Harry odchylił głowę, opróżnił miniaturową butelkę i otworzył drzwi na balkon.
– I jak to się skończyło? – spytała Sandra.
– Zapił się na śmierć.
– Chodzi mi o to, czy zdobył Oscara.
– Weź jedną butelkę i przyjdź tutaj. Chcę, żebyś posiedziała na balkonie i popatrzyła na miasto. Akurat przeżyłem deja vu.
Sandra wzięła dwa kieliszki i butelkę i usiadła przy Harrym, opierając się plecami o ścianę.
– Zapomnijmy na moment o tym, co ten diabeł zrobił za życia. Wypijmy za Andrew Kensingtona! – Harry nalał do kieliszków.
Wypili w milczeniu i Harry zaczął się śmiać.
– Weź na przykład tego faceta z The Band, Richarda Manuela. Miał poważne problemy nie tylko z piciem, lecz z… no, z życiem. W końcu nic mu się już dłużej nie chciało i powiesił się w hotelowym pokoju. W domu znaleziono dwa tysiące butelek jednej i tej samej marki: Grand Marnier. Tylko to, pojmujesz? Pieprzony likier pomarańczowy! To był człowiek, który znalazł swoją truciznę. Nicolas Cage – phi! Naprawdę w dziwnym świecie żyjemy…
Wskazał ręką na pogodne niebo nad Sydney, wypili znów. Harry zamrugał gwałtownie, gdy Sandra dotknęła ręką jego policzka.
– Posłuchaj, Harry, muszę wracać do pracy. Wydaje mi się, że jesteś już gotowy, żeby iść do łóżka.
– A ile kosztuje cała noc? – Harry nalał sobie jeszcze whisky.
– Wydaje mi się, że…
– Zostań. Wypijemy, a potem to zrobimy. Obiecuję, że się będę sprężał – zachichotał.
– Nie, Harry, ja już idę. – Sandra stanęła z rękami założonymi na piersi.
Harry wstał, ale stracił równowagę i zrobił dwa kroki w tył w stronę poręczy balkonu, zanim Sandra go złapała. Objął jej kruche plecy, ciężko się na niej oparł i szepnął:
– Nie możesz mnie trochę popilnować, Sandro? Tylko dzisiaj. Dla Andrew. Co ja gadam? Zrób to dla mnie.
– Teddy zacznie się niepokoić, co się ze mną…
– Teddy dostanie swoje pieniądze i będzie trzymał gębę na kłódkę. Tak cię proszę.
Sandra zawahała się, ale w końcu westchnęła:
– No, dobrze, ale najpierw rozbierz się z tych szmat, panie Holy.
Przeprowadziła go do łóżka, zdjęła mu buty i spodnie, koszulę w cudowny sposób zdołał rozpiąć sam. Czarna mini spódniczka Sandry zniknęła ściągnięta jednym ruchem przez głowę. Bez ubrania dziewczyna była jeszcze szczuplejsza, łopatki i biodra jej sterczały, a obciągnięte skórą żebra pod drobnymi piersiami przypominały tarę. Kiedy wstała, żeby zgasić górne światło, Harry dostrzegł na jej plecach i tylnej stronie ud sińce. Położyła się przy nim i pogładziła go po nagiej klatce piersiowej i po brzuchu.
Pachniała lekko miodem i czosnkiem. Harry zapatrzył się w sufit. Zdumiewało go, że w obecnym stanie potrafi w ogóle poczuć jakiś zapach.
– Ten zapach – spytał – to twój własny, czy innych mężczyzn, których miałaś tej nocy?
– Przypuszczam, że jedno i drugie – odparła Sandra. – Przeszkadza ci?
– Nie – odparł, chociaż nie wiedział, czy miała na myśli zapach, czy innych mężczyzn.
– Jesteś strasznie pijany, Harry. Nie musimy…
– Zobacz! – Harry ujął jej wilgotną, ciepłą dłoń i wsunął sobie między nogi.
Sandra roześmiała się.
– Ho, ho! A matka mnie uczyła, że mężczyźni, którzy piją, są mocni tylko w gębie.
– Ze mną jest odwrotnie – powiedział Harry. – Alkohol paraliżuje mi język, za to pompuje fiuta. Naprawdę. Nie wiem dlaczego, ale zawsze tak było.
Sandra usiadła na nim, odsunęła na bok cienkie majtki i wprowadziła go w siebie bez zbędnych komentarzy.
Patrzył na nią, gdy przesuwała się w górę i w dół. Napotkała jego spojrzenie, posłała mu krótki uśmiech i odwróciła oczy. Taki uśmiech można zobaczyć u kogoś w tramwaju, gdy nagle bez ostrzeżenia czyjeś spojrzenia spotkają się odrobinę zbyt długo.
