To było najbardziej przerażające. Wiedziałam, że miał słuszność.
Kazano mi pojechać do szpitala, żeby lekarze mogli sprawdzić, czy nic mi nie jest, ale postanowiłam to odłożyć. Zabraliśmy z Molinarim rudowłosą dziewczynę do ratusza. Po kilkugodzinnym przesłuchiwaniu Annette Breiling – rewolucjonistka i terrorystka, która z zimną krwią strzeliła do wiceprezydenta – w końcu się załamała. Opowiedziała nam o zasadzce w pałacu wszystko, czego potrzebowaliśmy, a nawet więcej.
Była czwarta rano, kiedy dotarliśmy do ekskluzywnej dzielnicy Kensington, miasteczka leżącego niedaleko Berkeley. Kręciło się tam przynajmniej pół tuzina wozów patrolowych, wszyscy policjanci byli uzbrojeni po zęby. Droga prowadziła przez wzgórza, z których rozciągał się widok na zbiornik wodny San Pablo. Wszystko tam było piękne i bardzo luksusowe. Nic nie wskazywało, że w takim miejscu mogłoby się dziać coś złego.
– Ten facet żyje sobie całkiem dostatnio – mruknął Molinari, rozglądając się dokoła. – Chodźmy złożyć mu uszanowanie.
Otworzył nam sam Roger Lemouz, profesor języków romańskich w Lance Hart. Miał na sobie frotowy szlafrok, a jego czarne kędzierzawe włosy były rozczochrane. Zaczerwienione i szkliste oczy wskazywały, że przez całą noc pił.
– Pani inspektor – wychrypiał – zaczyna pani nadużywać mojej cierpliwości. Jest czwarta rano, a ja jestem teraz w swoim domu.
Oboje z Molinarim nie mieliśmy zamiaru bawić się w wymianę złośliwości.
– Jest pan aresztowany pod zarzutem udziału w spisku, którego celem były zamachy terrorystyczne – oświadczył Molinari, wkraczając do domu.
Do salonu weszła żona i dwoje dzieci Lemouza. Chłopiec miał najwyżej dwanaście lat, dziewczynka była jeszcze młodsza. Schowaliśmy pistolety.
– Charles Danko nie żyje – poinformowałam profesora. – Annette Breiling, którą pan zna, zeznała, że jest pan zamieszany w zamordowanie Jill Bernhardt i pozostałe zabójstwa. Powiedziała, że to pan założył komórkę Stephena Hardawaya, wprowadził do niej Julię Marr i Roberta Greena oraz sterował Charlesem Dankiem. Ten człowiek przez trzydzieści lat tłumił w sobie wściekłość, a pan ją wykorzystał dla swoich celów. Wiedział pan, jak z nim postępować. Danko był kukiełką w pańskich rękach.
Lemouz roześmiał mi się w twarz.
– Nie znam żadnego z tych ludzi. Przyznaję, że Annette Breiling była moją słuchaczką, ale przerwała studia. To jakaś absurdalna pomyłka. Jeżeli natychmiast nie wyjdziecie, zadzwonię do mojego adwokata.
– Aresztuję pana – oświadczył Molinari. – Chce pan usłyszeć swoje prawa, profesorze? Zaraz je panu odczytam.
Lemouz znowu się roześmiał. Jego śmiech przejmował grozą.
– Nadal niczego nie rozumiecie, prawda? Żadne z was. Dlatego jesteście skazani na klęskę. Pewnego dnia cały wasz kraj upadnie. Ten proces już się zaczął.
– W takim razie proszę nam wytłumaczyć, czego nie rozumiemy – powiedziałam ostro.
Pokręcił głową, po czym odwrócił się ku swojej rodzinie.
– Nie zrozumiecie tego…
Jego syn trzymał w ręku pistolet i widać było, że wie, jak go użyć. Patrzył na nas równie zimnym wzrokiem jak ojciec.
– Zabiję was oboje – oznajmił. – I zrobię to z przyjemnością.
– Armia, która powstaje przeciw wam, jest ogromna, a sprawa, o którą walczy, sprawiedliwa – powiedział Lemouz. – Kobiety, dzieci… mamy tysiące żołnierzy, pani inspektor. Proszę o tym pamiętać. Trzecia wojna światowa już się zaczęła.
Podszedł spokojnie do syna, wziął od niego pistolet i wycelował w nas. Potem ucałował po kolei żonę i dzieci. Były to czułe i serdeczne pocałunki. Każdemu z nich szepnął coś na ucho. Jego żona zaczęła płakać.
