kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć, że cokolwiek adwokat zamierza, będzie na pewno korzystne dla sprawy. Obrońca skwitował to uśmiechem i zwrócił się do sądu:
– Jeśli Wysoki Sąd nie ma obiekcji – rzekł głośno i wyraźnie – to obrona wzywa na świadka pana gubernatora Harolda Swytecka!
Zaskoczenie było całkowite, jakby piorun z nieba strzelił. Podniósł się gwar podnieconych głosów. Otworzyły się wielkie mahoniowe drzwi i do sali wkroczył gubernator we własnej osobie – wysoki, przystojny, w wytwornym, ciemnym garniturze, połyskujący nieskazitelną bielą koszuli, złotem spinek przy mankietach i szronem siwiejących skroni.
Oficjele, jak wiadomo, nie wchodzą, nie idą, nie siadają, ale przybywają, kroczą, udają się, zaszczycają swą obecnością. Tak to już jest i tak też się sprawy miały z Haroldem Swyteckiem. Każde jego przybycie było wydarzeniem, niespodziewany udział zaś w charakterze świadka w rozprawie własnego syna oskarżonego o morderstwo był wręcz ewenementem.
Cała sala z napięciem, ale i w głębokiej ciszy śledziła każdy jego krok. Wszystkie głowy, jak pszeniczne kłosy zgięte nagłym porywem wiatru, obróciły się w jego stronę. Znali go wszyscy, nikt jednak, łącznie z Jackiem, nie wiedział, co powie jako świadek. Napięcie doszło do zenitu, jakby dopiero teraz dowiedziano się, że podsądny jest synem pierwszego obywatela stanu Floryda, i miało się wrażenie, że atmosfera wręcz iskrzy, gdy gubernator zajął miejsce na podium dla świadków i złożył stosowną przysięgę, że mówić będzie „prawdę, tylko prawdę… " Prokurator oniemiał z zaskoczenia, przysięgli zerkali z ciekawością, serce Jacka przepełniła nadzieja, ale także nie znane mu do tej pory uczucie prawdziwej dumy.
– Dzień dobry – powitał Manny dostojnego świadka – czy zechce pan przedstawić się przysięgłym?
Gubernator obrócił się w stronę ławy przysięgłych. – Jestem Harold Swyteck – rzekł ciepłym głosem – nazywają mnie Harry.
Kilku ławników uśmiechnęło się dyskretnie na tę zręczną skądinąd poufałość. Harry Swyteck był weteranem kampanii wyborczych i wiedział, jak zwracać się do ludzi, by zrobić najlepsze wrażenie. Nikt tak jak on nie potrafił na przykład patrzeć prosto w oczy dwunastu osobom naraz, i to w taki sposób, że każdy czuł się wyróżniony. Odpowiedzi na pytania Manny'ego adresował nie do niego, ale właśnie do przysięgłych, jakby to oni, a nie adwokat, prowadzili przesłuchanie.
– Ale teraz, jeśli pan pozwoli, panie gubernatorze – obrońca wyraźnie zaznaczył, że oto kończą się formalności, a zaczynają konkrety – chciałbym się skupić na wydarzeniach, do jakich doszło tuż po procesie Eddy'ego Gossa. Proszę nam powiedzieć, czy właśnie wtedy spotkało pana coś niezwykłego.
Harry wziął głęboki oddech, spojrzał na Jacka, przeniósł wzrok na przysięgłych.
– Tak – odparł z całą otwartością – napadnięto na mnie.
– Napadnięto? – pani Tate była równie zaskoczona jak wszyscy obecni w sali rozpraw.
Jack słuchał z przejęciem, jak ojciec opowiadał nie tylko o samym incydencie, ale także o tle wydarzenia. Harry ujawnił też, że napastnik zaczął go szantażować, i szczegółowo wyjaśnił, dlaczego uległ i dał prześladowcy sporą sumę pieniędzy.
– Groził ujawnieniem faktu, że dopuściłem do egzekucji niewinnego człowieka – głos i wzrok gubernatora wyrażały głęboki i szczery żal – człowiek ten nazywał się Raul Fernandez.
Przez salę przeszedł szmer pośpiesznych szeptów. Reporterzy pilnie notowali nazwisko, niektórzy skojarzyli je z incydentem na niedawnej konferencji prasowej gubernatora. Każde zdanie, jakie padało teraz w sali rozpraw, zmniejszało do zera szansę Harolda Swytecka na drugą kadencję.
– Proszę o spokój! – sędzia zastukała młotkiem w pulpit, uciszając rozemocjonowaną publiczność.
Jack osłupiał. Dawno już pogodził się z myślą, że sprawa Fernandeza to absolutne tabu, że nigdy z ojcem do niej nie wrócą, nawet w cztery oczy, więc fakt, że Harry nie zawahał się ujawnić jej na forum publicznym, był szokiem, tym bardziej że nie rozumiał jeszcze strategii Manny'ego.
– A kim wedle pańskiego przekonania był ów napastnik, czy żywił pan określone podejrzenia? – postawił kolejne pytanie Manny.
– Byłem pewien – odparł gubernator zdecydowanie – że to Eddy Goss.
Po sali przeszedł już nie szept, ale gwar. Wyznanie okazało się sensacją. Przysięgli spoglądali po sobie, nie wiedząc, czy współczuć Harry'emu, czy przeciwnie.
– Proszę o spokój! – sędzia Tate z jeszcze większą energią zastukała w pulpit.
Obrońca odczekał, aż umilknie gwar w ławach publiczności i, ciągle stojąc za stołem, zadał następne pytanie:
– A dlaczego sądził pan, że to Eddy Goss jest szantażystą?
Gubernator znów wziął głęboki oddech.
– Zacząłem podejrzewać, że to on, gdy któregoś dnia wraz z kolejnym sygnałem od szantażysty otrzymałem bukiet chryzantem. Wszyscy zapewne wiedzą, że Goss słynął jako „Chryzantemowy Wampir". Upewniłem się, gdy kazano mi dostarczyć okup – dziesięć tysięcy dolarów – pod adres Gossa, East Adams Street 409.
Читать дальше