– To drobiazg, takie sobie skaleczenie.
– Dość głębokie, jak na zadrapanie – wtrącił Bradley. – Wygląda jak rana.
Jack poruszył się nerwowo na krześle. Poczuł się wzięty w dwa ognie. Spojrzał na Stafforda, przeniósł wzrok na Bradleya. Wyglądało na to, że obaj oczekują wyjaśnienia.
– Właśnie wczoraj dłubałem przy mustangu – skłamał bez zmrużenia oka. Musiałem coś odkręcić, a śruby zardzewiały na amen, wiecie, jak to jest. Nie chciały puścić – podkreślił gestem lewej ręki – nacisnąłem mocnej, klucz się osunął, no i stąd to zadrapanie.
– Nie wiedziałem, że jesteś leworęczny, Jack – Stafford pytająco uniósł brwi.
– Niezupełnie – odparł Jack z pewnym wahaniem. – Jestem oburęczny.
– Włada pan obiema rękami jednakowo? – zainteresował się Bradley.
– Prawie, a przynajmniej gdy dłubię w aucie, to posługuję się obiema. Jak jedna się zmęczy, to biorę klucz do drugiej. Wiecie, jak to jest – zaśmiał się nerwowo – gdy trzeba odkręcić zardzewiałą nakrętkę.
Stafford kilka razy z namysłem pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć: głupi jesteś i kłamiesz, ale pogadaj sobie jeszcze.
– Ale nie przyszliście tu chyba w sprawie auta – ciągnął Jack.
– To racja – zgodził się Stafford. – Chodzi o Gossa. Kilka rutynowych pytań, parę minut, nie więcej, oczywiście, jeśli zgodzisz się odpowiadać.
– To chyba jasne – obruszył się Jack.
– A więc wyrażasz zgodę? – naciskał Stafford.
– Tak jest, wyrażam – odparł Jack z nutą irytacji w głosie, czego detektyw nie omieszkał zanotować w pamięci.
– Bo przecież nie musisz, Jack – drażnił go dalej policjant. – Wiesz o tym, prawda?
– Wiem – odburknął Jack.
– Więc wiesz, że masz prawo do odmowy zeznań? – Stafford patrzył teraz ostrym wzrokiem.
Jack podniósł oczy zdziwiony.
– Masz także prawo do obecności adwokata – ciągnął detektyw. – A jeśli nie stać cię na wynajęcie obrońcy…
– Coś ty? To tak na serio?
Stafford ani drgnął. Wyglądał śmiertelnie poważnie.
– Posłuchajcie, chłopcy: ja wiem, że takie jest wasze zadanie, ale nikt się specjalnie nie zmartwi, jeśli nie znajdziecie faceta, który strzelił Gossowi w łeb.
– A skąd wiesz, że go zastrzelono?
Jack zbladł.
– Domyślam się – pośpieszył z odpowiedzią – ale oczywiście miałem na myśli: zabił.
Policjant znów z namysłem pokiwał głową. Oczy mu zabłysły. Sięgnął do kieszeni po pióro i notes.
– Pozwolisz, że będę notował.
Jack zawahał się.
– Myślę, że posuwacie się za daleko.
– No cóż – wzruszył ramionami Stafford – masz prawo nie odpowiadać.
– Nie o to chodzi…
– Chwileczkę – wtrącił się Bradley, jakby chciał uspokoić Jacka. – Jeśli nie, to nie ma sprawy.
Milczał, nieświadomy jeszcze, że dał się podejść jak dziecko.
Policjanci wstali z miejsca, Jack odprowadził ich do drzwi.
– Zobaczymy się jeszcze, Jack – zapowiedział na odchodnym Stafford.
Nic nie odpowiedział. Zamknął drzwi, podszedł do okna i wzrokiem odprowadził gości. Liczył, że coś zauważy. Oni jednak nawet nie spojrzeli na siebie. Dopiero w aucie, gdy Bradley zaczął wycofywać wóz z podjazdu, Stafford odezwał się do partnera:
– Na podłodze w mieszkaniu Gossa leżał nóż, taki do krojenia steków.
– I co? – rzucił przez ramię Bradley. Patrzył do tyłu, czy nic nie nadjeżdża.
– Idź do laboratorium, żeby zdjęli odciski – odparł detektyw w zamyśleniu. – Zrób to zaraz.
– OK, nie ma sprawy – skwitował polecenie jego partner.
– A potem porozum się z Izbą Adwokacką. Mają w archiwum odciski palców wszystkich prawników. Poproś o akta Swytecka.
– Daj spokój, Lon. Zabawiliśmy się, podrażniliśmy go trochę tym numerem z prawem do odmowy zeznań i w ogóle, ale nie sądzisz chyba, że to on wykończył Gossa.
– Słyszałeś, co masz zrobić. Chyba wyraźnie powiedziałem – warknął Stafford – sprawdź odciski palców.
