– Spójrz na to – powiedziała szeptem do szefowej.
Komendantka ukucnęła w otwartych drzwiach lincolna i zaczęła przeglądać rozłożone dokumenty, starając się ich nie dotykać. Niemal przez całe życie oszczędzała i inwestowała pieniądze. Od razu rozpoznała nielegalne machinacje bankowe i z początku była zaskoczona, a potem, gdy zaczęła domyślać się prawdy, zdegustowana. Wszystko wskazywało, że to właśnie Blair Mauney III stał za setkami milionów dolarów pożyczonych Dominion Tabacco, firmie, która miała liczne powiązania z grupą inwestorów w nieruchomości, zwaną Southman Corporation, z siedzibą na Kajmanach. Oczywiście, na tym wstępnym etapie nie sposób było jeszcze niczego udowodnić. Z całą tą finansową operacją miały związek liczne numery kont bankowych bez identyfikacji. Jak również kilka powtarzających się numerów telefonów w Miami, oznaczonych przez Mauneya wyłącznie inicjałami. Wszystko to odnosiło się do jakiegoś projektu pod nazwą US-Choice.
– Co o tym myślisz? – spytała szeptem Virginia.
– Na pierwszy rzut oka, ewidentne oszustwo. Prześlemy to do FBI, do Sekcji Czwartej i zobaczymy, co oni powiedzą.
Nad ich głowami przeleciał kolejny helikopter. Zapakowane w plastikowy worek ciało wkładano już do ambulansu.
– Co z Cahoonem? – zapytała Virginia.
Judy zaczerpnęła powietrza. Współczuła temu facetowi. Jak wiele złych wiadomości człowiek jest w stanie przyjąć w ciągu jednej nocy?
– Zadzwonię do niego i powiem, co podejrzewamy – powiedziała posępnym głosem.
– Czy ujawnimy dzisiaj tożsamość Mauneya?
– Zaczekałabym z tym do jutra rana. – Komendantka spojrzała na ludzi zgromadzonych za żółtą taśmą policyjną. – Masz chyba gościa – poinformowała swą zastępczynię.
Brazil kręcił się poza zamkniętym terenem, robiąc notatki. Tym razem nie miał na sobie munduru. Rysy jego twarzy stężały, gdy napotkał wzrok Virginii. Wytrzymał jej spojrzenie. Ruszyła w jego stronę i oboje odeszli kilka kroków od najbliższej grupki ludzi, pozostając każde po swojej stronie policyjnej taśmy.
– Nie wydajemy dziś żadnych oświadczeń – powiedziała.
– Będę robił tylko to, co zwykle – zapewnił ją Brazil, unosząc w górę taśmę.
– Nie. – Zagrodziła mu drogę. – Nikogo nie wpuszczamy. Nie tym razem.
– Dlaczego? – zapytał zdziwiony.
– Mamy dużo komplikacji.
– Zawsze były. – Oczy mu błyszczały.
– Przykro mi – powiedziała Virginia.
– Przedtem wchodziłem do środka – zaprotestował. – Dlaczego teraz nie mogę?
– Przedtem wchodziłeś do środka, ponieważ byłeś ze mną. – Wykonała ruch, jakby zamierzała odejść.
– Ponieważ byłem…? – Poczuł ból niemal nie do wytrzymania. – Ależ ja jestem z tobą!
Virginia rozejrzała się wokół i pomyślała, że powinien mówić ciszej. Nie mogła mu powiedzieć, co znalazła w samochodzie ofiary i jaki to może mieć związek z Blairem Mauneyem III. Poszukała wzrokiem Judy. Komendantka wciąż tkwiła obok lincolna, przeglądając papiery, być może wdzięczna losowi, że odwrócił jej uwagę od osobistych tragedii. Virginia przypomniała sobie reakcję Brazila podczas ostatniej wizyty w jej domu, gdy oboje z Rainesem oglądali kasetę wideo. Co za zamieszanie, tego nie można dalej ciągnąć. Podjęła już właściwą decyzję, co dobrze wpłynęło na jej stan psychiczny. Klamka zapadła. Koniec.
– Nie możesz mi tego zrobić! – gorączkował się Andy. – Nie zasłużyłem na to!
– Proszę cię, nie rób scen albo będę musiała ci nakazać, abyś stąd odszedł – przywołała go do porządku oficjalnym tonem.
Zraniony i wściekły Brazil pojął wreszcie, co się stało.
– Nie chcesz już, żebym z tobą jeździł.
Virginia zawahała się, myśląc, jak mu to ułatwić.
