Picotte znów się zawahał.
– Profesor Stanzer jest szanowanym członkiem ciała pedagogicznego.
Zatrzymałam samochód przy krawężniku.
– Musi nam pan podać miejsce, gdzie można znaleźć Jeffreya Stanzera. Prowadzę śledztwo w sprawie o wielokrotne zabójstwo. Stanzer jest mordercą. I ma zamiar dalej zabijać.
Dziekan westchnął.
– Czy pani dzwoni z San Francisco?
– Tak.
Nastąpiła chwila ciszy.
– On jest właśnie tam. Jeffrey Stanzer bierze udział w spotkaniu G – osiem. Jego wystąpienie jest przewidziane na dziś wieczór.
Boże! Danko ma zamiar ich wszystkich zabić!
Charles Danko stał przed rzęsiście oświetlonym wejściem do Pałacu Legii Honorowej, drżąc na całym ciele w oczekiwaniu tego, co miało nastąpić. To był jego wieczór. Wkrótce stanie się sławny, podobnie jak jego brat William.
Zaskoczy wszystkich, którym się zdawało, że go znają. Będzie tego wieczoru przemawiał w San Francisco. Jako Jeffrey Stanzer spędził wiele lat w zamkniętym środowisku akademickim, unikając publicznych wystąpień. Ukrywał się przed policją.
Tego wieczoru jednak miał zamiar dokonać znacznie odważniejszego czynu niż wygłoszenie nudnego referatu. Wszelkie teorie i analizy radykałów nie miały dla niego znaczenia. Sam postanowił odwrócić tego wieczoru kartę historii.
Augusta Spiesa szukały wszystkie gliny w San Francisco. Najzabawniejsze, że wkrótce sami wpuszczą go do pałacu – i to głównym wejściem!
Przeszedł go dreszcz. Przycisnął aktówkę do swojego zmiętego smokingu. Wewnątrz było jego przemówienie – analiza wpływu obcego kapitału na rynek pracy w Trzecim Świecie. Niektórzy uważali je za dzieło jego życia. Ale co oni wszyscy o nim wiedzieli? Zupełnie nic. Nie znali nawet jego prawdziwego nazwiska.
Agenci bezpieczeństwa obojga płci, ubrani w smokingi lub suknie wieczorowe, przeszukiwali torebki żon ekonomistów i ambasadorów – zarozumiałych, egocentrycznych dziwek, które przybyły tłumnie na uroczystość otwarcia.
Zabiję ich wszystkich, pomyślał Danko. Dlaczegóż by nie? Przybyli, żeby podzielić świat, żeby narzucić jarzmo ekonomiczne tym, którzy nie mogą z nimi współzawodniczyć ani walczyć. Krwiopijcy i nikczemnicy. Wszyscy, którzy się tu zgromadzili, zasłużyli na śmierć. Tak samo jak Lightower i Bengosian.
Kolejka ciągnęła się obok odlewu rzeźby Rodina, zatytułowanej Myśliciel . Znów przeszedł go nerwowy dreszcz oczekiwania. W końcu dotarł do jej początku i okazał przystojnej kobiecie w eleganckiej czarnej sukni swoje specjalne zaproszenie VIP – a. Kobieta była z pewnością agentką z FBI. Pod wieczorową suknią niewątpliwie ukryty był glock. Całkiem niezła laska, pomyślał Danko.
– Dobry wieczór panu – przywitała go i sprawdziła jego nazwisko na liście. – Przepraszamy za kłopot, profesorze Stanzer, ale czy zechciałby pan dać mi do sprawdzenia swoją aktówkę?
– Oczywiście, chociaż jest tam tylko moje przemówienie – odparł Danko, wręczając jej walizeczkę nerwowym ruchem, jak typowy naukowiec. Rozpostarł ręce, a strażnik zaczął wodzić po nim z góry na dół elektronicznym wykrywaczem metalu.
Kiedy skończył, pomacał go po marynarce.
– Co to jest? – spytał.
Danko wyjął mały plastikowy pojemniczek. Była na nim nalepka apteki i recepta wystawiona na jego nazwisko. Pojemniczek był kolejnym majstersztykiem Stephena Hardawaya. Biedny Stephen. Biedna Julia, Robert i Michelle. Byli żołnierzami. Tak jak on.
– To na moją astmę – wyjaśnił. Kaszlnął i wskazał na swoją pierś. – Proventil. Zawsze muszę z niego korzystać przed przemówieniem. Mam nawet zapasowy.
Strażnik przez chwilę oglądał pojemniczek, który Stephen przerobił i udoskonalił. To było śmieszne. Po co karabiny i bomby, skoro Danko miał w ręku narzędzie, którym mógł sterroryzować cały świat, William byłby ze mnie dumny, pomyślał.
