– Macie w redakcji archiwum, prawda? – upewniłam się.
– Jest na dole.
Dochodziła czwarta rano. Po zapaleniu światła zobaczyłyśmy rzędy metalowych półek, wypełnionych pojemnikami z drucianej siatki.
Poczułam, że ogarnia mnie zniechęcenie.
– Umiesz się w tym poruszać, Cindy?
– Jasne… – mruknęła z przekąsem. – Po prostu przychodzę tu i pytam faceta, który siedzi przy tamtym biurku.
Rozdzieliłyśmy się i zaczęłyśmy błądzić po mrocznych, ciasnych korytarzach archiwum. Cindy nie wiedziała, czy roczniki sięgały tak daleko w przeszłość, czy też może dawniejsze egzemplarze dostępne były tylko w formie fotodokumentacji.
Nagle usłyszałam jej okrzyk:
– Znalazłam coś!
Pospieszyłam do niej wzdłuż ciemnych rzędów, kierując się jej głosem. Gdy ją znalazłam, ściągała z półek duże plastikowe pojemniki z paczkami egzemplarzy dodatków do magazynu. Miały nalepki kolejnych roczników.
Usiadłyśmy obok siebie na zimnej cementowej podłodze w świetle ledwie umożliwiającym czytanie. Mimo to dość szybko odnalazłyśmy publikację, do której odsyłała baza danych. Był to demaskatorski artykuł, zatytułowany: „Co naprawdę zdarzyło się na Hope Street 5”.
Według autora miejscowa policja sfabrykowała dowody, żeby pozbyć się buntowników, którzy zostali zadenuncjowani przez anonimowego agenta kontrwywiadu. Zamiarem policji nie było aresztowanie członków grupy, tylko masakra. Ofiary najprawdopodobniej spały w swoich łóżkach.
Przeważająca część artykułu była poświęcona Billy’emu Dankowi, białej ofierze szturmu. FBI twierdziła, iż był Synoptykiem, i przypisała mu zamach bombowy w miejscowym biurze Raytheona, producenta broni. Autor artykułu w „Chronicie” twierdził, że wszelkie zarzuty FBI wobec Danka są bezpodstawne, według niego był on niewinną ofiarą prowokacji.
Dochodziła czwarta rano. Ogarniało mnie coraz większe rozgoryczenie i złość.
Nagle naszą uwagę zwrócił pewien szczegół: w trakcie postępowania sądowego wyszło na jaw, że członkowie BNA i Synoptycy używali pseudonimów. Fred Whitehouse miał ksywkę Bobby Z., po zastrzelonym przez policję członku Czarnych Panter. Leon Mickens używał ksywki Wlad – Władimir Iljicz Lenin. Joannę Crow przybrała pseudonim Sasha – na cześć kobiety, która wysadziła się w powietrze w walce z juntą chilijską.
– Zauważyłaś to, Cindy? – zapytałam.
Pseudonim, który wybrał dla siebie Billy Danko, brzmiał: August Spies.
Jill naprowadziła nas na trop.
O szóstej rano w ratuszu paliło się tylko jedno światło – w pokoju Molinariego.
Kiedy weszłam, rozmawiał przez telefon. Twarz mu się rozjaśniła uśmiechem, zmęczonym, lecz mimo to radosnym. Nikt z nas w ostatnich dniach nie spał.
– Właśnie próbowałem wytłumaczyć twojemu szefowi – powiedział, odkładając słuchawkę i uśmiechając się do mnie – że nie mamy tu takich sił bezpieczeństwa jak w Czeczenii. Powiedz, czy udało się wam coś odkryć.
Podałam mu pożółkły wycinek znaleziony w gabinecie Jill. PROKURATOR WYZNACZONY DO SPRAWY ZAMACHU BOMBOWEGO BNA. Przeczytał artykuł do końca.
– Jak ty ich nazwałeś, Joe? Tych radykałów z lat sześćdziesiątych, którzy się nie ujawniają?
– Białe króliki.
– A jeśli w tym nie ma polityki? Jeśli motywuje ich coś innego? Albo jeśli to tylko częściowo polityka, a częściowo coś innego?
– Motywuje ich do czego, Lindsay?
Podałam mu artykuł z dodatku do niedzielnego magazynu, ujawniający pseudonim Billy’ego Danka. Nazwisko August Spies było obwiedzione czerwonym kółkiem.
– Do powrotu do gry. Do popełniania tych morderstw. Może dla zemsty. Nie wiem jeszcze wszystkiego, ale czuję, że to któraś z tych rzeczy.
