– I dlatego ją spławiłeś – dokończyła za mnie.
Bolała mnie głowa, byłem zmęczony, chciało mi się pić. Bałem się. I miałem dość tej idiotycznej rozmowy.
– Zgadza się.
Przez chwilę myślałem, że zamknęliśmy wątek Joli.
– Za wysoka cena? – Nie od razu zrozumiałem. – A gdyby naprawdę chodziło tylko o ten tak zwany spacer? Nie pomyślałeś o tym?
– Wtedy jeszcze byłem zdolny do myślenia. – Delikatnie zwróciłem jej uwagę, że dręczy ofiarę ciosu w głowę. – Zresztą sama powiedziała, że nie leci na męża.
– Tyle że nie uwierzyłeś – pokiwała głową. – Wszystkie tak mówią. A potem zjawiają się z radosną nowiną: „Będziesz tatusiem”.
– Wczuwasz się w mój tok rozumowania? – upewniłem się.
– Próbuję ustalić, co tu zaszło. Ty nie chciałbyś wiedzieć?
– Ja wiem. Dałem kosza Joli, ona odeszła, mnie urwał się film, a Juszczyk zmarł. Nie jestem pewien, co się stało z moją głową, ale to na pewno nie robota Joli. Kiedy straciłem przytomność, była w połowie drogi do cmentarza. Musiałaby umieć latać, i to szybko, żeby zaraz potem znaleźć się za mną i ogłuszyć.
– Jesteś pewien? Ciemno jest.
– Ale ona jest jasna. Była daleko, potem znikła, a w chwilę później oberwałem po głowie. Na pewno nie od niej. – Dałem jej trochę czasu na oswojenie się z tą myślą. – Skąd wiesz, że Juszczyk po prostu nie umarł? Niewiele mu brakowało.
– Znalazłam go z foliowym workiem na głowie. Takim od śmieci.
– Znalazłaś?
– Przybiegłam pierwsza.
– Przybiegłaś? – Parsknęła cichutko przez nos. Udało mi się ją zirytować tą zabawą w echo. – Przepraszam. Dlaczego biegłaś?
– Zobaczyłam wybuch.
– Wy…? – zdążyłem ugryźć się w język. – Rozumiem. I co to było?
– Chyba dwa granaty. Prawie równocześnie.
Nic nie rozumiałem. Może nie chciałem.
– Cały czas coś wybucha. Czymś się różniły od reszty? – To akurat udało mi się odgadnąć.
– Wybuchły tutaj – schłodziła głos. – Z mojego punktu widzenia dokładnie w miejscu, gdzie paliła się lampa. Chciałam… sprawdzić.
Dla sprawdzenia nie trzeba biegać. Nie wytknąłem jej tego. Aż tak pewny siebie w tej kwestii nie byłem.
– Nie rób tego więcej – pouczyłem ją. – Nie biegaj. Zapomniałaś? Jesteś na czarnej liście. Masz robić wszystko powoli i wyraźnie. No tak… I wtedy nas znalazłaś.
– Nie. To znaczy… z bliska było widać, że to nie ten okop. Lampa się paliła, żadnego kurzu, więc pobiegłam do tamtych.
Nagle zrozumiałem. Późno. Ale przynajmniej wstawać zacząłem mniej ślamazarnie: musiała łapać za pas, nie ramię.
– To nie ma sensu – powiedziała szybko. – Ich też już zabrali.
Pozwoliłem się posadzić na jakimś plecaku. Przed oczami miałem twarz Świergockiego.
– Ilu ich tam…?
– Dwaj. Gdyby nie pogrzeb… Uratowałam Szewczykowi życie. – W jej głosie nie było dumy czy zadowolenia. – Sam by nie doszedł. Zresztą… chyba nie miał ochoty. Grzebanie kolegów to średnia przyjemność. Myślę, że po prostu skorzystał z okazji, by się poprzytulać do dziewczyny.
Z tego też nie była dumna. Opowiadała po prostu, co i jak. Może zbyt szczerze, ale ostatecznie, pomijając łóżko, otoczony dziesiątkami trupów okop to chyba najlepsze miejsce do prowadzenia szczerych rozmów. Jeśli nie tam, to gdzie?
– Jesteś pewna, że to nie seria z granatnika?
– Było cicho. A granatnik ponoć nigdy nie trafi dwoma kolejnymi pociskami w jeden punkt. Gdyby nie ty i Juszczyk, to pewnie tak by to sobie wszyscy wyjaśniali, no ale…
– Jasne.
Milczeliśmy. Próbowałem myśleć. Gabriela próbowała zmusić plaster do podtrzymywania opatrunku na udzie. Obojgu nam szło marnie.
