Musieli porzucić mieszkanie w Oakland, w którym mieszkali przez ostatnie sześć miesięcy. Przeprowadzili się do domu Julii na przedmieściu Berkeley.
Nie mogli nigdzie wychodzić, byłoby to zbyt ryzykowne. Od czasu do czasu telewizja pokazywała zdjęcie Mała, ale przypisywano mu inne nazwisko – Stephen Hardaway. Robert też się do nich wprowadził, więc było ich teraz czworo. Przypuszczali, że wkrótce dołączy do nich Charles Danko. Jak twierdził Mai, Charles opracował plan ostatecznego uderzenia, które miało zadać przeciwnikowi druzgocący cios. To miało być coś apokaliptycznego.
Michelle wyłączyła telewizor i zeszła na dół. Mai, pochylony nad stołem, majstrował coś przy detonatorze najnowszej bomby. Powiedział, że znaleźli sposób na przemycenie jej do wewnątrz. Już samo przebywanie w pobliżu tej diabelskiej rzeczy napawało Michelle lękiem.
Stanęła za nim.
– Nie jesteś głodny, Mai? Przygotuję ci coś.
– Widzisz, że jestem zajęty. – Było to raczej warknięcie niż odpowiedź. Wlutowywał właśnie czerwony drucik do wnętrza drewnianej stołowej nogi, w której ukryty był detonator.
Położyła mu rękę na ramieniu.
– Muszę z tobą pomówić. Chyba nie chcę dłużej tu być.
Mai wyprostował się. Zdjął okulary i odgarnął z twarzy spocone włosy.
– Chcesz stąd odejść? – spytał, kiwając głową, jakby go to ubawiło. – I co potem zrobisz? Wskoczysz do autobusu i wrócisz do domu, do tego twojego prowincjonalnego Wisconsin? Pójdziesz jak gdyby nigdy nic do jakiegoś świętoszkowatego college’u po tym, jak wysadziłaś w powietrze dzieci?
W oczach Michelle pojawiły się łzy. Wiedziała, że to oznaka słabości. Nie cierpiała sentymentalizmu.
– Przestań, Mai.
– Jesteś poszukiwaną morderczynią, kochanie. Uroczą, słodką nianią, która wysadziła w powietrze swoich podopiecznych. Czy już o tym zapomniałaś?
Nagle bardzo wyraźnie zobaczyła swoją sytuację. Nawet jeśli wykonają to ostatnie zadanie, Mai nigdy nie zostawi jej w spokoju. Kiedy zasypiała, wciąż stawały jej przed oczami dzieci Lightowerów. Sadzała je do śniadania, ubierała do szkoły. Zdawała sobie sprawę, że dopuściła się strasznych rzeczy. Mai miał rację: nie miała dokąd pójść. Była i zawsze już pozostanie morderczynią.
– Chodź tu – powiedział Malcolm, tym razem przyjaźniejszym tonem. – Mogłabyś mi pomóc. Potrzebny mi twój śliczny paluszek. Przytrzymaj ten drucik. Pamiętaj, nie ma się czego bać. – Wziął do ręki telefon. – Bez prądu nie wybuch nie, pamiętasz? Będziemy bohaterami, Michelle. Uwolnimy świat od złych facetów. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.
Była pierwsza w nocy, lecz nikt nie myślał o śnie.
Siedziałam z Paulem Chinem przy centralce telefonicznej. Do pokoju operacyjnego wszedł Molinari, spojrzał na mnie i westchnął.
– Charles Danko – powiedział i położył na biurku zielony folder z napisem: „FBI. Materiały poufne”. – Musieli się dobrze napocić, żeby go odszukać.
Krew znów zaczęła we mnie żywiej krążyć. Czyżbyśmy byli na jego tropie?
– Wstąpił na uniwersytet w Michigan – dodał Molinari. – Dwukrotnie go aresztowano za awanturnictwo i podżeganie do buntu. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim został zatrzymany za nielegalne posiadanie broni. Pojawiał się i znikał. Domek jednorodzinny w Nowym Jorku, w którym mieszkał, któregoś dnia wyleciał w powietrze.
– Chyba wreszcie mamy naszego podejrzanego.
– Poszukiwano go w związku z zamachem bombowym na Pentagon w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim roku. Jest ekspertem od materiałów wybuchowych. Po eksplozji w domku zniknął na dobre. Nikt nie wie, czy jest w kraju, czy za granicą. Od trzydziestu lat nikt go nie widział. Nawet przestano go już ścigać.
– Biały królik – mruknęłam.