W ciągu kilku następnych minut opowiedziałam Molinariemu wszystko, czego się dowiedziałyśmy. Na końcu wymieniłam nazwisko prokuratora Roberta Meyera, ojca Jill.
Molinari zamrugał i spojrzał na mnie jak na wariatkę. Moja hipoteza rzeczywiście była szalona. Materiały, którymi do tej pory dysponowałam, ograniczały się do komunikatów od morderców. Taką samą wiedzą dysponowały wszystkie siły bezpieczeństwa w kraju.
– Co zamierzasz z tym zrobić, Lindsay? – spytał w końcu.
– Musimy się dowiedzieć wszystkiego o ludziach, którzy byli w tamtym domu. Zaczęłabym od Billy’ego Danka. Jego rodzina pochodzi z Sacramento. FBI ma pełną dokumentację tej sprawy, prawda? Chcę wiedzieć to samo co federalni. Poszukam także w Departamencie Sprawiedliwości, może tam coś mają.
Molinari powoli pokiwał głową. Zrozumiałam, że żądam bardzo wiele. Odchylił się do tyłu i zamknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, spostrzegłam na jego ustach cień uśmiechu.
– Już wiem, dlaczego do ciebie tęskniłem, Lindsay.
Uznałam to za znak zgody.
– Jednego dotąd nie wiedziałem… – Odsunął się z krzesłem od biurka. – Tego, że będziemy mieli dla siebie bardzo dużo czasu, kiedy nas wyleją z pracy.
– Ja też do ciebie tęskniłam – powiedziałam.
San Francisco ogarnęła panika. Zalew spekulacji prasowych wydawał się nie mieć końca. A tymczasem my wciąż jeszcze byliśmy w lesie. Do ujęcia morderców było jeszcze bardzo daleko.
Moja teoria zakładała, że kluczem do tej sprawy są powiązania między poszczególnymi ofiarami. Byłam pewna, że takie powiązania istnieją i należy je jak najszybciej odkryć.
Bengosian pochodził z Chicago i w jego przypadku trudno było cośkolwiek znaleźć, ale pamiętałam, że Lightower studiował w Berkeley. Powiedział nam to jego GRP, kiedy zapytaliśmy go, w jakim towarzystwie obracał się przed śmiercią jego szef.
Zatelefonowałam do Dianne Aronoff, siostry Lightowera. Dowiedziałam się, że jej brat był członkiem SDS. W sześćdziesiątym dziewiątym, na przedostatnim roku studiów, wziął urlop z organizacji. W tym samym roku miał miejsce nalot na Hope Street. Czy istniał jakiś związek między tymi dwiema sprawami? Mogło coś w tym być.
Koło pierwszej zapukał do mnie Jacobi.
– Zdaje się, że znaleźliśmy ojca tego twojego Danka.
Obaj z Cappym zaczęli od książki telefonicznej, a potem porównali znaleziony w niej adres z tym, który im podano w miejscowej szkole średniej. Ojciec Danka nadal mieszkał w Sacramento, w tym samym miejscu co w 1969 roku. Na telefon Cappy’ego odpowiedział mężczyzna. Rozłączył się, kiedy inspektor zapytał o Billy’ego Danka.
– W Sacramento jest biuro FBI – powiedział Jacobi, wzruszając ramionami. – Może…
– Masz! – zerwałam się z krzesła, rzucając mu kluczyki do explorera. – Ty prowadzisz.
Do Sacramento autostradą 80 było około dwóch godzin drogi. Pędziliśmy explorerem przez Bay Bridge, nie schodząc poniżej stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Po niespełna dwóch godzinach dotarliśmy do podupadłego rancza w stylu lat pięćdziesiątych. Bardzo potrzebowaliśmy jakiegoś nowego tropu.
Dom był duży, lecz zaniedbany. Z tyłu zobaczyliśmy ogrodzony plac, a za nim zbocze porośnięte spłowiała trawą. Przypomniałam sobie, że ojciec Danka był lekarzem. Trzydzieści lat temu ta posiadłość mogła być jedną z najładniejszych w okolicy.
Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i zapukałam do drzwi. Przez dłuższy czas nikt nie odpowiadał, a ja, mówiąc delikatnie, trochę się niecierpliwiłam.
Wreszcie drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy mężczyzna. Miał spiczasty podbródek i nos, podobnie jak Billy Danko na zdjęciu w „Chronicie”.
Читать дальше