– Andy – powiedziała – to nie mogło trwać w nieskończoność i od początku o tym wiedziałeś. Chryste Panie. – Dała się ponieść emocjom. – Jestem za stara… Jestem…
Brazil cofnął się, nie spuszczając wzroku z tej zdrajczyni, diablicy, tyrana o kamiennym sercu, najgorszego nikczemnika, jakiego spotkał w swoim życiu. Nic jej nie obchodził. Nigdy nic jej nie obchodził.
– Nie potrzebuję cię – rzucił zimno. Okręcił się na pięcie i uciekł. Tak szybko, jak tylko mógł, biegł w stronę swojego BMW.
– Na litość boską! – zawołała Virginia, widząc, że szefowa zmierza w jej stronę.
– Jakiś problem?
Komendantka trzymała ręce w kieszeniach, patrząc na oddalającego się dziennikarza.
– Ciągle to samo. – Virginia miała ochotę go zabić. – Jeszcze sobie coś zrobi.
– Potrafisz dedukować. – Oczy Judy były smutne i zmęczone, ale wciąż można w nich było dostrzec odwagę i chęć życia.
– Lepiej za nim pojadę – zdecydowała Virginia i zanurkowała pod taśmą.
Komendantka została sama. Pulsujące niebieskoczerwone światła tańczyły na jej twarzy, gdy patrzyła, jak Virginia, omijając dziennikarzy, zmierzała w stronę swojego wozu. Rozmyślała o miłości, o tym, że ludzie szaleją na swoim punkcie, ale nie chcą tego przyjąć do wiadomości, walczą z uczuciem, uciekają od niego, bronią się przed nim. Usłyszała klakson ambulansu, odjeżdżającego z tym, co zostało po człowieku, dla którego tym razem nie miała wiele współczucia. Oczywiście, nigdy nie życzyłaby nikomu tak przerażającego gwałtu, jakiego na nim dokonano, ale swoją drogą, co z niego za gnojek! Kradł, przysparzał ludziom cierpienia i najprawdopodobniej był także zamieszany w handel narkotykami. Judy zamierzała sama poprowadzić dochodzenie w tej sprawie i jeśli okazałoby się to konieczne, ujawnić poczynania Blaira Mauneya HI, który planował podczas jednej podróży wydmuchać bank i prostytutkę.
– Ludzie umierają tak, jak żyją – powiedziała do Brewstera, klepiąc go po ramieniu.
– Pani komendant – detektyw zakładał nowy film do aparatu – jest mi bardzo przykro w związku ze śmiercią pani męża.
– Mnie też. Z wielu powodów, o których nie masz pojęcia.
Zanurkowała pod żółtą taśmą.
Brazil znowu poruszał się po mieście z nadmierną prędkością lub ukrył się w jakiejś małej uliczce. Virginia jechała West Trade Street, wypatrując starego BMW. Zerkała w lusterka, ale nigdzie nie było śladu Andy’ego, tylko policyjny skaner informował o kolejnych problemach w mieście. Wystukała na komórce numer redakcji „Observera”. Po trzech dzwonkach została automatycznie połączona z kimś przy sąsiednim biurku, więc zrezygnowała. Skręciła w Fifth Street, zapalając jedną ręką papierosa. Obserwowała facetów w samochodach, szukających towaru na nocnym rynku. Włączyła syrenę i światła alarmowe, siejąc panikę wśród amatorów zakazanego owocu. Widziała, jak prostytutki i faceci przebrani za kobiety rozbiegają się po ciemnych zaułkach, wściekli, że stracili potencjalnych klientów.
– Głupie mendy! – burknęła, strzepując popiół przez okno. – Warto za to umierać? – zawołała do nich.
Cahoon mieszkał w Myers Park na Cherokee Place. Okazała rezydencja z czerwonej cegły była tylko częściowo oświetlona, ponieważ właściciel, jego żona i najmłodsza córka poszli już spać. Judy ani trochę to nie speszyło. Zamierzała przecież zachować się przyzwoicie wobec dyrektora i wielkiego dobroczyńcy miasta. Nacisnęła dzwonek u drzwi. W duszy czuła przerażającą pustkę i samotność. Nie mogła znieść myśli o powrocie do domu, poruszaniu się po tych samych miejscach, po których chodził Seth, gdzie siadywał, leżał, i które przetrząsał w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nie chciała już więcej patrzeć na przedmioty przypominające o jego życiu. Ulubiony kubek do kawy. Czekoladowe lody Ben & Jerry, których nie zdążył zjeść. Zabytkowy srebrny otwieracz do listów, prezent od niego pod choinkę w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim roku, leżący na biurku w jej gabinecie od tamtej Gwiazdki.
Читать дальше