Stafford zerknął przez ramię, upewnił się, że towarzyszący mu funkcjonariusze niczego nie usłyszą.
– Nie jestem taki głupi, jak myślisz, żeby brać nakaz rewizji w sprawie broni – rzekł z przekąsem. – Wiadomo, że jej nie znajdziemy, i później trzeba będzie powiedzieć przysięgłym, że broni nie ma. A po co komplikować? Po co mi broń, skoro mam tłumik i ekspertyzę, że był zamontowany na pistolecie, z którego zastrzelono Gossa, a co więcej – mam zeznanie mechanika z warsztatu Kaisera, że tłumik ten znalazł w twoim kabriolecie.
– Co?
– To, co mówię – odparł Stafford z ironią – a zresztą już wkrótce dowie się pan wszystkiego, panie mecenasie. A to – machnął nakazem przed nosem Jacka – to kwit na parę butów, a konkretnie – reebocków. Zapewne pamiętasz, że w nocy, kiedy składałeś wizytę swemu ulubionemu klientowi, lało jak z cebra. W mieszkaniu było pełno śladów.
Jack milczał. Sprawy przybierały coraz gorszy obrót, ale wiedział, że niczego nie zyska kłócąc się ze starym gliniarzem.
– Bierzcie, co trzeba, i wynoście się.
Stafford dał znak swoim ludziom. Jamahl Bradley z dwoma funkcjonariuszami weszli do domu, kierując się do sypialni. Jack – zdenerwowany – podążył za nimi.
– Co się dzieje? – spytała Cindy drżącym głosem na widok policjantów, którzy przeszli przez salon nie zwracając na nią uwagi. Z odpowiedzią pośpieszył Stafford.
– Chcemy udowodnić, że pani narzeczony szwendał się po mieszkaniu Eddy'ego Gossa w noc zabójstwa. Tylko tyle. – Przysunął się bliżej i unosząc wymownie brwi zapytał jeszcze: – Jesteś pewna, że chcesz tu zostać na noc, słonko?
– Zamknij się, Stafford, do jasnej cholery – syknął Jack.
Detektyw wzruszył tylko ramionami i poszedł do sypialni. Jack ruszył za nim, ale zatrzymał się widząc minę dziewczyny. Chciał dopilnować, żeby nie ruszano niczego, co nie jest objęte nakazem, ale – z drugiej strony – nie mógł zostawić złośliwej uwagi Stafforda bez odpowiedzi. Za wszelką cenę musi utrzymać zaufanie i wiarę Cindy. Wziął ją za rękę i przez kuchnię zaprowadził do ogrodu. Stanęli przy klombie, gdzie można było porozmawiać na osobności.
– Czy to prawda? Byłeś w mieszkaniu Gossa w tamtą noc?
Jack patrzył w przestrzeń, ważył myśli, zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Posłuchaj Cindy. Jest wiele i pojawi się jeszcze więcej takich spraw, o których nie będę ci mówił. Nie dlatego, że jestem winny, bo tak nie jest, ale dlatego, że możesz zostać powołana na świadka. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej. Jedno tylko mogę ci powiedzieć, bo i tak ślady podeszew to wykażą: byłem wtedy u Gossa. Poszedłem tam specjalnie, ale go nie zabiłem. Poszedłem, bo mi grożono. Ktoś dzwonił do mnie strasząc, że „morderca czyha", później omal mnie nie przejechano, a jeszcze później… Czwartek. Zabito Czwartka.
– O mój Boże, Boże! – przerażona podniosła rękę do ust, jakby bojąc się, że nie zapanuje nad sobą. Jack pogłaskał ją po policzku, próbując pocieszyć.
– Myślałem, że to Goss robi te numery, a w dodatku tego dnia, kiedy wyjeżdżałaś do Włoch, ktoś zadzwonił, każąc mi pójść do niego. Nie wiem, kto, bo się nie przedstawił, ale był to dalszy ciąg tej samej gry. Musiałem więc podjąć wyzwanie. Ale ja nie zabiłem.
– Powiesz o tym policji?
– Mowy nie ma – położył jej ręce na ramionach, jakby chciał podkreślić wagę tego, co mówi. – Zapamiętaj, bo to bardzo ważne. Nigdy, ale to nigdy nie wolno nam powiedzieć policji o tych sprawach, że mnie nękano, że ktoś się zasadzał. Chyba że nas zmuszą.
– A dlaczego nie wolno?