Molinari położył na biurku wypłowiałą teczkę, założoną w 1974 roku, i przefaksowany czarno – biały plakat FBI o poszukiwanym przestępcy. Chłopięca twarz na zdjęciu była tylko odrobinę starsza od tej, którą zapamiętałam z rodzinnej fotografii w domu Danka.
– Tak wygląda nasz przeciwnik – powiedział Molinari. – Tylko gdzie go mamy szukać?
Ktoś walił w szybę drzwi mojego pokoju.
– Pani porucznik!
Zerwałam się na równe nogi. Była 6.30 rano. Musiałam się zdrzemnąć, czekając na nowe wiadomości od Molinariego na temat Danka.
Przy drzwiach stał Paul Chin.
– Wiadomość dla ciebie na linii numer trzy. Pospiesz się…
– Chodzi o Danka? – Mrugałam powiekami, próbując otrząsnąć się ze snu.
– Nie, to coś lepszego. Dzwoni jakaś kobieta z Wisconsin, która twierdzi, że jej córka jest związana ze Stephenem Hardawayem. I chyba wie, gdzie teraz mieszka.
Otrzeźwiałam w ciągu sekundy. Chin wrócił do pulpi i włączył nagrywanie rozmowy. Podniosłam słuchawkę.
– Porucznik Lindsay Boxer – przedstawiłam się. Chrząknęłam, aby przeczyścić gardło.
Kobieta zaczęła mówić od połowy zdania, jakby kontynuowała rozmowę z Chinem. Miała zmartwiony głos z akcentem Środkowego Zachodu.
– …ciągle jej powtarzałam, że trzymanie się takiego przemądrzałego dupka nie ma sensu. Odpowiadała, że jest taki inteligentny. Inteligentny, niech go szlag… Ona zawsze chciała dobrze, ta moja Michelle. Ale łatwo było ją oszukać. Powiedziałam jej: „Idź do państwowej szkoły. Możesz być wszystkim, czym zechcesz”.
– Pani córka ma na imię Michelle? – Wzięłam do ręki długopis. – A nazwisko?
– Fontieul. Michelle Fontieul. Zapisałam je.
– Może mi pani powiedzieć wszystko, co pani wie?
– Zobaczyłam go – ciągnęła kobieta. – Tego faceta. W telewizji. Tego, którego wszyscy szukają. Moja Michelle związała się z nim. Wtedy oczywiście nie miał na imię Stephen, tylko jakoś inaczej. Jak ona do niego mówiła przez telefon? Mai? Tak. Malcolm. Wstąpili tutaj, jadąc na Zachód. On jest z Portland albo z Waszyngtonu. Wciągnął ją do tego całego „protestowania”. Nie bardzo wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, ale próbowałam ją ostrzec.
– Jest pani pewna, że to ten sam mężczyzna, którego pani zobaczyła w telewizji? – zapytałam.
– Jestem pewna. Oczywiście ma teraz inne włosy i nie nosi brody, ale poznałam go…
Przerwałam jej:
– Kiedy ostatnio rozmawiała pani z córką, pani Fontieul?
– Nie pamiętam dokładnie. Jakieś trzy miesiące temu. To ona zawsze do mnie dzwoniła. Nigdy nie zostawiała swojego numeru. Ostatnim razem jakoś dziwnie ze mną rozmawiała. Powiedziała, że w końcu robi coś dobrego. Że dobrze ją wychowałam i że mnie kocha. Pomyślałam sobie, że pewnie zaszła w ciążę.
Wszystko zaczynało się zgadzać. Jej opis Hardawaya pokrywał się z opisem, który dostaliśmy od właściciela baru KGB, i z tym, co sami o nim wiedzieliśmy.
– Czy ma pani kontakt z córką? Jakiś adres?
– Mam numer skrytki pocztowej. Zdaje się, że należy do jej przyjaciółki, ale Michelle powiedziała, że w razie potrzeby mogę z niego skorzystać. Skrytka trzy – trzy – trzy – osiem na poczcie przy Broad Street w Oakland.
Zerknęłam na China. Oboje gorączkowo zapisywaliśmy numer. Poczta zostanie otwarta dopiero za parę godzin. Należało wysłać agenta FBI do Wisconsin, żeby wziął od tej kobiety zdjęcie córki. Na razie poprosiłam, by mi ją opisała.
– Blondynka, niebieskie oczy… zawsze była bardzo ładna. – Kobieta zawahała się. – Nie wiem, czy postępuję właściwie. Ona jest jeszcze taka dziecinna, pani porucznik.
Читать дальше