– To chore.
Dałem spokój butelce. Oczy Kaśki zrobiły się niemal czarne, tak bardzo pobladła twarz, ale w głosie wyczułem więcej buntu i niewiary niż paniki. Mogła funkcjonować bez alkoholowego znieczulenia.
– Formalnie ma rację – mruknąłem, zamieniając butelkę z wódką na tę z mineralną.
Napełniłem szklankę.
– Adam, co ty pieprzysz?! Obciął mu głowę! Chyba… po prostu nożem! Odkroił! Jak jakiejś… nie wiem… rybie!
– Nie byłem na tym ich kursie. – Podsunąłem jej literatkę. – Ale nawet nas, tyłowe ciury, uczą, by reagować jak policja. Każdy świeży trop może doprowadzić do innych terrorystów.
Nieraz to kwestia godzin. Nawet minut. Zidentyfikujesz takiego od razu – zgarniasz rodzinę, kumpli, rewidujesz właściwe miejsca. Spóźnisz się – i klapa. Ktoś może przez to zginąć. Ktoś od nas.
– Bronisz go? – popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– W Iraku kropnął dwoje nastolatków. – Włożyłem jej szklaneczkę w dłoń. – Chłopak podszedł do ogrodzenia naszej bazy. W takim luźnym ubraniu. Mógł teoretycznie mieć coś pod spodem. Dostał w głowę, od razu na amen, ale dziewczyna zgłupiała, chyba chciała ratować…
Zresztą nie wiem, nie znam szczegółów. W każdym razie ją też zastrzelił. Że niby mogła uruchamiać zapalnik. Było dochodzenie, ale Młynarczyka nie zawiesili. Ubezpieczał potem konwój i zlikwidował autentycznych terrorystów. Znów dwóch. Karabin mieli jeden, więc może ten drugi oberwał przypadkiem, no ale… Medalu nie dostał, do cywila go nie wywalili. Bilans zerowy. Potem przyjechaliśmy tutaj i zaczęli do nas strzelać lepsi fachowcy niż sieroty po Saddamie. Nikt się już nie czepiał faceta, który potrafi i lubi zabijać.
– Lubi? – podchwyciła.
– Tak myślę – wzruszyłem ramionami. – W każdym plutonie jest strzelec wyborowy, ale snajper to co innego. Snajper stanowi samodzielny pododdział. Dostaje zadanie i wykonuje po swojemu. Młynarczyk był szkolony w ten sposób. To nowość w naszej armii. Nauczyli go, że sam ma decydować o śmierci tego w celowniku. Nie każdy pójdzie na taki układ. Nawet w wojsku jest milion stanowisk, na których nie trzeba wydawać wyroków śmierci. Albo przynajmniej zabijać bardziej bezosobowo. Bez patrzenia w twarz. Nie wiem, ale wydaje mi się, że nikt całkiem normalny nie weźmie tej fuchy.
– To świr – powiedziała twardo.
– Pewnie tak – uśmiechnąłem się. – Ale użyteczny.
Przyglądała mi się przez chwilę ponuro.
– Bo czasem jednak zabije prawdziwego kaszaniarza?
– Bo jeśli to Bruszczak jest szefem, w bazie została tylko Patrycja i Numer Siódmy.
Zaskoczyłem ją. Mroczne spojrzenie nieco złagodniało.
– Słucham?
– Ten twój pomysł z cięciem przęsła… Głupi, bo głupi, ale… Jeśli w ogóle, to teraz.
– Słucham? – Czułem, że zrozumiała od razu i po prostu odwleka chwilę wyłożenia kawy na ławę. Pewnie w nadziei, że wróci mi rozsądek i sam zrezygnuję.
– Student chciał zostać. To by pasowało do mojego anioła stróża. Ale wyjechał i jest ich dwoje. Przy odrobinie szczęścia możemy się dowiedzieć, kim jest Siódemka.
– Tnąc kratownice? – upewniła się. Nie zdążyłem potwierdzić. Była trochę zbyt wzburzona. – A nie pomyślałeś, mądralo, że przy odrobinie pecha strzeli ci w łeb?!
– Kasia, sama przecież…
– Bo nie wiedziałam, że tu się ludziom głowy ucina! Ale już wiem! I cofam głupią propozycję!
– Nikt mnie nie zastrzeli. Jestem im potrzebny. Jak mi odbije i zacznę niszczyć nasz złotodajny most, któreś z tych dwojga musi przybiec i przemówić mi do rozsądku.
– Albo zrobić dobrą laskę! – warknęła. Gapiłem się na nią przez chwilę, kompletnie zbity z tropu. Zaczerwieniła się trochę bardziej i gniewnie potrząsnęła ramionami. – No co? To chyba oczywiste.
