– A ta baza ogniowa…? Nie zorientują się?
– Za daleko. Wystarczy odciąć uczciwych od radia. A dostatecznie mocne nadajniki mamy tylko w wozach i dyżurce.
– No dobrze, powiedzmy. Zero ofiar i alarmu. Co dalej?
– Mamy własnego stara. Będzie pewnie załadowany. Wystarczy wyjechać z magazynu – wskazałem barak numer 3. – Gorzej z mostem, ale żuraw powinien w kilkanaście minut przewieźć kratownice nad kanał. Wykop i południowe baraki są w jednej linii. Ci w Piątce nic nie zobaczą, bo stołówka zasłania. Ułoży się most, star przejedzie, kratownice wrócą na miejsce, zatrzemy ślady i poczekamy.
– Na co?
– Na odsiecz. Pewnie do rana, więc będzie czas posprzątać. W nocy zjawi się co najwyżej lotnictwo. Zwłaszcza jak dostaną meldunek, że sytuacja w składnicy jest opanowana.
– A dostaną?
– A czemu nie? To rozległy teren. Cóż w tym dziwnego, że dowódca i paru innych, przypadkowo przebywających poza kwaterami w momencie ataku, broniło się całą noc w którymś schronie? Albo dało nogę na zewnątrz, a rano wróciło, opanowało jeden z wozów i nadało meldunek? Jak się nie wie, że to wszystko robota samych Polaków, cała historia trzyma się kupy i brzmi wiarygodnie.
– Nie dla mnie – rzuciła ponuro.
Ruszyliśmy w stronę mojej kwatery. Zastanawiała się, marszcząc czoło. Posępna, zmartwiona. Nie oglądałem jej jeszcze w tej postaci. Ale i taka mi się podobała.
Po powrocie do baraku to ona pierwsza sięgnęła po butelkę. Nie pytając, nalała do obu szklaneczek. Wypiliśmy.
– Mogę o coś zapytać? – Nie patrzyła na mnie.
– Wal.
– Gdybyś kogoś miał… No, babę. Też byś w to wszedł?
A już myślałem, że karakumski pył zatkał jej i uszy.
– Skąd mogę wiedzieć? Nie mam żadnej.
– A Ilona?
– Ilona? – uśmiechnąłem się smętnie. – Ilona to senne marzenie.
Nie wiem, czy uwierzyła. A jeśli nawet, to w co konkretnie. Siedzieliśmy rozdzieleni stołem i czort wie czym jeszcze. Dwoje obcych. Jej mąż latami miał ją w łóżku, pewnie zaliczył na wszelkie możliwe sposoby, zrobił dziecko. I też pozostali sobie obcy. Cóż znaczy jeden szybki numerek po pijanemu ze szkolnym kumplem?
– Już się zdecydowałeś, prawda?
– Nie powinnaś tu przyjeżdżać – mruknąłem, oglądając dno literatki. – Wszystko popieprzyłaś.
– Nie wydam cię – powiedziała cicho. Posłałem jej zdziwione spojrzenie. Uśmiechnęła się blado. – Bez obaw: nie wisisz mi dziesięciu tysięcy. Z drugiej strony… Lody też raczej nie wchodzą w rachubę.
No tak. Otrzeźwiała. Szkoda, że tak późno.
– Wygłupiliśmy się – przyznałem. – Ale skoro się rozeszłaś z mężem, to nic aż tak strasznego… Chyba że już kogoś masz? – Zadziwiające, jak późno przyszło mi to do głowy.
Wpadłem, szkoda gadać. Nie było mnie nawet stać na udawanie, że to uprzejmość czy pusta ciekawość. Może dlatego nie odpowiedziała. Bo wiedziała, że takiemu jak ja za odpowiedź starczy wymowna chwila milczenia.
No pewnie, palancie. Za grube łydki? Małe piersi? Świat roi się od facetów, gotowych obcałowywać każdy kawałek jednych i drugich. Któryś na pewno zdążył ją złowić. Może mogła być skutecznym lekiem na Ilonę, a to tak, jakbym zobaczył na wystawie apteki skuteczny lek na raka: nie ma co sobie zawracać głowy, lepiej iść dalej, bo i tak nie będzie mnie stać.
– Chciałeś mnie zabezpieczyć. No i tak wyszło – powiedziała tonem pocieszenia. Nie czułem się na siłach skomentować. – Adam… Wyjadę pierwszą okazją. Wiem, że komplikuję ci życie. Ale jeśli chcesz… to znaczy, jeśli jeszcze nie zdecydowałeś i potrzebujesz z kimś pogadać… Mogę jeszcze trochę zostać.
