Stoi w dobrym miejscu i właściciel mocno się stara. Ostatni numer to skopanie siostry Sławka.
Była w ciąży, a jak pewnie wiesz, ciężarnych eksmisja nie tyka.
Pobladła. Zajęło jej to sekundę, nie więcej.
– Chcesz powiedzieć…?
– Oczywiście nie ma dowodów, że facet miał z tym coś wspólnego. Ot, szczęśliwy zbieg okoliczności. Brzuch blokował eksmisję, a tu nagle pojawia się paru łobuzów, flekuje dziewczynę w bramie i już po kłopocie.
Milczeliśmy jakiś czas.
– Ten twój Sławek… Naprawdę nie może inaczej…?
– Jeśli nie zdobędzie tej forsy, rodzina wyląduje pod mostem. A już teraz marnie się im układa. Wiesz, jak to jest: gorycz, wóda, ciągłe kłótnie. Bieda nie uszlachetnia. No i nie da się ukryć, że rodzina Fornalskich to nie wzorzec z czytanki młodego liberała. Nie są zaradni, nie są wykształceni. Te pieniądze, które im Sławek posyłał, rozeszły się w jakiś idiotyczny sposób.
Wpłacili na mieszkanie, developer ich oszukał, wkład przepadł… W efekcie ze służby Sławka są tylko długi. Bo oczywiście byli tak głupi, że wzięli kredyt.
– Ja to wszystko rozumiem – powiedziała cicho. – Ale to nie ty ich oszukałeś. Nie ty kopałeś tę dziewczynę. Dlaczego ty masz ryzykować całą swoją przyszłość?
– Teraz? – uśmiechnąłem się z goryczą. – Choćby po to, by nic ci się nie stało.
– Dlaczego miałoby mi się coś stać?
– Bo dałem dupy i wykreowałem cię na dobrego zakładnika. Jeśli zaczną coś podejrzewać… A czuję, że mnie pilnują. Wczoraj ledwie wychyliliśmy nos za zasieki, a już…
– Jesteś pewny, że ten Student…?
– Nie. Ale Chudzyński wie, że mam wątpliwości. Czyli trzeba mieć mnie na oku. Dlatego nic nie wiem. Nawet kto w tym siedzi oprócz nas. Ostatnio uprzejmie poprosił, bym nie wyjeżdżał na przepustki. Niby że coś mi się może stać, a niezastąpiony jestem. Ale tak naprawdę… Kasia, to milion dolców. Albo dożywocie. Mądry człowiek nie zaniedba niczego, mając taki wybór.
– Chcesz powiedzieć, że możesz nie mieć okazji, by zameldować o wszystkim żandarmerii – podsumowała.
– To wojna – zatoczyłem dłonią. – O wypadek nietrudno.
– Boisz się?
– Boję się zginąć bez sensu. Na przykład dla ratowania kilkuset państwowych pocisków.
Bo jeśli Szamocki ma rację, to za rok, dwa podatnik słono zapłaci za ich utylizację.
– Nie rozumiem – wyznała bez ogródek.
– Nasze BWP-1 to konstrukcja z lat sześćdziesiątych. Wtedy były rewelacyjne, a do początku osiemdziesiątych co najmniej dobre. Zachód miał już wozy piechoty z armatami automatycznymi, ale za to nasz mógł skasować ich czołg. Więc trzymał klasę. Potem pojawiły się czołgi z pancerzem kompozytowym i działko BWP okazało się…
– Adam, nie jestem z „Polski Zbrojnej”.
– Przepraszam. Od lat mówi się o wymianie jeśli nie bewupów, to przynajmniej ich uzbrojenia. Mamy w kraju tysiąc trzysta takich wozów. Są trzonem armii. Przezbrojenie wszystkich to duży wydatek. No więc paru facetów z WAT-u zaczęło kombinować, jak by tu ulepszyć starą amunicję do armaty 73 mm i za małe pieniądze uzyskać w miarę nowoczesny środek walki.
– I to te nowe pociski chcecie sprzedać Afgańczykom?
– Szwedzi kupili sporo poenerdowskich bewupów dla swoich oddziałów drugiego rzutu.
Mieli podobny problem z działem, więc zaproponowali współpracę. Oni dostarczyli zapalniki z programowanym czasem wybuchu, nasi opracowali niedrogą metodę zwiększenia szybkości pocisku i nowe głowice. Nie jestem ekspertem, ale zdaniem Szamockiego wyszły bardzo udane składaki. Tyle że zaraz potem w Azji zrobiło się bagno, zaczęliśmy tracić ludzi i Sejm zawołał wielkim głosem o nowoczesny sprzęt. No i wygląda, że w końcu doczekamy się wytęsknionych armat automatycznych.
