– Sprawdzałam kalendarz. – Pociągnęła mnie. – Możemy iść na całość.
– Żałowałaby pani… potem.
Myślałem o tym, że Gabriela przyjęłaby podobną kwestię jak siarczysty policzek. Gdybym potrafił ją wypowiedzieć.
– Potem to nas może nie być. – Jola nie sprawiała wrażenia dotkniętej.
– Nie wolno tak myśleć. Wsiądziemy do transporterów i fiuu. Jutro o tej porze nie będziemy pamiętać, że byliśmy na wojnie. – Nie zamierzała się odsuwać, więc użyłem grubszego kalibru: – Nie pasujemy do siebie.
– Skąd wiesz? Mierzyłeś? – Udało jej się rozbawić samą siebie. – Zresztą zawsze się można dopasować. Chęci się liczą. No chodź.
Okop to cudowny wynalazek. Ocalił pewnie więcej istnień niż penicylina, ale i tak nie doceniałem go do tej pory. Nie przyszło mi do głowy, że chroni także przed tego rodzaju atakiem: seksualnym.
Gdyby dopadła mnie na górze, musiałbym ulec. W którymś momencie po prostu zaczęła ciągnąć. Byłem zbyt zaskoczony, by stawiać świadomy opór. Poradziłaby sobie, gdyby nie grawitacja.
– Siostro… Jola, daj spokój. – Nigdy przedtem nie zwracałem się do niej tak łagodnym, a zarazem przestraszonym głosem. – To bez sensu…
O dziwo, przestała ciągnąć.
– Co bez sensu, jakie bez sensu? – Zadyszka dobrze maskowała uczucia; nie byłem pewien, czy w grę wchodzi żądza, gniew czy może chorobliwa potrzeba postawienia na swoim. – Impotent jesteś?
– W tym upale nie powinno się pić. – Dotknąłem jej łokcia w ramach niemych przeprosin za to, co robię. Czy raczej: nie robię. – I bez tego człowiek chodzi ogłupiały… Zapomnijmy to tym po prostu, dobrze?
Znieruchomiała. Uznałem to za początek oswajania się z faktami.
– Nie podobam ci się? – Agresywny wamp przeistoczył się w onieśmieloną dziewczynę. – Ani trochę? W ogóle?
– To nie o to chodzi…
– Przecież nie ciągnę cię do ołtarza, niczego nie chcę. Co ci szkodzi? Zabawimy się, może ostatni raz. Czego się boisz?
– Nie wiesz, co robisz.
– Myślisz, że jestem pijana? No, trochę jestem. W porządku: mam lekki odlot. Ale kojarzę, co i jak. Chcę się z tobą pieprzyć. Teraz. Szybko i mocno, na maksa. Nie bądź ostatnim chamem i wyświadcz mi tę przysługę, co? To nie boli, a nawet bywa miłe.
– Niektórych boli.
Nie wiem, po co to powiedziałem. Nie miałem przecież ochoty wykorzystywać w charakterze psychoterapeuty dziewczyny, której nie potrafiłem wykorzystać w dużo przyjemniejszy sposób.
Oczywiście mogła puścić mimo uszu mój pomruk. Ignorowała dotąd wszystko, co do niej mówiłem. Ale miałem pecha.
– To tu cię gryzie? – Znieruchomiała. – Ale ze mnie idiotka… Ty i ta… Kręciła się wokół ciebie, kręciła i w końcu wkręciła sobie między nogi, co chciała. Że też o tym nie pomyślałam… – Parsknęła nerwowym, gorzkim śmiechem. – Pewnie, kurwa. Dawaj szybko albo wcale.
Rozchyliłem usta, ale wstrzymałem się z protestem. Trafiła. Nie w dziesiątkę – takim szczęściarzem nie byłem – ale w ósemkę na pewno. Gdybym wyjawił jej prawdę, pewnie przyznałaby się do błędu, ale właśnie wtedy nie miałaby racji. Prawda była taka, że Gabriela faktycznie okazała się szybsza. I że Joli istotnie zabrakło refleksu, nie siły przekonywania. Bez czarnej dziewczyny w głowie byłbym dużo lżejszy i biała dziewczyna wyciągnęłaby mnie jakoś z okopu.
Oboje straciliśmy okazję.
Zabrała dłoń. Czekałem, aż podniesie się i odejdzie.
– Dawno? – Nie odchodziła. Co więcej: zdawała się spokojniejsza.
– Proszę?
– Pytam, czy dawno to robiliście.
– O co ci chodzi? – Po raz pierwszy żałowałem, że Juszczyk uciekł w nieświadomość i nie zamierza mnie ratować choćby pojękiwaniem.