– Znaczy, Swytecka? – Bradley jeszcze nie dowierzał.
Detektyw patrzył w zamyśleniu na tablicę rozdzielczą.
Odkręcił szybę w drzwiach, zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko.
– Swytecka – potwierdził, puszczając z siebie kłąb dymu – adwokata lumpów.
Na nożu Gossa znaleziono doskonale zachowany zestaw odcisków palców, wręcz przepiękny, jak pomyślał sobie detektyw Stafford, gdy w poniedziałek po południu dostarczono kartotekę Jacka Swytecka z Izby Adwokackiej.
– Zgadzają się! – zawołał od progu, wpadając do biura prokuratora stanowego.
Wilson McCue spojrzał znad okularów. Nosił szkła bez oprawek. Na biurku piętrzyły się akta, nad którymi właśnie pracował. Stafford wszedł bez zapowiedzi, podniecony i ucieszony jak dziecko.
– Na nożu pełno odcisków Swytecka – oznajmił radośnie.
Prokurator poprawił się na krześle. Gdyby kto inny wdarł się tak bezceremonialnie jak Lonzo Stafford, wyrzuciłby intruza na zbity pysk, ale detektyw korzystał ze specjalnych praw. Nabył je przed ponad półwieczem, kiedy to mając jedenaście lat zawarł pakt „o dozgonnej przyjaźni, choćby nie wiadomo co" z ośmioletnim wówczas Williem. W dzieciństwie robili wszystko razem: wyprawiali się na ryby, grali w piłkę i chodzili do szkoły. Choć Lonzo miał kilka lat więcej, to Wilson zawsze wyglądał poważniej. Teraz też wyglądał na siedemdziesiąt pięć lat, choć miał dobrych dziesięć lat mniej.
– Chciałbym, żebyś zebrał wielką ławę przysięgłych – ujawnił Stafford, z czym przyszedł. Decyzję o zatrzymaniu i oddaniu podejrzanego pod sąd podejmuje takie właśnie gremium.
Prokurator zaniósł się kaszlem nałogowego palacza, po czym natychmiast sięgnął po nowego camela.
– A po co?
Stafford zabrał przyjacielowi zapalonego papierosa i sam zaciągnął się z przyjemnością. Nie usiadł, krążył po gabinecie w podnieceniu.
– Bo mam podejrzanego w sprawie o zabójstwo Eddy'ego Gossa.
– Taaaak? Ja też, i to niejednego, całe dwanaście milionów! – zadrwił. Dwanaście milionów to mniej więcej liczba mieszkańców Florydy. – Każdy – ciągnął tym samym, kpiącym tonem – kto widział kasetę z zeznaniem tego bydlaka, jest podejrzany. Eddy Goss zasłużył na śmierć i wszyscy mu tego życzyli. Nigdzie nie znajdziesz takiej ławy przysięgłych, która wyda wyrok na kogoś, kto oddał światu przysługę strzelając w łeb tej bestii.
– Chyba że – Stafford uniósł brwi – tym kimś jest ten sam przeklęty adwokat, który tę bestię i wiele innych, podobnych, wyciągnął z kibla i ofiarowywał wolność.
McCue miał jednak wątpliwości.
– Już widzę czołówki w gazetach: „Republikański prokurator stanowy atakuje syna demokratycznego gubernatora". Ciężka sprawa, Lon. Za trzy miesiące są wybory, trzeba mieć naprawdę mocną amunicję, żeby w tych warunkach wszczynać wojnę.
Stafford zaciągnął się papierosem.
– Mamy taką – powiedział, wypuszczając nosem kłąb dymu. – Mamy odciski palców Swytecka na nożu znalezionym na miejscu zabójstwa. Kazałem także sprawdzić krew na ostrzu. AB, Rh minus. Rzadka grupa, a taką właśnie ma Swyteck. Zapewne zjawił się u Gossa po kolacji i groził mu nożem.
– Tymczasem morderstwa dokonano za pomocą pistoletu – przerwał prokurator. – Potrzeba więcej dowodów.
– Mamy. Kilka godzin po morderstwie, o siódmej rano, rozmawialiśmy ze Swyteckiem. Wtedy jeszcze go nie podejrzewałem. Otworzył drzwi w samych tylko spodenkach gimnastycznych, co znaczy, że wyrwałem go prosto z łóżka, a tymczasem był zdenerwowany jak jasna cholera. Miał spore zadrapanie na klatce piersiowej, coś jakby po ugryzieniu na brzuchu, także świeże zadrapania na plecach i nie zagojoną ranę na lewej ręce, jakby po cięciu nożem, a przynajmniej tak to wyglądało. Bradley jest tego samego zdania. W sumie, sądząc z wyglądu, brał udział w niezłej bójce, i to całkiem niedawno.
Читать дальше