– Nie wszyscy mają – powiedziała cicho.
– Ale niektórzy tak. A to już porażka. Ograniczenie szans na przetrwanie. Gabriela na przykład była gdzie indziej i ma na to solidnego świadka. Teoretycznie wszyscy oprócz mnie i mordercy mogli się okazać kryci. Musiał się z tym liczyć. Pomyślałem sobie, że albo był w zupełnie podbramkowej sytuacji, albo chciał wrobić konkretnie mnie, albo gdzieś popełniamy błąd.
– Więc co się stało? – zapytała zrezygnowana.
– Myślę, że albo przywiózł tu zapalnik czasowy, albo zmajstrował już na miejscu. Raczej przywiózł. To jest ten trzeci nieodzowny gadżet dobrego szpiega. Wybuch w oddali odwraca uwagę. Można też, przykładowo, wysadzić sokoła, jeśli Mengesza da plamę i nie zdoła ukraść dowodów.
– Krzysiek? – Znów była blada. – Podejrzewa go pan?
– Bo się odgrażał, że wróci z panią samochodem? – Rozumieliśmy się. – Nie. To znaczy: nie bardziej niż innych. Właśnie dlatego. Gdyby planował sabotaż, nie zapowiadałby zawczasu, że nie poleci śmigłowcem. No i ostatecznie leciał nim. Kawałek, ale jednak. Widziałem, jak ta cholerna łopata odpadała: mogła minutę później i byłaby pani wdową. Niedoszłą – poprawiłem się.
Nie speszyłem jej. A nawet jeśli, to zakłopotanie sromotnie przegrało z ulgą.
– Myśli pan, że to ktoś inny?
– Panią chciałem zapytać. Prawie cały czas jesteście razem.
– Jak wy z Gabrielą – zripostowała odruchowo.
– Mniej więcej – zgodziłem się. – Ale chyba czasem ciut bliżej.
Nadal nie sprawiała wrażenia skrępowanej.
– Skoro z nim sypiam, nie mogę dać wiarygodnego alibi? – Nie zdążyłem odpowiedzieć. – Pan by ją krył? Gdyby to ona mordowała?
Dobre pytanie. I nie zadała go na odczepnego.
– Nie wiem – wyznałem otwarcie. – Myślę, że bym ją wygonił. Pewnie kopniakami. Ale skazać na śmierć… Nie wiem. Chyba nie dałbym rady.
Przez chwilę czułem na sobie wzrok Agnieszki. Nie dokuczało mi to za bardzo. Smutek jej spojrzenia czułem równie wyraźnie.
– Ma rację – mruknęła. Uniosłem głowę, zerknąłem jej pytająco w twarz. – Krzysiek. Powiedział, że to przez tę jatkę. Że człowiek zaczyna żyć sto razy szybciej, i to dlatego. Taki odlot bez prochów.
– Odlot?
– Mówi, że mnie kocha. – W końcu doszukałem się zakłopotania w jej głosie. – Dzień znajomości i pierdut: miłość. Próbowaliśmy to jakoś rozsądnie wytłumaczyć. Bo ja… no, mnie też zdrowo wzięło. A teraz widzę, że i pana. Więc pewnie coś w tym jest.
– To przystojny facet. I… no, sympatyczny. Lubię go.
Roześmiała się równie szczerze, co niewesoło.
– Niech mi go pan nie reklamuje. Już i tak kompletnie mi odbiło. Stara baba, a jak nastolatka. – Uznała chyba, że ciut się zagalopowała, bo nagle zmieniła ton na rzeczowy. – To nie on. Zastanawiałam się nad tym. Nie dam głowy za Giełzę, ale tamtej pierwszej nocy, po kolacji u dyrektora… Nie miałby siły ani czasu wdrapać się na ten śmigłowiec. Prawie nie spaliśmy.
– Rozumiem – powiedziałem trochę za szybko. Nie była jednak wstydliwą nastolatką, a tylko odbiło jej jak nastolatce. Spisywaliśmy akt ułaskawienia Olszana, więc wolała postawić kropkę nad „i”.
– Kochał się ze mną, zasypiałam na chwilę w jego ramionach i zaraz potem budziłam się z jego głową między udami. Spocona po poprzednim razie. Tu są zimne noce, a ja nie zmarzłam. Nigdy w życiu żaden facet nie dał mi takiego wycisku. I nigdy nie było tak dobrze. Nie wychodził – powiedziała z przekonaniem. – Wiedziałabym. Ze trzy razy to ja jego budziłam. Zawsze był obok.
Wierzyła w to, co mówi. Ale też chciała wierzyć. Chyba bardziej niż ja w niewinność Gabrieli.
– Mówiła pani coś o Giełzie – przypomniałem delikatnie.
