W pobliżu baru ktoś coś krzyknął. Pokazywano sobie palcami telewizor. W przerwie meczu piłkarskiego na ekranie ukazała się moja twarz. Tom Brokaw zadawał mi pytania. Rozległy się gwizdy i oklaski.
Byłam gwiazdą wieczornych wiadomości.
Molinari wypił łyk wódki, którą przyniósł mu steward, po czym odchylił oparcie fotela w rządowym odrzutowcu. Przy odrobinie szczęścia prześpi całą drogę do Waszyngtonu. Miał nadzieję, a nawet był pewny, że zaśnie, ponieważ od paru dni nie zmrużył oka.
Rankiem, wreszcie wyspany, złoży sprawozdanie dyrektorowi bezpieczeństwa wewnętrznego. Przede wszystkim powie mu, że Eldridge Neal wyzdrowieje. Miał do napisania sporo raportów. Potem pewnie będzie musiał stanąć przed podkomitetem Kongresu. Na pewno są wściekli, bo będą musieli wzmocnić czujność – tym razem terroryści nie przybyli z zagranicy.
Rozsiadł się wygodnie w pluszowym fotelu. Ponownie stanęły mu przed oczami wydarzenia ostatnich dni, począwszy od niedzieli, gdy dowiedział się o wybuchu w San Francisco, po wczorajszy wieczór, kiedy wraz z Lindsay Boxer walczyli z Dankiem na śmierć i życie podczas otwarcia G-8. Widział to wszystko teraz wyraźnie i wiedział, co napisze w raportach: poda nazwiska i dokładne dane, przedstawi rozwój wypadków oraz podsumowanie. Wydawało mu się, iż wszystko rozumie – z jednym wyjątkiem.
Z wyjątkiem Lindsay. Zamknął oczy i poczuł, że ogarnia go straszliwe przygnębienie.
Bo jak wytłumaczyć przebiegający przez całe ciało prąd przy każdym, nawet przypadkowym zetknięciu się ich rąk? Albo uczucie, jakiego doznawał, kiedy patrzył w jej zielone oczy? Była twarda i odważna, ale także delikatna i wrażliwa. Mieli wiele podobnych cech. Była również zabawna – wtedy gdy chciała, a chciała bardzo często.
Żałował, że nie postąpił jak w romantycznym filmie – że nie wsadził jej do samolotu i nie polecieli gdzieś daleko. Zadzwoniłby do biura i powiedział: „Zebranie podkomitetu musi poczekać, dyrektorze”. Uśmiechnął się na tę myśl.
– Wystartujemy o piątej, proszę pana – poinformował go steward.
– Dziękuję – odparł. Spróbuj się odprężyć, nakazał sobie. Zaśnij. Wolałby już być w domu. Od dwóch tygodni siedział na walizkach. Nie chciał, żeby to się tak skończyło, ale w domu zniósłby to łatwiej. Znów zamknął oczy.
– Proszę pana! – zawołał steward.
Na pokładzie samolotu pojawił się umundurowany strażnik ochrony lotniska. Steward przyprowadził go do Molinariego.
– Proszę mi wybaczyć – rzekł strażnik. – Pilna wiadomość dla pana. Kazano mi zatrzymać samolot i przekazać, że musi pan się z kimś pilnie skontaktować. Policja podała mi numer, pod który ma pan zatelefonować.
Molinari poczuł ukłucie niepokoju. Co, u diabła, mogło się wydarzyć? Wziął od strażnika kartkę i wyjął z aktówki telefon. Wystukał numer, kazał pilotowi poczekać, po czym wysiadł ze strażnikiem z samolotu i przyłożył słuchawkę do ucha.
Mój telefon zadzwonił w momencie, gdy Molinari ukazał się w drzwiach samolotu. Stałam na płycie lotniska, patrząc na niego. Widząc mnie z telefonem przy uchu, zaczął rozumieć i jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
Pierwszy raz w życiu byłam tak zdenerwowana. Molinari zatrzymał się. Staliśmy, patrząc sobie w oczy, najwyżej pięć metrów od siebie.
– Mam kryzys – powiedziałam do telefonu. – Potrzebna mi pomoc.
Roześmiał się, ale zaraz się opanował i zrobił surową minę, jak na zastępcę dyrektora przystało.
– Wobec tego dobrze trafiłaś. Jestem facetem od zażegnywania kryzysów.
– Nie mam prywatnego życia – powiedziałam. – Mam tylko miłego psa… i przyjaciół… i moją pracę. Jestem w niej dobra. Ale nie mam prywatnego życia.
– A czego byś chciała w tym prywatnym życiu? – spytał Molinari, zbliżając się do mnie.
Miał dobre, wybaczające oczy. Błyszczała w nich radość – radość z pokonania dystansu, który nas dzielił – ta sama radość, którą ja miałam w sercu.
– Ciebie – odpowiedziałam. – Chcę ciebie. I odrzutowiec.
Znów się roześmiał, tym razem stojąc już przede mną.
– Skłamałam – potrząsnęłam głową – chcę tylko ciebie. Nie mogłam pozwolić ci odlecieć, dopóki tego nie powiem. Jakoś sobie poradzimy z tym, że mieszkamy na innych wybrzeżach. Powiedziałeś, że bywasz tu na konferencjach i przy okazji narodowych kryzysów. A ja… bywam od czasu do czasu w Waszyngtonie. Ostatnio dostałam zaproszenie do Białego Domu. Byłeś w Białym Domu, prawda? Możemy…
– Szszsz… – Położył mi palec na wargach, pochylił się i pocałował mnie. Byłam zaskoczona samą sobą, tym, że pierwszy raz w życiu zdecydowałam się otworzyć. Połknęłam resztę słów, wyprostowałam się i kiedy mnie objął, poczułam, że tak właśnie powinno być. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach i przytuliłam się do niego z całej siły.
Kiedy odsunęliśmy się od siebie, uśmiechnął się łobuzersko.
– Zostałaś zaproszona do Białego Domu, tak? Zawsze marzyłem o tym, żeby się przespać w Sypialni Lincolna.
– Marz dalej – odparłam i roześmiałam się, patrząc w jego niebieskie oczy. Potem wzięłam go pod rękę i poprowadziłam z powrotem do wyjścia z lotniska. – W Kapitolu jest także biurko, panie zastępco. Myślę, że ono jest bardziej interesujące…
***
***