Witryny sklepów, twarze mijanych ludzi, ich eleganckie, kosztowne stroje – wszystko to zaczęło mu się zamazywać przed oczami. Oni wszyscy byli winni. Całe państwo było winne.
Ale jeszcze nie zwyciężyli.
Ta wojna zaczęła się tutaj, na ich ulicach ze złota. I musi dalej trwać.
Nikt jej nie powstrzyma.
Zawsze znajdą się nowi żołnierze.
Tacy jak on sam – bo przecież on też był żołnierzem.
Zatrzymał się przy budce telefonicznej i przeprowadził dwie rozmowy.
Pierwszą – z innym żołnierzem.
Drugą ze swoim mistrzem, człowiekiem, który myślał o wszystkim. Także o tym, jak wykorzystać jego umiejętności i odwagę.
Podjął decyzję: następnego dnia rozpocznie się terror.
Wszystko było tak, jak sobie zaplanował.
Spotkanie G-8, zaplanowane na następny dzień, postanowiono odbyć zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Twardogłowi faceci z Waszyngtonu uparli się, żeby niczego nie zmieniać.
Posiedzenie miało być poprzedzone uroczystym otwarciem w Galerii Rodina w Pałacu Legii Honorowej, z którego rozciągał się wspaniały widok na Złote Wrota.
Gospodarzem spotkania miał być Eldridge Neal, jeden z najbardziej podziwianych Amerykanów pochodzenia afrykańskiego, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Wyznaczeni do ochrony szczytu G-8 funkcjonariusze mieli strzec bezpieczeństwa w miejscach posiedzeń i na trasach dojazdowych. Każdy identyfikator miał być trzykrotnie sprawdzony, wszystkie pojemniki na śmieci i przewody wentylacyjne zbadane przez psy, specjalnie szkolone do wykrywania materiałów wybuchowych.
Ale Charles Danko był nadal nieuchwytny, a Carl Danko był moim jedynym tropem, prowadzącym do syna.
Pojechałam jeszcze raz do Sacramento, podczas gdy reszta mojego wydziału przygotowywała się do G-8. Carl Danko wyglądał na zaskoczonego moją powtórną wizytą.
– Myślałem, że będzie pani dzisiaj odbierała jakieś odznaczenie. Zabijanie młodych ludzi weszło wam w zwyczaj. Po co pani tu przyjechała?
– Z powodu pańskiego syna – odparłam.
– Mój syn nie żyje.
Westchnął, ale wpuścił mnie do domu. Poszłam za nim do jego gabinetu. Na kominku palił się ogień. Dołożył drzewa, po czym usiadł w głębokim fotelu.
– Powiedziałem już, że temat Williama skończył się trzydzieści lat temu.
– Nie chcę rozmawiać o Billym – oświadczyłam. – Interesuje mnie Charles.
Zauważyłam, że się zawahał.
– Powiedziałem FBI…
– Wiem, co pan powiedział – przerwałam mu. – Znamy jego życiorys. Wiemy, że nie umarł.
– Czy wy nigdy nie przestaniecie? – warknął. – Najpierw William, teraz Charlie. Proszę jechać po odbiór swojego odznaczenia, pani porucznik. Zasłużyła pani na nie, likwidując swoich morderców. Kto pani powiedział, że Charlie żyje?
– George Bengosian – odparłam.
– Kto?
– George Bengosian. Druga ofiara. Znał Billy’ego z uniwersytetu w Berkeley. Nie tylko znał, panie Danko. On go wydał.
Danko poprawił się w fotelu.
– Co to ma do rzeczy?
– Przedwczoraj podczas eksplozji w Rincon Center zginął Frank Seymour. Był dowódcą grupy przeprowadzającej atak na Hope Street, podczas którego został zastrzelony pański starszy syn. Charles żyje i zabija niewinnych ludzi, panie Danko. Podejrzewam, że popadł w szaleństwo. Myślę, że pan też.
Stary człowiek nabrał głęboko powietrza. Przez chwilę wpatrywał się w ogień, po czym wstał i podszedł do biurka. Z dolnej szuflady wyjął paczkę listów i rzucił mi je przed nos na stolik do kawy.
– Nie kłamałem. Dla mnie mój syn umarł. W ciągu ostatnich trzydziestu lat widziałem się z nim tylko raz, przez pięć minut. W Seattle, na rogu ulicy. Te listy zaczęły przychodzić kilka lat temu. Raz w roku, w okolicy moich urodzin.