– Widziałaś dwa wybuchy?
– Właściwie to jeden. Ale oglądaliśmy zwłoki. Filipiak mówi, że Wenclorz… wiesz, on leżał pośrodku… że dostał z obu stron.
– Oglądaliście?
– Przy tobie zdążyłam się oswoić. – Trudno powiedzieć, czy był to wyrzut, czy podziękowanie. – Myślę, że ma rację. I jeszcze coś: nie znaleźliśmy łyżek. Wiesz, tych dźwigienek bezpieczników.
Mimo wszystko wolałbym rozmawiać z nią o Joli. O morderstwach fajnie się czyta, leżąc z kryminałem na kanapie.
– Ktoś chciał zatrzeć ślady – mruknąłem. – Z łyżki dałoby się zdjąć odciski palców. W ogóle zapobiegliwy z niego gość. Dwa granaty dają stuprocentową pewność. Ale trzeba je wrzucić właśnie tak: osobno. Na filmie takie jajo rozwala budynek albo podrzuca ciężarówką, ale tak naprawdę, pomijając odłamki, to trochę groźniejsza petarda. No i jeden granat Świergocki mógł zdążyć odrzucić.
– I jaki stąd wniosek?
– Ba, gdybym wiedział… – uśmiechnąłem się słabo. – Dobrze, że cię tu nie było. Przynajmniej pogrzebowicze oczyścili się z podejrzeń. Dużo was tam…?
– To się stało już po pogrzebie – zgasiła mnie. – Na dobrą sprawę wszyscy się rozeszli. W dodatku zrobiło się zamieszanie i teoretycznie prawie każdy mógł… Wiesz, na czas ceremonii Filipiak pozwolił włączyć światło. Potem od razu wyłączyli i zanim oczy przywykły, wszyscy byli trochę ślepi. Ciężko będzie ustalić… Biegiem to kilkanaście sekund.
– Biegiem? – skrzywiłem się sceptycznie.
– Wąwóz był pusty. – Domyśliła się, w czym rzecz. – Każdy, kto nie poszedł na pogrzeb, siedział na górze, w okopie, i pilnował frontu. Zresztą ten drań mógł pobiec górą. Jak łącznicy czy ci z amunicją. Nikogo by to nie zastanowiło. W dzień chłopcy poruszają się tam wyłącznie na brzuchu, ale nocą właśnie tak: sprintem.
– Ale ty masz alibi?
Chyba nagrodziła uśmiechem mój niepokój. Słabo ją widziałem.
– Poprawiałam Szewczykowi opatrunek. Też mu coś zawdzięczam.
– Całe szczęście – odetchnąłem.
– Najbardziej owocna randka w życiu. – Teraz już uśmiechała się bez wątpienia. – Może to znak? Myślisz, że powinniśmy to pociągnąć?
– Za młody dla ciebie.
Mniejsza o alibi. Mogła nie pójść na pogrzeb. Właściwie to cud, że znalazła w sobie dość odwagi. Gdyby przeprowadzić szybki sondaż wśród żałobników, na liście winowajców odpowiedzialnych za wypełnienie zbiorowej mogiły dwudziestką znajomych trupów znalazłaby się na honorowym drugim miejscu, tuż za Sabahem, a o parę długości przed Zarębą czy Filipiakiem. Mogła nie pójść na pogrzeb. Mogła siedzieć w jednym okopie ze Świergockim i Wenclorzem. Więcej niż mogła: powinna. Skoro ja byłem tu, z Juszczykiem i Jolą, jeśli nie poczucie obowiązku, to takt i duma posłałyby ją na drugi koniec szpitalika. Wprost pod granaty.
Przeżyła, choć nie powinna. W końcu to do mnie dotarło i pewnie dlatego pozwoliłem sobie na tę uwagę.
– Dzięki za szczerość. – Raczej ją rozbawiłem niż uraziłem. – Jak już tak otwarcie rozmawiamy… Zaświtała ci myśl, że to ja? Powiedz, nie obrażę się.
– Za to też cię lubię. Niełatwo cię urazić.
– To komplement? Trochę ryzykowny.
– Może – zgodziłem się. – A co do świtania… Owszem.
Chyba mimo wszystko nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Ja też. Ciosy w głowę robią dziwne rzeczy z jej zawartością. Cieszyłem się, że przeżyła, cieszyłem się, że zajmowała się nogą Szewczyka i budowała swe alibi, zamiast podrzucać rannym granaty pod nosze. I równocześnie z beztroską idioty kopałem grób, w którym złoży naszą przyjaźń. Czy jakkolwiek to zwać.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Niepotrzebnie poszłam na ten pogrzeb. Już byś wiedział, że to ja zabijam.
Читать дальше