– Może pan wejść. – Strażnik zrobił ręką zapraszający gest. – Życzę przyjemnego wieczoru.
– Dziękuję. Spodziewam się, że będzie naprawdę bardzo przyjemny.
Explorer omal się nie wywrócił na zakręcie, kiedy przejechałam z piskiem opon przez czerwone światła na rogu Ness i Geary. Do Pałacu Legii Honorowej na Lands End było jeszcze daleko. Nawet przy słabym ruchu ulicznym około dziesięciu minut drogi.
Wystukałam numer Molinariego, ale jego komórka była wyłączona.
Spróbowałam dodzwonić się do Tracchia. Zgłosił się jeden z jego asystentów, który poinformował mnie, że nie ma go w pobliżu.
– Wiceprezydent właśnie wkracza do sali – powiedział. – Komendant jest wśród witających.
– Słuchaj! – wrzasnęłam, klucząc na sygnale między pojazdami. – Masz natychmiast odszukać Tracchia albo Molinariego. Temu z nich, którego wcześniej znajdziesz, przyłóż telefon do ucha! To sprawa bezpieczeństwa państwowego. Nie obchodzi mnie, co teraz robią! Ruszaj! Natychmiast!
Spojrzałam na zegar na desce rozdzielczej. Bomba mogła wybuchnąć w każdej chwili, musieliśmy jak najszybciej zidentyfikować Charlesa Danka, a dysponowaliśmy jedynie jego zdjęciem sprzed trzydziestu lat. Nie byłam pewna, czy sama umiałabym go rozpoznać.
Po minucie, która wydawała mi się wiecznością, w telefonie zachrypiał głos Molinariego. Nareszcie!
– Joe, nic nie mów, tylko słuchaj – powiedziałam. – Charles Danko żyje! Jest wewnątrz, w pałacu. Nazywa się teraz Jeffrey Stanzer. Ma przemawiać na konferencji. Będę tam za trzy minuty. Zdejmij go, Joe!
Rozważyliśmy błyskawicznie, co powinniśmy zrobić: opróżnić pałac czy ostrzec wszystkich, ujawniając nazwisko Stanzera. Molinari był przeciwny obu tym rozwiązaniom. Zaalarmowany Stanzer mógłby przyspieszyć przeprowadzenie tego, co zaplanował.
Skręciłam w Trzydziestą Czwartą, wjechałam do parku, a potem na wzgórze, gdzie stał pałac. Park był otoczony demonstrantami. Wszystkich dojazdów strzegły barykady policyjne.
Federalni sprawdzali identyfikatory. Opuściłam szybę i okazałam odznakę, trzymając rękę na sygnale. W końcu zostałam przepuszczona wąskim pasem, prowadzącym wzdłuż rzędu zaparkowanych limuzyn i wozów policyjnych do alei okrążającej pałac. Porzuciłam explorera przed zwieńczoną łukiem bramą z kolumnami i puściłam się biegiem. Po drodze natykałam się na kolejnych agentów federalnych, porozumiewających się przez radiotelefony. Biegłam, trzymając w ręku odznakę i krzycząc: „Przepuśćcie mnie!”.
Wreszcie dotarłam do głównego budynku. Korytarze były zapchane: mężowie stanu, dygnitarze…
Spostrzegłam Molinariego, który z radiotelefonem w ręku wydawał rozkazy. Pobiegłam do niego.
– On tu jest. Sprawdziliśmy na liście przybyłych gości – powiedział. – Jest już w pałacu.
Zgromadzeni w sali ambasadorzy, ministrowie i przemysłowcy stali w mniejszych i większych grupkach, rozmawiając i popijając szampana. Lada moment mogła wybuchnąć bomba. Wiceprezydent został odprowadzony w bezpieczne miejsce. Ale Charles Danko mógł być wszędzie. Bóg jeden wiedział, jakie ma zamiary. A my nie mieliśmy pojęcia, jak sukinsyn teraz wygląda.
Molinari wręczył mi walkie – talkie, nastawione na częstotliwość jego aparatu.
– Mam odbitkę plakatu. Rozdzielmy się, ja pójdę w lewo. Bądź ze mną w kontakcie, Lindsay. I pamiętaj, nie ma bohaterów.
Zaczęłam krążyć wśród tłumu. Mając w pamięci zdjęcie Charlesa Danka sprzed trzydziestu lat, przymierzałam je do każdej twarzy. Żałowałam, że nie poprosiłam dziekana z Reed o aktualny rysopis Stanzera. Wszystko odbyło się zbyt szybko.
Читать дальше