– Co mam zrobić, żebyś wyjechała?
– A co proponujesz? – uśmiechnęła się kpiąco.
– Mogę ci odpalić część doli. – Nie musiałem się długo zastanawiać: brak atutów miewa dobre strony.
– Wypchaj się – poszerzyła uśmiech. Pomyślałem, że jest bardziej wstawiona niż ja. – A konkretnie? Część to ile?
– Dziesięć tysięcy? – zapytałem, trochę przekornie przekrzywiając głowę. Też nie czułem się trzeźwy.
– Ty sknero. Za współudział dostanę z piętnaście lat.
– Jaki współudział? To za to, że się wyniesiesz.
– Nisko mnie cenisz. Nie gadam z tobą.
– Nisko? Dziesięć tysięcy dolców za jeden numerek? Żadna panienka tyle nie bierze.
– Chcesz mnie obrazić? – zainteresowała się.
– A wyjedziesz, jak obrażę? – Wzruszyła ramionami. – Ile bierzesz za loda?
– Chcesz – odpowiedziała sama sobie, szczerząc zęby. Na pałającą oburzeniem nie wyglądała. – A ile dajesz?
– Amatorce po trzydziestce? Pięć dych, góra. I w złotówkach, nie zielonych.
Jeszcze jeden klakson. Zobaczyłem, jak wstaje, i nawet zdążyłem pomyśleć, że zmasowany atak zawsze daje rezultaty. Na gratulowanie sobie zabrakło czasu. Kolana Kaśki stuknęły o klepisko, coś rozepchnęło mi uda, a dziesiątka drobnych palców zaczęła zmagać się z guzikami rozporka.
Nie wiem, jakim cudem nie wywaliłem się o taboret.
– Wariatka… – Zatrzymałem się dopiero przy szafie.
– Bez przesady. Pięć dych pieszo nie chodzi. To dwie moje dniówki z ostatniej pracy.
– Zalałaś się – stwierdziłem z goryczą.
– No to co? – Zamiast wstać, postawiła taboret i oparła się łokciami. – Chuch ci przeszkadza? Przecież nie za całowanie płacisz. – Opuściła głowę; przez chwilę jej czoło spoczywało na dłoniach. – Zabawne. Jak będziemy mieli pecha, urodzę ci dziecko. A ty mnie nawet nie pocałowałeś.
Chciałem protestować, ale w porę ugryzłem się w język. Zdążyłem poznać smak paru kawałków jej ciała, ust też, ale zrozumiałem, że nie to miała na myśli. Przeskoczyliśmy jakiś etap, za szybko wylądowaliśmy w łóżku.
Zza drzwi dobiegł gniewny ryk silnika. Ostatnie ostrzeżenie. Nie dałem jej tego, co się każdej wykorzystanej dziewczynie należy jak psu buda, chociaż mieliśmy i malowniczy zachód pustynnego słońca, i wschód, i milion gwiazd nad głowami. Przepadło. Ale nadal mogłem zachować się jak należy. Złapać ją, jeśli nie za rękę, to za kark czy kudły, wywlec siłą, wepchnąć między skacowanych gówniarzy, którzy na całe życie zapamiętają, jak to kadra podoficerska pozbywa się zbyt nachalnych panienek.
Mogłem dać jej bezpieczeństwo i spokój sumienia. To więcej niż durny, romantyczny pocałunek. Potem, kiedyś, byłaby mi wdzięczna. A przynajmniej przyznałaby rację.
Oczywiście, jeszcze raz zachowałem się jak smarkacz. Klękając po drugiej stronie taboretu, biorąc w dłonie jej zdziwioną twarz i ostrożnie odnajdując ustami jej usta.
*
– Adam… wycofaj się z tego. Nie mogę patrzeć, jak kładziesz głowę pod topór.
– Ba – westchnąłem. – Sęk w tym, że to nie takie oczywiste. Na oko mamy całkiem spore szanse.
– Ale możesz się wycofać?
– No… nie za bardzo.
– Nie możesz – uściśliła – czy nie chcesz?
Nasze dłonie spoczywały obok siebie na stole, ale nie miałem odwagi jej dotykać. Coś się zmieniło. Chyba wtedy, gdy sprawdzałem, czy workowa ściana dzieląca nas od magazynu nie dorobiła się uszu. To ja zeskakiwałem z szafy, ale na ziemię powróciliśmy oboje. Wywołany pocałunkiem rumieniec znikł z jej twarzy. Zrobiła się rzeczowa, smutna, no i rzadziej patrzyła mi w oczy.
– To nie takie proste. Pamiętasz tego kierowcę, który woził nas w nocy? Sławka Fornalskiego? Sporo mu zawdzięczam, a właśnie on mnie w to wciągnął. Znam tylko jego i Chudzyńskiego. Gdybym chciał donieść, to na nich.
