– Dziesięć tysięcy, w banknotach po pięćdziesiąt, i mają być czyste, nie do rozpoznania.
– A jak mam je przekazać? – Pytanie zadał automatycznie, bez zastanowienia, i dopiero gdy padło, zdał sobie sprawę, że właśnie wchodzi w układ z przestępcą. – A co z dowodami, jak je dostanę?
– Niech się pan zjawi z pieniędzmi w parku Bayfront, wie pan, nad samą zatoką w Miami. Pójdzie pan na postój, jak im tam… powozów, zaraz obok pomnika Kolumba. Niech pan weźmie taką białą dorożkę z czerwonymi aksamitnymi siedzeniami. Powozi nią stary Murzyn – Calvin. Koniecznie o dziewiątej wieczorem, bo wtedy ten Calvin robi sobie przerwę na trasie. Przy amfiteatrze. Idzie na mrożoną herbatę do kiosku, w którym sprzedaje taka cycata señorita. Wtedy niech pan sprawdzi siedzenie po prawej stronie. Trzeba podnieść poduszki, pod nimi jest taki schowek. Znajdzie pan tam pudełko po butach, a w nim instrukcję. Zostawi pan pieniądze i dalej postąpi dokładnie według instrukcji. Rozumie pan?
– A jeśli woźnica się nie zatrzyma?
– Zatrzyma się, spokojnie. Załatwi pan wszystko, jeśli weźmie pan kurs dokładnie o dziewiątej, bo wtedy ten stary pierdoła zawsze przystaje przy amfiteatrze. Można zegarki regulować według niego.
– Nie mogę przecież wsiadać do dorożki z workiem pełnym pieniędzy.
– Może pan i tak pan zrobi – odpowiedział tamten tonem wykluczającym wszelki sprzeciw.
– Potrzebuję trochę czasu. Kiedy pan chce dostać pieniądze?
– W sobotę o dziewiątej wieczorem. A teraz muszę już kończyć. Nie sądzę, co prawda, aby kazał pan namierzyć, skąd dzwonię, ale na wszelki wypadek wyłączam się, bo minęło już siedemdziesiąt sekund.
Gubernator usłyszał tylko trzask odkładanej słuchawki. Z wolna odwiesił także swoją. Odetchnął głęboko. Bał się, żeby się w coś nie wplątać, tymczasem jednak musi się upewnić, czy nieznajomy mówi prawdę. Nie bardzo jeszcze wiedział, co wtedy zrobi, jak będzie żył mając już tę świadomość, jak wytłumaczy się przed Jackiem. Najpierw jednak musi się upewnić.
A zresztą przecież mogło być znacznie gorzej. Takiemu typowi nie należało dawać nawet dziesięciu centów, ale z drugiej strony dziesięć tysięcy to żaden uszczerbek dla ich majątku. Napastnik mógł zażądać znacznie więcej.
Zastanawiał się, dlaczego tego nie uczynił. Ryzykował przecież sporo. Dlaczego więc nie zażądał więcej? A może prowadzi jeszcze inną grę, o której Harry na razie nie wie.
Taka perspektywa napełniła go jeszcze większą trwogą.
– No to za zdrowie mojego kumpla, Jacka! – Najlepszy przyjaciel Jacka, Mike Mannon „Wariat", właściciel sklepu „Mike's Bike", wzniósł toast butelką piwa Michelob. – Obyś wreszcie zmądrzał i przestał bawić się w adwokata! – dokończył.
Jack przyłączył się do toastu butelką amstela. Pociągnął spory łyk. Przez cały dzień wydzwaniał do przyjaciół i znajomych, pytając, czy nie słyszeli o jakiejś posadzie, a wieczorem dał się namówić Mike'owi na kolację w restauracji przy plaży. Skusiła go perspektywa hamburgera i paru piw w knajpce przy deptaku.
Chłonęli wieczorną bryzę i gapili się na opalone dziewczyny śmigające na wrotkach między jaskrawoczerwonymi kabrioletami, wysiadające ze sportowych corvet lub równie luksusowych jeepów na oponach szerokich jak walce. Z samochodowych głośników płynęła muzyka reggae puszczana na cały regulator i równie głośna kubańska salsa. O ósmej, gdy słońce już zaszło, na deptak pod błyszczącymi neonami wylęgało całe Miami: modne, seksowne, często balansujące na granicy prawa.
– O rany! – jęknął Mike na widok mocno opalonej blondynki z dekoltem do pępka. Od wszystkich stolików zresztą podniósł się pomruk zachwytu, a mężczyźni, jak na komendę, zwrócili głowy w jedną stronę.
