Cahoon usłyszał dzwonek w swoich apartamentach na górze, skąd ponad bukszpanami i drzewem starej magnolii miał doskonały widok na swój potężny budynek zwieńczony koroną. Odrzucił kołdrę z monogramem, zastanawiając się, kto, do diabła, śmie go niepokoić w domu o tak nieprzyzwoitej porze. Podszedł do wideomonitora, zamontowanego na ścianie, i podniósł słuchawkę. Zdumiony, zobaczył na ekranie twarz komendant Hammer.
– Judy? – zapytał.
– Wiem, że jest bardzo późno, Sol. – Patrzyła prosto w kamerę i mówiła do domofonu. – Ale muszę natychmiast z tobą porozmawiać.
– Czy wszystko w porządku?
W panice pomyślał o swoich dzieciach. Wiedział, że Rachael spała w domu. Lecz jego dwaj starsi synowie mogli być wszędzie.
– Obawiam się, że nie – odpowiedziała komendantka.
Cahoon chwycił szlafrok i zarzucił go na piżamę. Jego kapcie klapały po długim, starym perskim dywanie, którym wyłożone były schody. Palcem wskazującym zaczął nerwowo stukać po klawiaturze systemu antywłamaniowego, wyłączając po kolei zabezpieczenia okien, sensory ruchu, fotokomórki we wszystkich drzwiach i oknach, omijając podziemia i bezcenną kolekcję dzieł sztuki, która znajdowała się w innym skrzydle i miała osobny system alarmowy. Kiedy skończył, otworzył drzwi. Mrużył oczy, oślepiony jaskrawym światłem na zewnątrz, które zapalało się automatycznie, gdy cokolwiek wzrostu powyżej trzydziestu centymetrów pojawiało się w promieniu dwóch metrów od budynku. Judy Hammer wyglądała fatalnie. Cahoon nie pojmował, dlaczego była na nogach o tej porze, zaraz po niespodziewanej śmierci męża.
– Proszę, wejdź – powiedział, całkiem już obudzony i bardziej uprzejmy niż zwykle. – Napijesz się czegoś?
Komendantka weszła za nim do przestronnego salonu, a Cahoon zajął się przygotowywaniem drinków. Była tu przedtem tylko raz, na wytwornym przyjęciu, na którym grał kwartet smyczkowy, a w olbrzymich, srebrnych misach leżały na lodzie wielkie krewetki. Pan domu lubił angielskie antyki i kolekcjonował stare książki w skórzanych oprawach.
– Poproszę bourbona – zdecydowała.
Cahoon ucieszył się, chociaż nie wolno mu było jeść tłuszczu, pić alkoholu i zażywać innych przyjemności. Postanowił także nalać sobie podwójną porcję, bez lodu. Otworzył butelkę Blanton’s Kentucky, nie zwracając najmniejszej uwagi na koktajlowe serwetki z monogramami, które bardzo lubiła jego żona. Wiedział, że powinien się wzmocnić, ponieważ Judy nie przyszła tu z dobrą nowiną. Drogi Boże, żeby tylko nie stało się nic złego żadnemu z chłopców! Czy nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy ojciec nie będzie się o nich martwił, o intensywne życie, jakie prowadzili, mknąc w swoich sportowych wozach lub na motorach Kawasaki Jet Skis o mocy stu koni?
Proszę, aby nic się im nie stało, obiecuję, że postaram się być lepszy, modlił się w duchu Cahoon.
– Słyszałem o twoim mężu… – zaczął.
– Dziękuję. Lekarze musieli dokonać bardzo rozległych amputacji, Sol. – Judy przełknęła ślinę. Wypiła łyk bourbona i poczuła przyjemne ciepło. – Jego organizm nie był na tyle silny, aby zwalczyć chorobę. Cieszę się tylko, że długo nie cierpiał.
Jak zwykle, starała się dostrzec jaśniejszą stronę życia, mimo że jej serce było zranione i pełne bólu. Nie mogła i nie potrafiła jeszcze zaakceptować faktu, że kiedy tego ranka, i każdego następnego dnia wzejdzie słońce, w jej domu będzie panowała cisza. Nie usłyszy więcej nocnych odgłosów myszkowania po szafkach w kuchni i włączania telewizora. Nie będzie już nikogo, komu mogłaby powiedzieć, że wróci później do domu lub zje obiad w mieście. Nie była dobrą żoną. Nie była nawet dobrym przyjacielem. Cahoon był wstrząśnięty, widząc tę silną kobietę ze łzami w oczach. Starała się odzyskać nad sobą kontrolę, ale brakowało jej sił. Podniósł się ze skórzanego fotela i przygasił nieco kinkiety z ciemnego mahoniu, które pochodziły z Anglii, z szesnastowiecznej rezydencji w stylu Tudorów. Następnie podszedł do komendantki i usiadł obok niej na sofie. Wziął ją delikatnie za rękę.
