Czułem się rozbity, i fizycznie, i psychicznie. Człowieka w takim stanie niełatwo czymś poruszyć. Jej się udało.
– Co masz na myśli?
– Wsadzą cię? Wywalą z wojska? Stracisz dyplom? – Miażdżyła mnie tymi pytaniami bez pośpiechu, choć raczej bez satysfakcji. – Czym się to wszystko skończy?
Zastanawiałem się. Głównie nad tym, dlaczego pyta.
– Więzienie raczej odpada – mruknąłem.
– Lesik widział, co robiłeś. I cię nienawidzi.
– Dlatego z mundurem już zacząłem się żegnać.
– Tylko z mundurem? Zastrzeliłeś człowieka.
– Wiesz, jak było.
– Ale sąd to nie ja. Ich niespecjalnie obchodzą twoje poglądy na eutanazję. Jeśli liczysz na wyrozumiałość naszych sądów…
– Nie jestem idiotą – uśmiechnąłem się smętnie. – Ty wiesz, jak było. Ty. Moja wersja oficjalna mówi o próbie interwencji, szarpaninie z tłumem i przypadkowym strzale.
– Sprytnie.
– Gdybym był sprytny, stanąłbym wtedy obok Lesika i klepnął parę paciorków w intencji żywcem palonych. Macie chyba coś odpowiedniego? Po paru wiekach praktyki…
– My? – zjeżyła się.
– Mniejsza z tym. W każdym razie Zaręba nie wezwał jak dotąd prokuratora, a nas tu mogą zabić. Pewnie dlatego nie śni mi się po nocach proces i cela.
– A co ci się śni? – zapytała prawie miękko.
– Śni? – rzuciłem jej zdziwione spojrzenie. – Pytasz poważnie?
– Żona? Dzieci? Basen z zimną wodą?
Brzmiało żartobliwie, ale…
– Masz na myśli… moją?
– Twoją, cudzą… – Uśmiechała się. – Zależy, którą kochasz.
– Kto ci powiedział, że jestem żonaty?
– Nikt – wzruszyła ramionami. – Niby kiedy? Poza tobą z nikim tu nie rozmawiam.
Fakt. Parę razy ktoś ją o coś zapytał, to wszystko. Z rannymi też się nie nagadała: zbyt poważnie traktowała dyżury przy najcięższych przypadkach. Teoretycznie miała święte prawo…
– Myślałaś, że mam żonę?
– A nie masz? – Doskonała beznamiętność. Zbyt doskonała. Podniosłem dłoń, rozcapierzyłem palce. Uśmiechnęła się pod nosem. – Obrączkę nosi się na prawej. – Podniosłem drugą. – A z dala od domu najlepiej wcale.
Kpina, w dodatku dość bezczelna. Pomyślałem, że w życiu nie nadążę za zmianami jej nastrojów.
– Masz brudne myśli. – Złagodziłem tę krytykę uśmiechem.
– Tym razem w związku z twoją garderobą, nie moją. – Chyba przedobrzyłem ze środkiem łagodzącym: zupełnie nie okazywała skruchy.
– Obrączka to nie garderoba.
– Tak ci się tylko wydaje. Facet, kiedy się chce zabawić, zdejmuje ją i idzie do baru. Dziewczyna ściąga bieliznę. W obu przypadkach nie o wygodę chodzi, a o demonstrację gotowości.
– Chwilowo mnie to nie dotyczy. Nie mam czego zdejmować.
– Chwilowo? A jak wrócisz do Polski?
– Mówiliśmy o tym – przypomniałem. – Ściągnę, ale mundur.
– Na Okęciu będzie czekał ktoś, kogo to zmartwi?
– Może taksówkarz. Bezrobotni nie dają napiwków.
– Nikogo nie masz? W tej chwili? – dodała trochę ciszej. Chyba w końcu do niej dotarło, że takie pytania potrafią boleć.
– Dobrze się składa, prawda? Nikomu nie muszę mówić: „Kochanie, nasze plany właśnie legły w gruzach, straciliśmy dom, szansę na prywatną praktykę, a może i parę lat ze wspólnego życiorysu, bo mogą mnie wsadzić”. Chyba trudno być bezrobotną głową rodziny.
– Znam ten ból – westchnęła. – Zęby zjadłam na zasiłkach. To dlatego tu jestem. Ale żona mogłaby cię utrzymać. Niektóre pracują i zarabiają. Nawet nieźle.
– Przed następną misją ożenię się bogato. Dzięki za radę.
– O ile wrócisz z tej.
– O ile wrócę z tej.
Nie bardzo się na to zanosiło. Coś zdenerwowało artylerzystów Sabaha. Znów zaczęli strzelać. Na szczęście nie w nasz rejon.