– Nie bardzo rozumiem, co to ma…
– Właśnie zyskaliśmy tanią i naszą, rodzimą broń. Widziałaś wczoraj, że potrafi być skuteczna. Pierwszy strzał – i po kłopocie. A co robią decydenci? Na gwałt kupują stare, wychodzące z obiegu działka. Dwudziestomilimetrowe. Na poradziecki wóz bojowy to nadal starczy, ale już niemieckiego mardera czymś takim nie ugryziesz.
– Jesteśmy w NATO. Niemcy to nasi sojusznicy.
– Dzisiaj. Ale za dwadzieścia lat? Zakupy broni planuje się na pokolenie. Zresztą nie o Niemców chodzi. Posyłamy wojsko przeciw każdemu, kto podpadnie Amerykanom. Są dwie możliwości: albo trafimy na słabeuszy, których da się załatwić i starym bewupem, albo nadziejemy się w końcu na kogoś silnego. W jednym i drugim przypadku nowa dwudziestka niewiele nam daje. Poza tym BWP-1 to popularny wóz. Na nową amunicję znaleźliby się…
– Możesz się streszczać?
Fakt, poniosło mnie.
– Będziesz się śmiać – zastrzegłem się. – Ale pomyślałem, że taka kradzież to świetna promocja naszej amunicji.
Przez chwilę gapiła się na mnie z niedowierzaniem.
– Śmiać?! – wykrztusiła w końcu. – Chyba dzwonić po psychiatrę! Najpierw wieszasz psy na Polsce, a teraz mówisz, że kradniesz, by ratować nasz przemysł obronny, naukę i podatników?! Ty się słyszysz?
– Ludzka psychika bywa popieprzona – przyznałem.
– Nie wierzę – powiedziała twardo.
– Bo za dużo gadam. Powinienem powiedzieć po prostu, że rąbniemy coś, co lada dzień stanie się kłopotliwym odpadem. Więc nie ma powodów, bym odczuwał wyrzuty sumienia. Im więcej ukradniemy, tym więcej pieniędzy armia zaoszczędzi.
– No nie, trzymajcie mnie… Powiedz jeszcze, że się poświęcasz dla idei. Adam, marnujesz się tu. Do polityki, chłopie. Takiego odwrócenia kota ogonem to jeszcze…
– Mówię tylko, że jeśli pójdzie dobrze, zyska Polska i my. Na drugiej szali mam sprzedanie… no, właściwie przyjaciela. A teraz jeszcze narażanie ciebie. Oczywiście wywalą mnie z wojska. I posadzą. Ostatecznie mogłem przyjść z donosem wcześniej i nie wchodzić w to tak głęboko.
– Głęboko?
– Masz ochotę na spacer?
Wiatr nie łagodził upału, było za to pusto. Minęliśmy tłustą plamę, którą pozostawił wzgardzony przez nią casspir, i pomaszerowaliśmy ku wykopowi. Dmuchało w plecy – może dlatego przeszła jeszcze kilka kroków, kiedy zatrzymałem się obok zjazdu. Posłała mi zdziwione spojrzenie.
– Dół już był – wyjaśniłem. – Profile też. Ale to my je zespawaliśmy. Znasz przysłowie o dobrych chęciach? Z nudów zrobiłem wyliczenia i wyszło mi, że za parę groszy można zbudować porządny magazyn. Teraz paru ludzi pamięta, że to plutonowy Kulanowicz jeździł do sztabu, agitował, załatwiał elektrody. I jak ktoś podpieprzy dach…
– Dach? Podpieprzy?
– Kratownice. Wykombinowałem tak, by po górnym pasie dało się przejechać. Nie znasz się, więc nie będę ci tłumaczył, w czym problem. Krótko: jeśli po wszystkim przyjrzy się temu podejrzliwy fachowiec, może wyciągnąć wniosek, że robiłem dach bardziej z myślą o moście niż dachu.
– Chcecie…? – Niepewnie przesunęła palcem z kratownicy na odległą sylwetkę zniszczonego mostu.
– Nikt nie będzie szukał ciężarówki na wschodnim brzegu. Niby jak miała przejechać przez kanał? I po co? Tam nic nie ma. Pustynia aż do afgańskiej granicy.
– Może głupia jestem – wzruszyła ramionami – ale nie bardzo rozumiem, jak chcecie to zrobić.
– Nie my. Afgańczycy. Ja też nie wiem, jak chcemy to zrobić, ale tyle nam Chudzyński powiedział – że większą i gorszą część roboty odwalą tamci.
– Gorszą? – zmrużyła oczy. Wytrzymałem jej spojrzenie.
Читать дальше