– Ile ją znasz: trzy dni? – Jej głos był chłodny, opanowany. Chyba nie była taka wstawiona, za jaką próbowała uchodzić. – Myślałam, że jesteś z tych powolnych, co to bez paru miesięcy wcześniejszego łażenia nawet za rękę nie wezmą, ale jak nie, to nawet lepiej. Chodź. Dla odmiany. Są lepsze rzeczy niż chude dziewuchy od krów. Przekonasz się.
Ładnie pachniała. W ogóle była ładna. Nie umiałbym wskazać żadnego kawałka jej ciała, który budziłby zastrzeżenia. To prawie wszystko, o czym dziewczyna może marzyć. Prawie.
Wyobraziłem sobie nasz powrót stamtąd, zza granicy świateł. Właściwie niepotrzebnie: ta wizja tkwiła we mnie od samego początku, nosiłem ją w podświadomości na długo przed dniem, gdy po raz pierwszy ujrzałem Gabrielę. Ale posłużyłem się nią. Tak było łatwiej.
– Nie przekonam się – powiedziałem odrobinę głośniej. – Nie bierz tego do siebie. I idź, odpocznij przed wyjazdem. Mam robotę.
Nie ma ludzi stuprocentowo impregnowanych na słowo „nie”. Była nad wyraz oporna, ale w końcu i do niej dotarło. Uniosła się i przez chwilę oboje całkiem serio zastanawialiśmy się, co zrobi z cofniętą o pół kroku stopą. Jej lądowanie na mej twarzy nikogo by nie zaskoczyło.
Nie kopnęła mnie. Może szkoda jej było delikatnych sandałów, może palców o wypielęgnowanych paznokciach, a może po prostu kariery.
– Zoofil – rzuciła mi w twarz, po czym odwróciła się i powoli, z godnością, odeszła w głąb wąwozu. Spoglądałem za nią nawet, gdy na dobre znikła w mroku nocy. Zastanawiałem się, co właściwie straciłem.
Nim doszedłem do jakichkolwiek wniosków, straciłem przytomność.
*
Świat falował. Ten pode mną, ten w wypełnionej bólem głowie, no i oczywiście ten otoczony ściankami żołądka.
– Zamelduję porucznikowi – powiedział ktoś, kto unosił się wysoko w górze i jakimś cudem potrafił oddalić się stamtąd tupiąc ciężkimi buciorami. Może zresztą stał obok i tylko moje wyczucie pionu szwankowało bardziej, niż przypuszczałem.
Leżałem na brzuchu, przed oczami miałem piach, a czoło do niedawna podpierała torba maski przeciwgazowej. Teraz zastąpiła ją para rąk. Próbowały mnie podnieść, posadzić albo przewrócić na plecy i nie udało im się złamać mi karku tylko dlatego, że zawyłem wcześniej, niż zrobiłby to zdrowy facet, podnoszony chwytem za głowę i tylko głowę.
Ktoś tu się bardzo spieszył. I gwałtownie przestał.
– Nic ci… jak się czujesz?
To dziwne, że poznałem ją po zapachu. Trochę pomógł mi dotyk gołej skóry uda, wpychanego pod moją brodę i obojczyk. Kobieta, jedna z trzech, a dwie pozostałe nawet zakatarzony wyczuwał na milę. No i mdłości zawsze wyostrzały mi zmysł powonienia. Mimo wszystko zaskoczyło mnie to. Pomijając odzież, miała na sobie tylko to, czego pozbył się jej organizm i co radośnie przetworzyły różne mikroskopijne żyjątka, a więc kompozycję łatwo rozpoznawalną dla psa, lecz przecież nie człowieka. Wyglądało na to, że w odniesieniu do tej jedynej na świecie osoby udało mi się zejść na psy.
– Ale nas nastraszyłeś… Bałam się, że to… Masz chyba wstrząs mózgu. Przed chwilą strasznie zwracałeś. Właściwie to próbowałeś, bo nie bardzo jest czym… Dobrze się czujesz?
Udało nam się wspólnymi siłami posadzić mnie pionowo. Świat uczcił ten wyczyn radosnym pląsem.
– Mam jeszcze ciut wody. – Odpięła manierkę, wciąż przytrzymując mnie jedną ręką, pomyślała chwilę i dość nieoczekiwanie, z niewyraźnym uśmiechem oplotła mi szyję ramionami. Zanim sobie uświadomiłem, że po prostu odkręca pokrywkę, musiałem mieć wyjątkowo głupią minę, ale na szczęście nikomu nie dane było jej oglądać. Byliśmy sami. – Masz. Tylko powoli. I ten… przepłucz usta.
Читать дальше