Chryste, cały czas miałam rację. Charles Danko żyje…
Wzięłam listy i zaczęłam je porządkować.
Stary mężczyzna wzruszył ramionami.
– Przypuszczam, że wykłada w college’u.
Na kopertach nie było adresów zwrotnych. Cztery ostatnie listy pochodziły z północy kraju. Portland, Oregon… Ostatni, nadany 7 stycznia, przed czterema miesiącami, był z Oregonu.
Przyszło mi do głowy, że ta zbieżność nie jest przypadkowa. Stephen Hardaway przeniósł się do Portland i zaczął pracować w college’u Reed. Spojrzałam na Carla Danka.
– Powiedział pan, że wykłada. Gdzie?
Pokręcił głową.
– Nie wiem.
Za to ja już wiedziałam. Wiedziałam z niezachwianą pewnością.
Danko pracował w Portland. Przez cały czas wykładał w tamtejszym college’u.
Tam właśnie poznał Stephena Hardawaya.
Połączono mnie z Molinarim, który był w Pałacu Legii Honorowej. Do otwarcia szczytu przez wiceprezydenta pozostały dwie godziny.
– Myślę, że wiem, gdzie jest Danko – poinformowałam go przez radiotelefon. – W Portland, w college’u Reed. Jest tam wykładowcą. To ta sama uczelnia, do której uczęszczał Stephen Hardaway. Koło się zamknęło.
Molinari obiecał, że zaraz wyśle tam grupę agentów FBI. Wracałam do miasta na światłach alarmowych i syrenie. Dojechawszy do Vallejo, nie mogłam już dłużej wytrzymać. Wystukałam numer centrali Reed.
Po przedstawieniu się telefoniście zostałam połączona z Michaelem Picotte, dziekanem akademii. W chwili gdy podnosił słuchawkę, na miejscu zjawili się agenci FBI z biura w Portland.
– Musimy natychmiast zidentyfikować jednego z pańskich profesorów. To bardzo ważne – powiedziałam do dziekana. – Nie wiem, jak się teraz nazywa ani jak wygląda. Kiedyś nazywał się Charles Danko. To jego prawdziwe nazwisko. Ma około pięćdziesięciu lat.
– D… Danko? – zająknął się Picotte. – Na naszej uczelni nikogo takiego nie ma. Profesorów po pięćdziesiątce mamy kilku, sam jestem jednym z nich.
Zaczynało mnie ogarniać rozdrażnienie, moja cierpliwość się kończyła.
– Czy ma pan faks? – zapytałam. – Proszę podać mi numer.
Połączyłam się przez radio z moim biurem i kazałam Lorraine przefaksować dziekanowi plakat FBI z lat siedemdziesiątych ze zdjęciem Charlesa Danka. Może zachował się pewien stopień podobieństwa. Dziekan Picotte odszedł od telefonu, czekając na faks.
Zbliżałam się do Bay Bridge; do międzynarodowego lotniska w San Francisco miałam niespełna dwadzieścia minut drogi. Doszłam do wniosku, że mogłabym sama polecieć do Portland. Może powinnam natychmiast wsiąść do samolotu, żeby jak najprędzej dotrzeć do Reed.
– W porządku, mam już faks – powiedział dziekan, wróciwszy do telefonu. – Ale to plakat dotyczący jakiegoś ściganego przestępcy…
– Niech pan mu się uważnie przyjrzy – poprosiłam. – Zna pan tę twarz?
– Mój Boże… – wymamrotał po chwili.
– Kto to jest? Potrzebne mi jego nazwisko! – krzyknęłam do słuchawki. Czułam, że Picotte się waha. Być może musiałby zdradzić kolegę albo nawet przyjaciela.
Przejechawszy most, skręciłam w Harrison Street i ruszyłam w stronę San Francisco.
– Panie dziekanie, proszę… błagam o nazwisko. Od tego zależy życie wielu ludzi.
– Stanzer – powiedział w końcu. – Ten człowiek wygląda jak Jeffrey Stanzer. Jestem prawie pewny, że to on.
Wyjęłam długopis i szybko zapisałam nazwisko: Jeffrey Stanzer. Już wiedziałam, jakie nazwisko nosi teraz mój podejrzany. Danko alias August Spies.
Ale nadal był na wolności.
– Gdzie go można znaleźć? – spytałam. – W budynku uniwersytetu są już agenci FBI. Potrzebny nam adres Stanzera.
Читать дальше