– Bo to ryzykowne.
– A z pana jednego taki wielki bohater? Niech mnie pan nie…
– Kogo pan chce posłać? – przerwałem mu spokojnie. – Przypominam: trzeba nie dać się zabić tym ze śmigłowca, nie dać się zabić Gabrieli i jej kumplom, jeśli to pułapka, pojechać do Kasali, znów nie dać się zabić, a potem wrócić tu i zaliczyć wszystkie atrakcje zbiorowego wychodzenia z okrążenia.
Chyba nikogo nie przekonałem, ale przynajmniej dałem co niektórym do myślenia.
– Kto nam zagwarantuje, że pan wróci? – zapytał cicho Lesik.
– Że wrócę? Nikt. Mogę się tylko starać.
– A będzie się pan starał?
– Nie. Ożenię się z Gabrielą, zbudujemy szałas i będziemy żyć z wypasu wielbłądów. – Nikt nie skomentował. Zwróciłem się do sierżanta. – Którego podoficera pan pośle? Bo chyba nie samych szeregowych?
– Czemu nie? – Bielski chyba pytał tym razem, a nie poddawał w wątpliwość moje słowa.
– Bo szeregowy może wsiąść w honkera, dojechać nim do samej Addis Abeby i beztrosko stwierdzić, że zabłądził. Zawodowiec też się wykpi z zarzutu złamania rozkazu, ale z wojska jednak wyleci. Chłopak z poboru ma do stracenia… Ile wam tam zostało do końca tury? Parę tygodni kontraktu. To umiarkowana cena za przeżycie.
– Mamy tu więcej kadry – przypomniał Ciołkosz.
– Tak? I kogo by pan lekką ręką skreślił?
Orzech, który mu podałem do zgryzienia, do miękkich nie należał. Zawodowi podoficerowie byli nie tylko niezastąpieni jako fachowcy od utrzymywania wozów na chodzie, Somalijczyków z dala, a nas wszystkich przy życiu. Byli też filarami władzy sierżanta. Jej przejęcie przez kogoś noszącego gwiazdki na pagonach cały czas wisiało w powietrzu i utrata każdego sojusznika mogła go drogo kosztować.
– Jak już – uśmiechnął się chytrze po paru sekundach namysłu – to pan major byłby lepszy do takiej akcji. Zawsze co linia, to linia.
Przez chwilę czułem się pokonany.
– Major – oznajmił lekkim tonem Morawski – nie będzie się wpychał przed ochotników.
– To znaczy… odmawia pan? – Ciołkosz był zbyt zdziwiony, by okazywać niezadowolenie.
– Z nas dwóch jestem tu bardziej potrzebny. Nie mówiąc o tym, że trochę się boję panny Gabrieli. – Miał w zmarszczkach twarzy więcej brudu niż uśmiechu, nie byłem więc pewien, do jakiego stopnia żartuje. – Niech jej szukają ci, co jej ufają.
Dopiero teraz, rozbawiony mimowolną rymowanką, błysnął zębami.
– No właśnie – podchwycił Lesik. – Snujemy tu piękne plany, a co będzie, jeśli to ona zdradziła? I teraz wciąga nas w zasadzkę?
Wychwyciłem jego spojrzenie. Mściwej satysfakcji było w nim najwięcej, ale obawy też nie brakowało. Ideałem byłaby Gabriela, strzelająca mi między oczy, a potem jadąca po wodę dla niego i innych, tyle że, jak każdy ideał, i ten wydawał się nieosiągalny.
– Stracicie jednego marnego strzelca – wzruszyłem ramionami. – I zyskacie dobrego. Wołynowa. To korzystna wymiana.
Zrobiłem wrażenie. Ale nie całkiem takie, o jakie mi chodziło.
– Lekarz jest jak szeregowy. – Ciołkosz przyglądał mi się nieufnie. – Też niewiele traci, wylatując z wojska. Skąd mam wiedzieć, że nie odjedziecie w siną dal? Ma pan rację: przed sądem każdy się wyłga. Nie ma świadków, nie ma dowodów.
– Jeśli dziewczyna jest zła, to mnie zastrzeli. Jeśli dobra, to zezna prawdę przed sądem: że celowo zdezerterowałem. A poza tym… Naprawdę pan myśli, że byłbym bezpieczniejszy, uciekając honkerem?
– Naprawdę to myślę, że ze sobą sypiacie – wyznał szczerze. – Więc nie musi się pan bać jej zeznań.
– Nie sypiamy – powiedziałem cicho. Powinienem się roześmiać, wytrzeszczyć zdumione oczy czy w jakiś inny standardowy sposób dać do zrozumienia, jak absurdalne są jego podejrzenia. Ale moje znikome talenty aktorskie wyciekły wraz z potem.