Cholera. Miała rację. Każdy inny członek spisku skazany byłby na apelowanie do mego rozsądku. Patrycji pozostawał w odwodzie apel do ciała.
– Dowiedziałbym się, kto to jest – bąknąłem.
– Ten siódmy? A właściwie po co? Przecież w to wchodzisz, nie? Postanowiłeś zostać milionerem.
– Nic nie postanowiłem. Na razie myślę.
– No to myśl. A palnik zostaw w spokoju.
– Będziemy bezpieczniejsi, jeśli się dowiem, na kogo trzeba uważać.
– My? – uśmiechnęła się z szyderczym powątpiewaniem.
– Już zapomniałaś? Robisz za moją kochankę.
– I to ma być argument? Za cięciem mostu?
– Jesteś moim słabym punktem. Mogliby… to znaczy: gdyby to miało być akurat teraz, na dniach…
– Słaby punkt? Bo mnie bzyknąłeś? Nie bądź śmieszny, dobrze? To przeszło pół miliona złotych na głowę. Romeo Julię by sprzedał, a co dopiero… Jeśli już, to łeb mi utną. Tobie nie mogą, bo cię potrzebują, ale twojej panience jak najbardziej. Taki mały klaps za głupie pomysły.
– Nikt tu nikogo nie zamierza zabijać. Ile razy mam ci powtarzać, że chcemy tylko…
– Sześćset tysięcy to dobry powód, by zabijać.
– Nie ruszą cię. – Starałem się być przekonujący, ale, niestety, także dla samego siebie, więc nie zabrzmiało to najlepiej. – Jesteś moją…
Utknąłem.
– No: kim? – Nie przegapiła okazji. – Adam, nie oszukujmy się. Masz tę swoją królewnę w Stargardzie.
– Królewnę? – posłałem jej uśmiech. Miał być kpiący, ale wyszedł smętny.
– Kojarzę ją – powiedziała cicho. Jej uśmiech był idealną kopią mojego. – Z przystanku.
Drobna, zgrabna jak cholera, ciemny blond robiony na jasny. Często nosi taki młodzieżowy plecaczek. W ogóle jakaś taka… dziewczęca. Wsiada czasem obok przychodni na Szczecińskiej.
Kiedyś mnie zagadnęła; wiesz, w ramach sondy ulicznej. Faktycznie, ma w sobie to coś.
– To coś? – Ze wszystkich możliwych tematów, jakie chciałem z nią omawiać, ten był ostatni, ale nie umiałem się powstrzymać. Klasyczny przypadek bolącego zęba, trącanego językiem w głupiej nadziei, że jednak przeszło.
– Wiesz, o czym mówię.
Nie wiedziałem, a przynajmniej nie byłem pewien. Nie odważyłem się jednak zażądać wyjaśnień. Gotowa ich jeszcze udzielić. I zdołować mnie do końca autorytatywnym stwierdzeniem, że dla reszty świata Ilona Roman jest dokładnie tak niezwykła i wyjątkowa, jak ja ją postrzegam.
– Mówisz nie na temat – zdobyłem się na rzeczowy ton. – Młynarczyk nie przyniósł tej głowy z daleka. Wrócą raz-dwa. Jeśli mamy to zrobić, to już. Pomożesz mi?
Nie chciałem rozgrywać tego w ten sposób: przypierając ją do muru. Samo jakoś wyszło.
– Co mam zrobić? – Niemal warczała.
– Wyciągnąć Patrycję nad kanał. Na tę wczorajszą plażę obok mostu. Opala się tam. A czasami… no wiesz.
– Domyślam się – rzuciła przez zęby. – Ile bierze?
– Słucham?
– I daj forsę. Nie wygląda na naiwną, pewnie zażąda z góry. Nie bój się – posłała mi krzywy uśmiech. – Jak będzie naprawdę fajnie, to ci oddam ze swoich.
Chyba się zaczerwieniłem. Chyba nie od razu. I chyba domyśliła się, jaka zrodzona w wyobraźni wizja przywołała tę nadwyżkę krwi do mej twarzy. Jej uśmiech zrobił się do reszty wredny.
– Kretynka – mruknąłem.
– Też genialny nie jesteś. A niby co mam jej zaproponować, żeby ze mną poszła? Spacer?
– Jesteś dziennikarką. Powiedz, że chodzi o wywiad. Mamy tu mundurowych Polek jak na lekarstwo. Nic dziwnego, że pani redaktor z babskiego pisma się nią zainteresuje.
O dziwo, bez słowa skinęła głową. Wstała, zdjęła z wieszaka swoją czerwoną czapkę, nasunęła nisko na czoło.
Читать дальше