– Chodzi o to, że w tej chwili zbierają materiały do aktu oskarżenia przeciwko mnie o zabójstwo Eddy'ego Gossa. Nie wiem jeszcze, bo skąd mam wiedzieć, na ile będą to przekonywające materiały i na czym oprą oskarżenie, ale – tak przynajmniej sądzę – zabraknie im motywu i to będzie najsłabszym punktem oskarżenia. Niby dlaczego miałbym go zabić? Nie mając dowodów, że Goss mnie nachodził, prokurator może jedynie stawiać tezę, że zabiłem go w poczuciu winy, bo doprowadziłem do jego uwolnienia, a wtedy cała rzecz sprowadzi się do pytania, czy adwokat, obrońca w procesie karnym, rzeczywiście miał poczucie winy, wyrzuty sumienia. A jak myślisz – ilu przysięgłych uwierzy, że adwokat w ogóle ma sumienie, nie mówiąc już o poczuciu odpowiedzialności na tyle pokrętnym, żeby samemu dopuścić się zabójstwa.
Słuchała z całą uwagą, ważąc argumenty.
– Rzecz więc jest prosta – ciągnął Jack. – Jeśli powiem policji, że zaraz po procesie Gossa zaczęto mi grozić, to tak jakbym dał im argument do ręki. Wystarczy, że dowiedzą się, iż Goss mnie prześladował, i po ptakach. Bo jest motyw, rozumiesz?
Cindy westchnęła ze smutkiem, chciało jej się płakać, ale nie z powodu tego, co właśnie się działo. Po prostu zdała sobie sprawę, że to dopiero początek, że czeka ich jeszcze wiele naprawdę ciężkich i trudnych chwil.
– Rozumiem – szepnęła. – Ale nie zamartwiaj się. Jestem z tobą, Jack.
Gdy Stafford wreszcie wyszedł, zamówili coś do jedzenia z chińskiej restauracji. Starali się nie myśleć o kłopotach, rozmawiali o tym i owym, ale po posiłku Jack wrócił do poważnych spraw.
– Przykro mi, że nie udało mi się spotkać z tobą przed wyjazdem do Włoch, choćby tylko, żeby powiedzieć do widzenia.
– Powinniśmy wtedy pogadać. Jest w tobie coś takiego, czego nie potrafię przeniknąć. Nie chodzi zresztą tylko o mnie. Tak samo odnosisz się do ojca. Od kiedy cię znam, nigdy nie próbowałeś zbliżyć się do niego. Nigdy nawet nie zadzwoniłeś.
– Trudno mieć pretensje, że tak to widzisz.
– Tu nie chodzi o pretensje, Jack. Po prostu musisz coś z tym zrobić, bo to cię nęka.
Odwrócił wzrok. Zbierał myśli, obracając w palcach torebkę po sosie sojowym.
– Nie myśl, że nie chciałem. Powiem ci coś jeszcze. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, zanim zdarzyły się te najgorsze rzeczy, odebrałem telefon od macochy. Powiedziała, że powinienem zadzwonić do ojca. Nie umiem ci tego wytłumaczyć… bo to jakby bez sensu, ale noszę w sobie przekonanie, że dopóki nie dzwonię do niego, to mogę mieć nadzieję, że kiedyś wszystko się ułoży. Jeśli zaś zadzwonię i nie uda się, to już koniec, nigdy się nie pozbieramy. Rozumiesz, to tak jakbym miał tylko jedną szansę, jedną jedyną, i jak ją stracę, to wszystko skończone, a tak to zawsze mogę mieć nadzieję, że kiedyś…
– Daj spokój, Jack, chyba sam w to nie wierzysz. Nie można biernie oczekiwać, że coś się samo zmieni. Zawsze dochodzi się do punktu, kiedy trzeba coś naprawdę zrobić. Tak też było z nami. Nie chcę powiedzieć, że postąpiłam najlepiej, ale po prostu nadszedł czas, kiedy coś należało zrobić. – Poszukała wzrokiem jego oczu. – I chcę, abyś wiedział, że między mną a Chetem nic nie zaszło. To był wyłącznie interes – pokiwała głową – z tym tylko, że on, jak się okazało, spodziewał się czegoś więcej. Dlatego właśnie zaraz wróciłam. A poza tym głęboko wierzyłam, że między nami nic się nie skończyło. Poprosiłam nawet Ginę, żeby ci dała numer telefonu do mnie, do hotelu.
– Nigdy mi tego nie powiedziała.
– Ach…! – wykrzyknęła zdziwiona Cindy – przyrzekła przecież, że cię zawiadomi. Pewnie zapomniała.
– Pewnie tak – potwierdził z nutą smutku. Dał się podejść Ginie jak dziecko. Czuł wstręt do siebie.
Posprzątali po kolacji. Jack zerknął na zegarek. Zasiedzieli się, było później, niż myślał, prawie wpół do dwunastej. Nie chciał niczego narzucać, więc spytał, czy Cindy pojedzie do Giny.
Читать дальше