– Niby co?
– Lekki uwiąd dziecięcej naiwności. Patriotyzmu itede.
Przyglądaliśmy się sobie. Nie było to miłe doznanie.
– O co ci chodzi? – burknęła.
– W szkołach uczą, że nie ma niczego ważniejszego od ojczyzny. To znaczy: za naszych czasów uczyli. Bo teraz to już nawet nie wiem… A potem dorastasz i widzisz, że to jednokierunkowy układ. Że matka-ojczyzna ani nie kocha, ani się nawet nie interesuje. Że sprzeda takiego frajera za parę dolców pierwszemu z brzegu cudzoziemcowi.
– Chcesz rozmawiać o polityce?
– Jest takie przysłowie o Kubie i Bogu. Moje układy z Rzeczpospolitą zrobiły się już parę lat temu cholernie nieskomplikowane. Ja sobie, ona sobie. Jeśli zdechnę pod mostem, Najjaśniejszej nawet powieka nie drgnie.
Jej drgnęła.
– Pod mostem? – zapytała cicho. – Jest aż tak źle?
– Jeszcze pływam – wzruszyłem ramionami. – I pewnie nie pójdę na dno. Tyle że nie ma w tym ani odrobiny zasługi państwa polskiego.
– Przesadzasz.
– Może trochę – zgodziłem się.
– Płacą wam tu nieźle – zaczęła wyliczać. – Skończyłeś państwowe szkoły. Za darmo.
Jeżeli stracisz pracę, będziesz dostawał zasiłek. Krótko, ale jednak. Opieka zdrowotna dla bezrobotnych jest bezpłatna. Mamy pomoc społeczną. Wiem, że marną, ale z głodu jeszcze w Polsce nikt nie umarł.
– Bóg Kubie, Kuba Bogu – mruknąłem. – Doceniam starania państwa. I gdyby te pociski miały rozpieprzyć kolumnę Zygmunta, tobym ich nie sprzedawał. Ale to, co planujemy, ma się nijak do interesu Polski. Wiesz dlaczego? – Gniewnie wzruszyła ramionami. – Bo coś takiego już nie istnieje.
Sapnęła jak ktoś z trudem trzymający pięści na wodzy.
– Chyba jeszcze nie wytrzeźwiałeś.
– Posłuchaj, co mówią najpoważniejsi z naszych polityków. Globalizacja, Unia, konieczność otwarcia na świat, nie można iść pod prąd przemian, trzeba się uczyć angielskiego, bo jak się ktoś nie nauczy, pracy nie dostanie. I tak dalej. Żadnych ceł, żadnej kontroli nad przepływami kapitału, rząd umywa ręce od problemów, bo skąd brać pieniądze, jeśli wywiozła je na Kajmany jakaś Coca Cola. Więc co mi z tej polskości zostaje? W imię czego mam rezygnować z dobrego interesu?
– Całkiem ci odbiło – powiedziała z niedowierzaniem.
– Bo dbam o siebie, nie innych? Kaśka, przecież to fundament naszego nowego ustroju.
Wydrzyj innym, ile dasz radę i ani grosza mniej. Do tego się sprowadza kapitalizm. Aż wierzyć się nie chce, że ci, co nas w to wpakowali, nazwali się Solidarność i nikt ze śmiechu nie umarł.
Chcesz, bym się poświęcał dla narodu, który był tak durny, że się na to nabrał?
– Wiesz co? Marks to przy tobie mały Kazio.
– Nie pochlebiaj mi. On próbował coś zmieniać; ja tylko zacząłem widzieć. Tak zwane państwo prawie nigdy prawie nikogo nie obchodziło.
– Ciekawe, że tysiąc lat nikt jakoś tego nie zauważył.
– Bez urazy, ale to ty chodziłaś do klasy humanistycznej. Mieliście więcej historii; powinnaś wiedzieć, że patriotyzm gołodupców to świeży wynalazek. Na pewnym etapie rozwoju stały się potrzebne masowe armie, więc chamowi wytłumaczono, że już nie jest chamem, tylko Polakiem. Posiadanie licznego i patriotycznego narodu stało się opłacalne, ot i wszystko. Teraz znów układy się zmieniły. Wracamy stopniowo do korzeni.
Dotarliśmy do wykopu. Skręciłem w prawo.
– Widzę, że życie dało ci w kość. – Chwila milczenia dobrze Kaśce zrobiła: jej głos brzmiał spokojniej, choć i smutno. – Ale przesadziłeś. Nie wierzę, że tak myślisz.
– Bo jesteś prostoduszna i porządna.
– Nie nabijaj się ze mnie. Pamiętaj: mam cię w garści.