Wycofał się tyłem z pokoju. Po chwili usłyszeliśmy tupot nóg i hałas zatrzaskiwanych drzwi. Jak mógł mieć nadzieję, że uda mu się uciec?
W tym momencie w głębi domu padł strzał. Oboje z Molinarim pobiegliśmy w tamtą stronę.
Znaleźliśmy go w sypialni. Popełnił samobójstwo, strzelając sobie w skroń.
Tysiące żołnierzy, pomyślałam. Trzecia wojna światowa. Czy będzie trwała wiecznie?
Charles Danko nie zdołał spryskać mnie rycyniną. Taką diagnozę postawili lekarze, którzy trzymali mnie przez cały ranek na oddziale toksykologii szpitala Moffit.
Również wiceprezydent nie zginął. Dowiedziałam się, że leży dwa piętra niżej i nawet dzwonił już do swojego szefa w Waszyngtonie.
Spędziłam kilka godzin pod plątaniną wystających ze mnie rurek i drutów, w towarzystwie monitorów pokazujących funkcjonowanie moich organów wewnętrznych. Pojemniczek Danka zawierał ilość rycyniny, która mogłaby zabić bardzo wielu ludzi, gdyby nie została wykryta. Jemu samemu dostała się do płuc i nie było dla niego ratunku. Nie czułam z tego powodu żalu ani wyrzutów sumienia.
Koło południa zadzwonił do mnie sam prezydent. Przyłożono mi do ucha słuchawkę i mimo otępienia zauważyłam, że aż sześć razy użył słowa „bohater”. Powiedział też, iż chciałby jak najszybciej podziękować mi osobiście. Zażartowałam, że będzie musiał poczekać do czasu, aż ustąpią mi rumieńce od trucizny.
Kiedy ocknęłam się po krótkiej drzemce, zobaczyłam Molinariego, siedzącego na krawędzi mojego łóżka.
Uśmiechnął się do mnie.
– Cześć. Zdaje się, że ci powiedziałem: „Nie ma bohaterów!”.
Uśmiechnęłam się również, oszołomiona i zawstydzona z powodu tych wszystkich rurek i monitorów.
– Najpierw przekażę ci dobrą nowinę: lekarze stwierdzili, że jesteś zdrowa. Musisz zostać tu jeszcze przez parę godzin, ale nie będą cię już męczyć badaniami. Na zewnątrz czeka na ciebie tłum reporterów.
– A ta zła nowina? – spytałam ze ściśniętym gardłem.
– Ktoś będzie ci musiał doradzić, co powinnaś na siebie włożyć na seans zdjęciowy.
Zmusiłam się do uśmiechu.
– Czy muszę być modnie ubrana?
Zauważyłam, że ma ze sobą płaszcz przeciwdeszczowy i włożył granatowy garnitur w jodełkę, ten sam, który miał na sobie w dniu, kiedy go poznałam. To był bardzo elegancki garnitur i doskonale na nim leżał.
– Wiceprezydent wraca do zdrowia, a ja lecę wieczorem do Waszyngtonu.
Nie pozostało mi nic innego, jak przyjąć to do wiadomości.
– W porządku…
– Nie. – Potrząsnął głową, przysuwając się bliżej. – To nie jest w porządku, bo ja wcale nie chcę wracać do Waszyngtonu.
– Oboje wiedzieliśmy, że tak będzie – odparłam, starając się grać rolę twardej. – Masz swoją pracę, swoich stażystów…
Zmarszczył gniewnie brwi.
– Potrafisz rzucić się na człowieka, który trzyma w ręce pojemnik ze śmiercionośną trucizną, a nie umiesz bronić własnych pragnień.
Poczułam, że w kąciku oka zbiera mi się łza.
– W tej chwili sama nie wiem, czego bym pragnęła.
Molinari odłożył płaszcz, przysunął się jeszcze bliżej i otarł łzę z mojego policzka.
– Myślę, że potrzeba ci trochę czasu. Kiedy się uspokoisz, będziesz musiała zdecydować, czy w twoim życiu jest miejsce dla drugiej osoby, Lindsay. Czy jesteś gotowa na związek z kimś. – Ujął moją dłoń i dodał: – Dla ciebie jestem Joe… nie żaden Molinari czy zastępca dyrektora. Mówię teraz o nas. Wiem, że kiedyś zostałaś zraniona, poza tym niedawno straciłaś najbliższą przyjaciółkę. Takie rzeczy wywołują rozgoryczenie, Lindsay, ale ty masz prawo być szczęśliwa. Chyba wiesz, co mam na myśli. Nazwij mnie staroświeckim, jeśli chcesz. – Uśmiechnął się do mnie.
Читать дальше