– Wszystko będzie dobrze, Judy – powiedział cicho, wzruszony. – Masz pełne prawo tak się czuć, nie rób sobie wyrzutów. Jesteśmy tu sami, ty i ja, dwie ludzkie istoty. To, kim jesteśmy, nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia.
– Dziękuję, Sol – wyszeptała drżącym głosem, wycierając oczy. Wypiła jeszcze trochę bourbona.
– Możesz się upić, jeśli chcesz – zaproponował. – Mamy dużo gościnnych pokoi, nie będziesz musiała wracać do domu samochodem.
Poklepała go po ręku, skrzyżowała ramiona i zrobiła głęboki oddech.
– Porozmawiajmy o tobie – zaproponowała.
Zaniepokojony Cahoon wrócił na swój fotel i spojrzał na nią z niepokojem.
– Proszę, tylko nie mów mi, że chodzi o Michaela lub Jeremiego – odezwał się ledwie słyszalnym głosem. – Wiem, że to nie dotyczy Rachael, bo śpi na górze w swoim pokoju. Podobnie jak moja żona. – Przerwał na chwilę, zbierając myśli. – Moi synowie wciąż jeszcze są trochę nieokiełznani, obaj pracują dla mnie, ale buntują się z tego powodu. Wiem, że grają nieco za ostro, zdecydowanie za ostro, mówiąc prawdę.
Judy pomyślała o swoich synach i nagle przeraziła się, że mogła wywołać niepokój w sercu siedzącego naprzeciw niej ojca.
– Sol, to nie to, nie o to chodzi – zapewniła go szybko. – To nie ma nic wspólnego z twoimi synami, z nikim z twojej rodziny.
– Dzięki Bogu. – Pociągnął łyk ze szklaneczki. – Dzięki ci Boże, dzięki.
W następny piątek zostawi większy niż zwykle datek w synagodze. Może nawet sfinansuje budowę kolejnego centrum opieki nad dziećmi, ufunduje nowe stypendium, wpłaci pieniądze na fundusz dla emerytów, dla miejskiej szkoły, w której uczy się trudna młodzież, lub na sierociniec. Niech to cholera! Cahoon miał już dość nieszczęść i ludzkiego cierpienia, nienawidził zbrodni, jakby dotykała go osobiście.
– Co chcesz, abym zrobił? – zapytał, pochylając się do przodu, gotowy do podjęcia jakichś decyzji.
– Zrobić? – zdziwiła się Judy. – Z czym?
– Wreszcie zrozumiałem pewne rzeczy.
Teraz ona poczuła się zakłopotana. Czy to możliwe, żeby wiedział, z czym do niego przyszła? Cahoon wstał i zaczął przemierzać salon w swoich kapciach od Gucciego.
– Dość już tego – powiedział z przejęciem. – Zgadzam się z tobą, widzę to tak samo jak ty. W tym mieście zabija się ludzi, napada i gwałci bezbronnych. Rabuje się domy, kradnie samochody, molestuje dzieci. W naszym mieście. To prawda, że zdarza się to na całym świecie, w tym kraju jednak każdy może mieć broń. Można dostać ją wszędzie. Ludzie ranią innych i siebie samych, czasami nawet nie mając takiego zamiaru. To impuls. – Odwrócił się i zaczął iść w drugą stronę. – Ich psychika bywa osłabiona przez narkotyki i alkohol. Do wielu samobójstw mogłoby nie dojść, gdyby nie było pod ręką pistoletu. Wypad… – Przerwał, przypominając sobie, co stało się z mężem Judy. – Co chcesz, abym ja, aby bank, zrobił? – Zatrzymał się i utkwił w niej wzrok.
Nie o tym chciała rozmawiać, gdy dzwoniła do jego domu, ale miała szansę wykorzystać tę okazję.
– Sol, z pewnością możesz być szlachetnym rycerzem – odpowiedziała z przekonaniem.
Rycerz. Cahoonowi spodobał się ten pomysł. Może Judy wreszcie się przekona, że on też ma jaja. Usiadł na fotelu i przypomniał sobie o alkoholu.
– Chcesz pomóc? – zapytała. – A więc nigdy więcej ukrywania, co się naprawdę dzieje w mieście. Żadnych głupot w stylu stu pięciu procent wykrywalności przestępstw. Ludzie muszą znać prawdę. Potrzebują kogoś takiego jak ty, kto zainspiruje ich do działania.
Читать дальше