– Nie – mruknąłem apatycznie. – Jedź. Tu nie jest bezpiecznie, nawet jak nikt nie robi skoku stulecia.
– Tysiąclecia – uśmiechnęła się blado. – Historia polskiej wojskowości nie zna chyba podobnego numeru.
– Chyba nie – przyznałem.
– Nie dasz sobie tego wybić z głowy?
– Wybić? Nie. – Obiecałem sobie, że tego nie powiem, i oczywiście złamałem obietnicę. – Za bardzo się o ciebie boję, żebym ci pozwolił zostać. – Pięknie, durniu, teraz jeszcze uklęknij, wyznaj miłość i proś o rękę. – Sam muszę… Nie wiem, co zrobię. Myślałem, żeby anonimowo dać cynk, że ktoś tu handluje bronią. Może przysłaliby kontrolę, wystraszyli Chudzyńskiego…
Ognik nadziei zapłonął w jej oczach. Widziałem go. Ale widziałem też, że właśnie ognik, a nie eksplozja.
– Dobry pomysł – rzuciła z nieszczerym przekonaniem. – Chyba właśnie tak powinieneś…
– Tylko nie wiem, czy to przeżyję – przerwałem jej ponuro, choć i spokojnie.
– Jak to? – zapytała cicho, zbita z tropu.
– Zorientują się. Musiałbym wyjechać albo skorzystać z radiolinii. Niby mogę, ale jak potem wpadną żandarmi… Mniejsza o ten milion. Z samego strachu mogą mnie załatwić.
Milczała jakiś czas.
– Nie uda się wam – mruknęła, nie patrząc na mnie. – W takich planach zawsze coś się popieprzy. Filmów nie oglądasz?
Sięgnąłem po butelkę, ale cofnąłem rękę. Wystarczy.
– Jeśli to ten weekend, pilnują mnie.
– Czekaj… – Prawie się uśmiechnęła. – Ta radiolinia robi u was za telefon, tak? A gdybym…?
– Wybij to sobie z głowy.
– Co w tym dziwnego, że dziennikarka…?
– Kaśka! – warknąłem. Poskutkowało: umilkła. – Zapomniałaś? Numer Pierwszy to może być któryś z dowódców. Pewnie wydał stosowne rozkazy. Dyżurny pogoni cię od radia, a zaraz potem zamelduje, że próbowałaś. I będą nam się przyglądać dwa razy uważniej.
Z ponurą miną, ale przemyślała to sobie.
– Numer Pierwszy – zerknęła na mnie spod grzywki – ty, Sławek, Chudzyński. To czterech. A reszta?
– Nie wiem. Piątka to chyba Student.
– Bo szedł za nami nad kanał? Może chciał się umyć?
– Może. Mówię: „chyba”. To bystry facet, byłby użyteczny. Ale nie wiem. Mamy cztery niewiadome.
– Cztery?
– Doktor się zagalopował. Powiedział… – Utknąłem nagle, trochę wcześniej niż on wtedy, ale chyba z podobnego powodu. – O kurwa.
– Nie klnij – uśmiechnęła się blado. – To nie koszary.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie była całkiem trzeźwa, ale… Nie, to nie wódka. Po prostu żart. Miała w oczach troskę i bezradność, bała się, i to za dwoje – a mimo to stać ją było na żarty. W dodatku dobre. Ale nie śmiałem się. Myśl, że ktoś taki w końcu wstanie, powie „cześć” i zniknie z mego życia, zbyt bolała.
– Przepraszam. – Błędnie zinterpretowała moje spojrzenie. – To co powiedział?
Wolałbym nie powtarzać. Już i tak iskrzyło między nimi, a z jedną i drugą próbowałem żyć przynajmniej w zgodzie.
– Że będziemy dzielić milion na siedmioro – mruknąłem. Skinęła głową, ale dotarło do niej dopiero po sekundzie czy dwóch. I tak nieźle. Do mnie docierało dłużej.
– Siedmioro? – Twarz zesztywniała jej wyraźnie.
– To znaczy… nie dokończył i… Może nie zrozumiałem dokładnie. – Naprawdę nie byłem pewien. – Ona nie…
– Sypiasz z nią? – zapytała cicho. Przez chwilę czułem się znokautowany. Na szczęście nie poprawiła, nie posłała mnie na deski. – Zresztą nieważne. To dziwka. Idealny materiał na…
Naprawdę jej nie podejrzewałeś?
– Wszystkich podejrzewałem.
Od razu zacząłem się zastanawiać, na ile była szczera z tym „zresztą nieważne”.
Читать дальше