– Adam, to dożywocie. W takich sprawach nie ma kumpli.
– Gdyby nie Sławek, już bym nie żył. – Znieruchomiała po swojej stronie stołu. – Wpadliśmy w zasadzkę. Nad naszym kanałem, na takim samym mostku jak ten tutaj. Tylko że wtedy jeszcze całym. Pilnowali go turkmeńscy żołnierze. Płasko, dwa szańce z worków na przyczółkach, żaden partyzant za cholerę nie podejdzie. No i faktycznie nie podszedł. Za to żołnierze zmienili zdanie i przeszli pod sztandar Allacha. Wyjechaliśmy w ciemno, bez sprawdzania. No i pod naszym honkerem, saperów znaczy, pieprznęło całe przęsło.
Wylądowaliśmy dachem w błocie. Kierowca trup na miejscu, mnie przygniotło, tylko nos z wody wystaje, mało nie utonąłem. Zapalnik był tak ustawiony, żeby nie pod pierwszym wozem… A pierwszy jechał bewup Sławka, trzecia drużyna. Potem my, cysterna, którą eskortowaliśmy, i wóz Bruszczaka. Jak rąbnęło, ci niby rządowi żołnierze zaczęli do nas strzelać. Nad kanałem mieli snajpera z półcalowym karabinem. Przywalił bewupowi trzeciej w burtę, pod kątem prostym, zabił dowódcę. Potem jeszcze jednego chłopaka. Sławek ustawił wóz przodem, pociski przestały przebijać pancerz, no ale… Z przodu, okazało się, były zamaskowane okopy. Żadnego przedpiersia, ziemię gdzieś powynosili – po prostu dziury w ziemi. Prawie nie do trafienia z armaty. Zwłaszcza w tym dymie – bo cysternę oczywiście z miejsca podpalili. A w dziurach faceci z granatnikami. Zaczęli strzelać do naszych wozów. Bruszczak wycofał się, potem wspierał ogniem z daleka, ale że szwedów nie mieliśmy, gówno to dało. Ci z trzeciej próbowali wiać wozem przez kanał. Nie wyszło, bewup się zaklinował między skarpami. No to pouciekali pieszo. Wszyscy. Dobrze, że rannych ciągnęli. Zostałem ja, przyduszony honkerem, no i Sławek.
Przez godzinę bronił mnie w tym błocku. Sam. Turkmeni podchodzili wzdłuż kanału, Bruszczak nic nie mógł pomóc, śmigłowce przyleciały już po wszystkim. Pod koniec tamci byli tak blisko, że już granaty latały. Sławek zatrzymał z dziesięciu facetów. Nie wiem, jakim cudem. Wiem, że na jego miejscu najpierw posrałbym się ze strachu, a potem wiał śladem kolegów. A on nie: zobaczył, że żyję, nie mogę się ruszyć, więc został. Kurwa, nawet się jeszcze nie znaliśmy. – Zrobiłem krótką przerwę. – Myślisz, że po co ci trułem o ojczyźnie, lojalności? Nic nie mam do Polski, tyle że ona się na mnie wypięła, a Sławek nie. I teraz muszę wybierać między nieczułą suką a porządnym chłopakiem.
– Daj spokój Polsce. Chodzi o twoje życie. Nikt nie wymaga, byś zbawiał naród. Po prostu chroń własny tyłek.
– Mam go posłać za kraty?
Milczała. Szukała złotego środka.
– Więc może jego namów, by zrezygnował.
– Dostał list z domu. A właściwie od rodziny – poprawiłem się. – Bo dom im akurat zabrali. Mieszkali w pięcioro w dwóch pokojach: rodzice, on, siostra z mężem. W porywach jedna osoba miewa pracę. Nie płacili czynszu, bo niby skąd.
– Zarabiacie tu po tysiąc dolarów. Nie mógł…?
– Za krótko służy, nie uzbierał. I masz nieaktualne dane. Owszem, Wojsko Polskie nieźle płaciło. Kiedyś, jak się bawiło w wojenki na Bałkanach czy nawet w Iraku. Tu mamy realną, choć pełzającą wojnę. A w kraju kryzys finansów publicznych. Wiesz, o ile zdążyli mi obciąć dewizowe pobory, odkąd tu jestem? Równo o połowę. Nie ma pieniędzy – i już. Wybór jest prosty: albo lepszy sprzęt, wydatki na bezpieczeństwo, mniej żołnierzy wracających do kraju w trumnach, albo bardziej zadowolone wojsko, które jednak częściej ginie i psuje politykom notowania. Zresztą mamy coraz bardziej uzawodowioną armię. Niby dlaczego podatnik ma płacić profesjonaliście dwie pensje? A co do Fornalskich… Mieszkają w prywatnej kamienicy.
Читать дальше