– Filipiak już raczej nie przyjdzie.
– Jakby był mądry – uśmiechnęła się – toby nas zapomniał zabrać.
– Nas?
– Ilekroć dorobisz się ciężej rannych, coś ich raz-dwa dobija.
Nie wstrząsnęła mną: sugestia była żartobliwa, a sytuacja wręcz wymuszała podejrzewanie wszystkich o wszystko.
– Nie chcę cię martwić, ale to ty miałaś motyw. Ja dostałem rozkaz, by jechać z wojskiem. To ty byś się męczyła z rannymi. Niby po dobroci, ale to Filipiak przyszedł do ciebie z propozycją, nie ty do niego. Jak ktoś nie odmawia, to jeszcze nie znaczy, że aż się rwie.
– Fakt. A ty miałbyś z głowy ich i mnie – nadal się uśmiechała. – Chyba faktycznie trzeba cię wykreślić z grona podejrzanych. Teraz nadal musisz wlec kulę u nogi.
– Na trzymetrowym łańcuchu? – upewniłem się. – Cóż, tym chyba Filipiaka nie przekonam. Próbowałem wybić mu z głowy ten pomysł. Teraz wie, że kula nie bardzo mi przeszkadza.
– Jesteś bardzo rycerski.
– Praktyczny. Potrzebuję kogoś do pomocy. Że nie wspomnę o obstawie – pomacałem tył głowy. – Gdyby łańcuch pozostał trzymetrowy, nie miałbym guza. I miałbym pacjentów.
– Może. – Spoważniała. – Jak myślisz: dlaczego ktoś ich zabił?
Taka długa rozmowa, a dopiero teraz do tego doszliśmy. Ciekawe.
– Któryś mógł coś zobaczyć, o czymś wiedzieć. Klasyczna eliminacja świadka. Porachunki raczej wykluczam. Okazje były wcześniej, a przede wszystkim z zemsty nie wykańcza się Bogu ducha winnych chłopaków tylko dlatego, że leżą obok.
– Świergocki był z nami od początku – zauważyła. – Przedtem trudno byłoby go dyskretnie zabić, a potem, kiedy jeden trup w tę czy tę nie robił wrażenia, cały czas leżał w okopie, pod opieką. No i nie umierał. Tamci dwaj trafili tu z pola bitwy, gdzie okazji nie brakuje. I jedną nogą byli w grobie.
– Mądrze mówisz. Tylko co z Juszczykiem? No i ze mną?
– Też od biedy pasuje. – Nie dała się wybić z rytmu. – Żeby dobrze załatwić sprawę, morderca musiał podejść bardzo blisko. Pamiętaj: dwa granaty, a niemalże jeden wybuch. No i nie pogubić łyżek. – Wyciągnęła przed siebie zaciśnięte dłonie. – Rzucasz, o tak. Widzisz? Dźwignie zostają w ręku. Ale właściwie trudno nazwać to rzutem. Daleko i celnie się nie da. No i tylko dwa. Gdyby was też chwiał załatwić, potrzebowałby trzeciej ręki albo czasu. A czasu nie miał.
– Facet lubi komplikować sobie życie – skrzywiłem się. – Ja bym to załatwił trzema szybkimi rzutami. A choćby i z automatu.
– Zakładam, że chciał upozorować wypadek. Zabłąkany pocisk…
– …zabłąkany worek foliowy – wszedłem jej w słowo.
– Nie ma zbrodni doskonałej – powiedziała spokojnie. – Zbrodniarz zwykle popełnia gdzieś błąd. Powiedzmy, że wali cię w głowę. Budzisz się, widzisz rozwalony eksplozją sąsiedni okop i uznajesz, że to wybuch cię ogłuszył. Zresztą sprawdziło się: tak początkowo myślałeś. Dotąd plan działał. I nagle Juszczyk obudził się. Albo tylko poruszył, zajęczał… W każdym razie spłoszył mordercę.
– A worek?
– Miałam tu kilka, a Ciołkosz ma na ciężarówce pewnie setki rolek. Chłopcy owijają nimi broń, używają zamiast tych płóciennych… Mógł go mieć w kieszeni nawet niczego nie planując, mógł wykorzystać nasz… To droga donikąd. Tak czy tak, gdyby nie zapomniał zabrać go z głowy Juszczyka, nie mielibyśmy pojęcia, że to morderstwo.
– Ale zapomniał.
– Może.
– Może? – Nie nadążałem za jej koncepcjami.
– Drugi wariant: morderca wcale nie próbuje upozorować przypadkowej śmierci. Posługuje się workiem, bo klasyczne duszenie nie byłoby szybsze, a nóż brudzi.
Читать дальше