Jack był szczerze rozbawiony. Mike należał do tych mężczyzn, którzy nigdy nie dorastają. Wszędzie i zawsze węszył okazję, ale czynił to z wdziękiem, był czarujący. Nie podchodził do życia zbyt poważnie. Brał z niego, co chciał, nie przejmując się tym, co inni mogą powiedzieć lub pomyśleć, i Jack zazdrościł mu tego luzu.
– Coś ci powiem, Mike. Mam znajomego chirurga, który chętnie prześwietliłby twój kręgosłup… Pisze pracę na temat łbów na zawiasach, co to obracają się za każdą dupencją – zakpił.
– Widzicie go, jaki święty – odpalił Mike. – Łatwo dostać medal za wierność, gdy w łóżku czeka Cindy Paige.
– Czy ja wiem – zadumał się Jack – czy jeszcze czeka…?
– Co ja słyszę, sielanka się skończyła? Nie przejmuj się. Znajdzie się coś nowego. A co powiesz o tej sztuce – kiwnął głową w stronę rosłej dziewczyny w skórzanym kostiumie, z wysoko upiętymi włosami koloru starego wina.
– W sam raz. Już na oko widać, że marzy o poznaniu bezrobotnego, a jakby tego było mało, to dodam jeszcze, że jakiś szaleniec czyha tylko, żeby mnie przejechać na ulicy.
– Właśnie, masz coś nowego w sprawie tego wczorajszego wypadku? – podchwycił Mike z ciekawością.
– Mogę tylko zgadywać – wzruszył ramionami. – Zapewne to Goss robi sobie żarty. Te telefony z groźbami są trochę w jego stylu, choć z drugiej strony nie jestem pewien, czy stać go na coś podobnego. Pierwszy telefon był dwa dni temu, więc wygląda to na zaplanowaną kampanię, a Goss nie byłby w stanie koncentrować się na jednej sprawie tak długo. Może to raczej jakiś świr niezadowolony z wyroku.
Mike pogonił wzrokiem za dwiema panienkami w jednakowych bluzkach-stanikach.
– A może warto by zawiadomić policję?
– Nie sądzę – zaśmiał się Jack. – Gliny z Miami ucieszyłyby się tylko na wieść, że ktoś dobiera się do mecenasa Swytecka. Sprawca dostałby od nich honorowe obywatelstwo. Nie, nie warto zawracać sobie głowy policją.
– No to cóż: pilnuj się – powiedział Mike z całą powagą.
Po chwili jednak zmienił nastrój. – A może pomyśl o innej robocie. Rzuć prawo i zajmij się czymś innym, zacznij sprzedawać pocztówki, czy coś takiego – zażartował.
Jack milczał. Niewykluczone, że Mike ma rację. Może rzeczywiście rzucić to wszystko, przenieść się gdzieś daleko, do innego stanu, gdzie nie będzie ani Gossa, ani wielkiego taty, który nigdy nie powie dobrego słowa, ani Cindy z jej ciągłym wierceniem w duszy. Do diabła, dlaczego właściwie nie potrafi otworzyć własnej duszy? Cała Ameryka to robi. Wystarczy włączyć telewizor: w każdym programie znajdzie się facet lub facetka, co na oczach wszystkich nicuje nie tylko duszę, ale i wszystkie flaki.
– Powiedz mi, Mike – spytał w zmyśleniu – jak ci się układa z rodziną, no wiesz, potrafisz pogadać z mamą czy z ojcem?
Mannon puszczał właśnie oko do dziewczyny w obcisłych spodniach z lycry.
– Co mówisz? – wrócił do rozmowy – Jak mi idzie z rodziną? Czy ja wiem? Z mamą lubimy sobie pogadać, to znaczy mówi głównie ona, nic, tylko pyta, kiedy się wreszcie ożenię i zafunduję jej wnuki…
– A z ojcem?
– Jakoś idzie – Mike uśmiechnął się, choć nie bez cienia smutku. – W dzieciństwie było cudownie. Stale rozrabialiśmy, chodziliśmy na mecze, prawie co sobotę wybieraliśmy się łódką na ryby. Penetrowaliśmy wszystkie zatoczki w pobliżu, łowiliśmy, że aż hej – przerwał na chwilę – ale później, gdy skończyłem szkołę, nasze stosunki stały się jakby bardziej oficjalne, rozumiesz mnie? Rąsia i pytanie: „Jak leci, synu?", wiesz, jak to bywa. Ale tak w ogóle to nie jest źle.
Jack pomyślał o zdjęciu, które widział na półce w bibliotece ojca w noc, kiedy stracono Fernandeza – fotografii ze wspólnej wyprawy łodzią, kiedy to byli we dwóch z ojcem.
Читать дальше