Harry zamknął oczy i, wsłuchując się w rytmiczne skrzypienie łóżka, pomyślał, że nie do końca mówił prawdę. Alkohol paraliżował, wrażenie, że będzie mógł szybko skończyć, jak obiecał, minęło. Sandra dzielnie pracowała dalej, a myśli Harry'ego uciekały spod kołdry, z łóżka i dalej przez okno.
Szybował pod odwróconym niebem, nad morzem, aż wreszcie dotarł nad ląd, zakończony białym paskiem.
Kiedy się zniżył, spostrzegł, że to piaszczysta plaża, o którą rozbijają się fale, a patrząc z jeszcze mniejszej odległości, zorientował się, że to miasto, w którym był już wcześniej, a na plaży leży znajoma dziewczyna. Spała. Wylądował przy niej ostrożnie, żeby jej nie zbudzić. Potem sam się położył i zamknął oczy. Gdy się ocknął, słońce zachodziło, a on był sam. Po nadmorskiej promenadzie spacerowali ludzie, którzy wydawali mu się znajomi. Czyżby pamiętał ich z filmów? Niektórzy nosili ciemne okulary i prowadzili na smyczy maleńkie wychudzone pieski, spacerowali wzdłuż hoteli, wznoszących się po drugiej stronie ulicy.
Harry zszedł nad wodę i już miał się zanurzyć, gdy spostrzegł, że roi się w niej od meduz. Unosiły się na powierzchni i wyciągały długie czerwone parzydełka, a w ich miękkich galaretowatych odwłokach dostrzegał kontury twarzy. Nadpłynęła jakaś łódź. Kołysała się, cały czas się zbliżając. I nagle Harry się obudził. To Sandra nim potrząsała.
– Ktoś tu jest – szepnęła.
Harry usłyszał, że ktoś stuka w drzwi.
– Przeklęty recepcjonista!
Poderwał się z łóżka, poduszką zasłonił podbrzusze i otworzył drzwi.
Stała w nich Birgitta.
– Cześć – powiedziała, ale uśmiech jej zesztywniał, gdy zobaczyła udręczoną minę Harry'ego.
– Coś się stało? Coś jest nie tak, Harry?
– Owszem – odparł. – Coś jest nie tak.
W głowie mu dudniło, przy każdym uderzeniu pulsu rozlewała się po niej biel.
– Dlaczego tu jesteś?
– Nie zadzwonili. Czekałam i czekałam, aż w końcu sama zadzwoniłam do domu, ale nikt nie odebrał. Musieli źle zrozumieć i telefonowali, kiedy byłam w pracy. Czas letni i w ogóle. Na pewno pomylili się przy obliczaniu różnicy czasu. To typowe dla taty.
Mówiła prędko, w oczywisty sposób próbowała udawać, że nie ma absolutnie nic dziwnego w tym, że w środku nocy stoi na korytarzu w hotelu i rozmawia o najzupełniej codziennych sprawach z facetem, który wyraźnie nie zamierza wpuścić jej do środka.
Stali, patrząc na siebie.
– Jest ktoś u ciebie? – spytała.
– Tak – odparł Harry.
Kiedy go uderzyła, zabrzmiało to jak odgłos łamiącej się suchej gałązki.
– Jesteś pijany – powiedziała. W oczach miała łzy.
– Posłuchaj, Birgitto…
Pchnęła go tak mocno, że zatoczył się w tył, i weszła za nim. Sandra już zdążyła naciągnąć minispódniczkę, siedziała na łóżku i próbowała włożyć buty. Birgitta zgięła się wpół, jakby nagle dostała boleści.
– Ty dziwko! – wrzasnęła.
– Dobrze zgadłaś – odparła Sandra cierpko. Podchodziła do tej sceny ze znacznie większym spokojem niż dwie pozostałe osoby, lecz i tak zdecydowała się na prędkie wyjście.
– Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się stąd! – krzyknęła Birgitta zduszonym od płaczu głosem i rzuciła w Sandrę jej torebką, leżącą na krześle. Torebka upadła na łóżko i cała zawartość wysypała się ze środka.
Harry stał nagi, kołysząc się lekko, i nagle ku swemu zdumieniu zobaczył, że na łóżku siedzi pies pekińczyk. Obok włochatego jasnego stworka leżała szczotka do włosów, papierosy, klucze, kawałek połyskującego na zielono kryptonim i największy wybór kondomów, jaki kiedykolwiek w życiu widział. Sandra zrezygnowana przewróciła oczami, złapała pekińczyka za kark i wepchnęła go z powrotem do torebki.
Читать дальше