– Więc co? – przyszedł mi z pomocą Morawski. – Skreślamy pomysł z wyprawą po wodę?
Nikt nie kwapił się do zabierania głosu. Stwierdzenie, że następny dzień czy dwa może się obejść bez picia, może przejść gładko przez gardło wielbłąda, lecz nie człowieka.
– Najpierw niech tu przyjedzie – mruknął w końcu Bielski. – I tak trzeba by załadować kanistry.
Właściwie to odczuwałem ulgę. Pomysł padł, można położyć się pod czołgiem i spać. Niczego prócz wody nie pragnąłem tak bardzo, jak drzemki gdzieś w cieniu. Nawet Gabriela spadła na trzecie miejsce. Chyba zamieniłbym ją na leżak nad basenem.
Na sam leżak czy sam basen jeszcze nie.
– Jest mały problem. – Spokojnie przesunąłem wzrokiem po twarzach. – Ja jej tu nie ściągnę, a sama raczej nie przyjedzie.
– Dlaczego? – zapytał równie beznamiętnie Bielski.
– Bo z nas wszystkich miałaby najmniejsze szanse na przeżycie.
– Niby czemu?
– Ktoś mógłby wpaść na pomysł wydania jej Sabahowi. Odnotowałem, że nikt nie wygląda na śmiertelnie urażonego.
– Nie ufa mi pan? – na poły stwierdził, na poły spytał Ciołkosz.
– A co tu ma do rzeczy zaufanie? Nie obiecywał pan bronić jej do ostatniego naboju.
– Jeszcze by tego brakowało – nie wytrzymał Bielski.
– Nie mówię, że nie rozumiem. – Patrzyłem sierżantowi w twarz. – Każdy chce żyć, a jedna Polka to nie naród. Żołnierz ma obowiązek walczyć za naród; z pojedynczą osobą to już się robi dyskusyjne.
– Weźmie pan radio i powie, by tu przyjechała – powiedział powoli i z naciskiem. – Potrzebujemy tego samochodu.
Równie niespiesznie i równie wymownie pokręciłem głową. Oczami wyobraźni widziałem się przez chwilę obok Wołynowa – w innych kajdankach, lecz z tym samym czołgiem przykutym do nadgarstka – ale Ciołkosz po prostu wstał, odwrócił się na pięcie i odszedł. Zaraz potem wynieśli się inni. Zostaliśmy z Morawskim sami.
– Jesteś dostatecznie głupi, żeby iść w pojedynkę? – zapytał po chwili. – Bo teraz nie przydzieli ci nawet Filipiaka.
– A jakie to ma znaczenie? – wzruszyłem ramionami. – Sam, z gołymi rękami… Bez radiostacji i GPS-a ta impreza nie ma sensu.
– Ja ci dam.
– Ty? To znaczy… uważasz, że to dobry pomysł?
– Szukanie tej laski, a potem studni? Bardzo dobry… na samobójstwo. Ale sytuacja jest rozpaczliwa, a to zawsze jakaś szansa.
– Wydawało mi się, że jesteś przeciw.
– Zaglądałeś do ciężarówki?
Wstyd przyznać, ale najpierw wyleciała mi z głowy nasza ostatnia rozmowa, a później nie było okazji. Na koniec on się tu zjawił.
– Miałem zapomnieć, jeśli przeżyjesz – przekułem sklerozę w cnotę.
– Grzeczny chłopiec. Chociaż i tak niewiele byś z tego… To zresztą może nie mieć nic do rzeczy. Ale jeśli dodać do siebie te wszystkie ciemne historie…
– Gdybym powiedział, że rozumiem, tobym skłamał.
Milczał przez chwilę.
– Jest możliwe – powiedział w końcu – że nie doczekamy się pomocy.
– Chcesz powiedzieć… bo nie będą próbować?
Miałem nadzieję, że obdarzy mnie zatroskanym spojrzeniem, a potem delikatnie wyjaśni, że chodziło wyłącznie – przecież to oczywiste – o element czasu.
– Należy się z tym liczyć.
Milczałem jak podsądny po odczytaniu wyroku śmierci w pierwszej instancji. Taki delikwent wciąż ma nadzieję, ale…
– Co tam znalazłeś?
– Lepiej nie wiedzieć. Zresztą to tylko hipotezy. Może kawaleria jest już w drodze.
– Ale dopuszczasz myśl, że nie cwałuje z odsieczą, bo ktoś jej celowo nie wysłał? – Udzielił mi odpowiedzi za pomocą spojrzenia. – Co to był za śmigłowiec?
Читать дальше