– Krzysiek miał taki granat. Wie pan: zaczepny. Nie przyznał się, bo chyba… no, chyba mu go dał. Nie zgadzał się z porucznikiem. Powiedział, że gdyby mu się przytrafiło to, co Giełzie, teraz zwłaszcza, jak mnie poznał… Mówił, że każdy jest właścicielem swego życia i chłopakowi należy się prawo do decydowania o sobie.
– Myśli pani, że to było samobójstwo?
– Przyłapałam ich na podobnej rozmowie. O prawie wyboru. Umilkli na mój widok. – Ona też milczała przez chwilę. – Ale nie zamordował go. Pewnie dał mu ten granat, owszem. Właściwie to jestem pewna. Pytałam go. Ale to nie to samo, co kogoś zabić.
– Rozumiem.
– Żal mu było tego chłopaka. Wiem, że spać z kimś to nie to samo, co go znać. Wiem. Ale widziałam, jak rozmawiali. Współczuł Giełzie. Nie zabił go. Dokładnie obejrzałam miejsce, gdzie znaleziono zwłoki. Wydłubałam z ziemi przeszło trzysta odłamków. Leżał na tym granacie w momencie wybuchu. Właśnie tam, na górze. A Krzysiek ma stuprocentowe alibi. Wyszedł równo z Lesikiem i potem długo siedział w jednym okopie z dwoma żołnierzami. To Lesik gdzieś się zawieruszył.
– Sprawdzała go pani?
– Wszystkich sprawdzam. Inna sprawa, że guzik to dało. Jest tak, jak pan powiedział: jak się nie wie, kiedy, nie sposób ustalić, kto. Ale w kwestii Giełzy Lesik byłby najbardziej podejrzany. Mówił o pierwszej linii. Pytałam żołnierzy. Nie pamiętają, by się tam kręcił.
– Niech pani spyta w bewupach.
– Nie rozumiem…
– Najbezpieczniej – wyjaśniłem. – Stereotypowy polski kapłan nie nosi pistoletu, ale zawsze pójdzie pod kule. Lesik na odwrót. Ludzkie, tyle że nie każdy ma dość odwagi, by się przyznać do jej braku.
– Nie lubicie się – zauważyła.
– Musiałem zabić człowieka, bo Lesik się przestraszył. – Oczekiwałem gradu pytań, nie odezwała się jednak. – To pewnie dlatego nakłamał o chodzeniu na pierwszą linię. Głupio mu. Ale morderstwa… Wielokrotny morderca musi być odważny.
– Lesik nie zabił Giełzy – kiwnęła głową na znak zgody.
– Nie upilnował go, to wszystko – westchnąłem. – Samobójstwo. Ale to nie za dobrze dla Krzyśka.
– Bo nie stawia go poza kręgiem podejrzanych? – Nawet nie próbowała ukrywać, że tylko to jedno chodzi jej po głowie.
– Wiem, że to nie Jola dała mi w łeb. I tylko ją jedną mogę skreślić. To znaczy: o ile kret działa sam. Bo gdyby miało ich być dwoje, to właśnie na nią powinienem stawiać. Odwracała uwagę.
– Chyba sypiała z Zarębą – mruknęła.
W końcu to ona mnie zafundowała nokautującą niespodziankę.
– Co? Jola? Jest pani pewna?
– Powiedziałam: „Chyba”. I proszę nie pytać o źródła informacji. Tajemnica dziennikarska. No i to tylko poszlaka.
Zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę.
– Pani zdaniem sypianie z Zarębą ma się jakoś do mordowania?
Wzruszyła ramionami. Wyjątkowo bezradnie.
– Nie wiem. Ale on nie przysyła nam pomocy, a ona tu jest. Więc mówię. Może to pana natchnie jakimś pomysłem.
– Natchnęło – mruknąłem ponuro. – Postanowił pozbyć się za jednym zamachem wszystkich wrzodów na dupie. Mnie i Lesika, bo fundujemy mu proces, Joli, bo zaszła w ciążę i pozywa o alimenty…
– Sprawdzałam alibi waszej siódemki – przerwała mi. – I wie pan co? Wyrósł pan na głównego podejrzanego. Tamtej pierwszej nocy prawie pan nie pił, a potem gdzieś łaził. – Czekała przez chwilę na gorączkowe wyjaśnienia, ja jednak milczałem. Wskazała okopcone dno okopu. – Teraz był pan najbliżej. Jeśli to nie zapalnik czasowy, to praktycznie pan jeden mógł rzucić te granaty. Inni albo byli przy grobach przed Jolą, czyli nie mogli zdzielić pana po głowie, albo widziano ich zaraz po eksplozji… Pomijając Wołynowa i Morawskiego. Ale na Wołynowa wszyscy uważają; Filipiak poinstruował nawet szeregowych. Mała szansa, by odważył się na taki numer i by mu to uszło na sucho.
Читать дальше