Nie chciało mi się wierzyć, ale w kąciku ust miała coś zbliżonego do uśmiechu.
– Właściwie nigdy nie gadaliśmy o polityce – zauważyłem.
– No… fakt. – Przemyślała to. – Zabawne. Skręca mnie dziś, jak słyszę takiego młodego głąba, który nie wie, kto jest premierem, i beztrosko stwierdza, że polityka to nie jego działka. A wychodzi, że nie byłam lepsza.
– Teraz jesteś?
– Pytasz, czy wiem, kto nam premieruje? To chyba ten facet, który mnie tu przywiózł.
Skręciła nagle i nim zareagowałem, wbiegła na obwałowanie wykopu. Dół był wielki, zdolny pomieścić ze cztery ciężarówki, więc i urobku zebrało się sporo. Wspinając się na jedno z ramion ziemnej podkowy, Kaśka znalazła się dwa metry nad poziomem otaczającej nas równiny.
– To wszystko żart, prawda?
– Zejdź stamtąd, co? – wyciągnąłem rękę w jej stronę.
– Najgłupszy, jaki słyszałam. Uwierzyłam ci, więc możesz skończyć. A jeśli mówisz poważnie… – zawahała się.
– Kasia, zejdź z tej górki – poprosiłem.
– To by znaczyło, że potrzebujesz kogoś, kto ci to wybije ze łba. I wiesz o tym. Tylko nie chcesz się…
– Zleziesz czy nie? – podniosłem głos. Dopiero teraz jakby się ocknęła, zahaczyła wzrokiem o moją rękę.
– Bo co? – rzuciła zaczepnie.
– Bo cię widać z kilometra. A po okolicy łazi snajper.
Rozejrzała się odruchowo, ale i szybko wzięła w garść.
– No to mnie zastrzeli – posłała mi krzywy uśmiech. – Nie będziesz się musiał głowić, co zrobić ze świadkiem.
Zacząłem drapać się na górę. Odskoczyła w bok.
– Odbiło ci? – Nie pytałem retorycznie i pewnie dlatego zrezygnowałem z łapania jej.
Czułem, że jest gotowa grać ze mną w wałowego berka. A po tamtej stronie był trzymetrowy wykop, i to nie uwzględniając samego nasypu. Kamieniste dno, zbrojenia… Nie, zdecydowanie nie było to miejsce, w którym chciałbym uganiać się za taką wariatką.
– Dlaczego mi powiedziałeś? – przekrzywiła głowę.
– Dowiesz się, jak zejdziesz.
– Zejdę, jak się dowiem.
Snajper pewnie już nie żył. I pewnie pozbył się karabinu, jeśli jednak przetrwał. A nawet gdyby i żył, i zachował broń, i na dodatek zawędrował aż tutaj, to przecież nie będzie do niej strzelał. Cóż to za cel – baba w sukience, w dodatku tak ewidentnie głupia? Nie wymienia się życia na życie kogoś takiego, a do tego sprowadzałby się strzał. Powinienem machnąć ręką, przeczekać.
– Jak się nie zna stawki, trudno iść na całość. Musiałem ci powiedzieć. Mogą cię próbować zatrzymać, kiedy będziesz wsiadać do autobusu.
Coś się zmieniło w wyrazie jej twarzy.
– Dlaczego?
– Bo chyba spieprzyłem sprawę. Powinienem kopnąć cię w tyłek już przy szlabanie. Albo przynajmniej nie odezwać się słowem, a na noc przydzielić Patrycji. Ale spanikowałem.
Pomyślałem, że gdyby to miało być już… no, że będziesz bezpieczniejsza jako moja dziewczyna.
– A nie jestem? – Podeszła trochę bliżej.
– Gdyby się zaczęło, pewnie tak. Ale wolę, żebyś była gdzie indziej bez forów niż z forami tutaj.
– Martwisz się o mnie? – Jej radosne zdziwienie było żartobliwe, ale chyba ukrywało coś bardziej autentycznego.
– Kiedy przyjedzie autobus, nie bierz plecaka, tylko poczekaj na stosowną chwilę i pchaj się do środka. Koniecznie przy wielu świadkach. Nie wiem, jak bardzo im zależy na twojej obecności i ile są skłonni zaryzykować, ale…
– A tobie? – weszła mi w słowo.
– Obiecałaś, że zejdziesz – zrobiłem unik. – Powiedziałem ci. Co jeszcze mam zrobić? Po nogach cię całować?
Nie wiem, co mi strzeliło z tymi nogami. Pewnie zawiniło lenistwo: nie zadzierałem głowy dostatecznie wysoko, no i siłą rzeczy właśnie na nie się gapiłem.
Читать дальше