Bez powodzenia: parę tysięcy obejrzanych filmów to widocznie za mało.
– Słucham?!
– Stara miłość. Pierwsza. Ale pokłóciliśmy się o jakąś bzdurę, na złość przespałam się z innym, zaszłam w ciążę. Ty gówniary nienawidzisz, bo nas rozdzieliła, ale mnie nadal kochasz. I teraz, jak się rozeszłam z mężem…
– Kaśka, odbiło ci?!
– Bo co: Ilona? Nie bój się: Szamocki to też facet. Zrozumie. Nawet dziewczyna może kochać jednego, a dmuchać się z innym, żeby jakoś przeczekać do lepszych czasów. Faceci mają to we krwi. Standard. Uwierzy, że ci odbiło na moim punkcie. Podobam mu się.
– Co? – Czułem, jak wiatr wpycha mi ziarna piasku do rozdziawionej gęby. Nie nadążałem za nią.
– To przez ten post – machnęła dłonią, wskazując wprawdzie stołówkę, ale mając zapewne na myśli otaczającą nas pustynię. – Nie mówię, że mnie przeleci, jak skinę głową. Ma rodzinę.
Ale wrażenie na nim robię. Więc uwierzy, że na tobie też mogę.
Przekonała mnie. To znaczy: w tej kwestii.
– Ale co to ma do rzeczy?
– Kochamy się, chcemy być razem. I oboje jesteśmy tutaj. Czyli nie wykombinujemy żadnego paskudnego numeru, bo na każde z nas mają zakładnika. Tu, na miejscu. Najlepszy zakładnik to ten pod ręką.
– Nie dopuści cię do radia.
– Też ma córkę. Dopuści. Tylko musisz mu wmówić, że mnie kochasz. Słyszysz? Jesteś mi to winien. Ty mnie w to gówno wpakowałeś. Jesteś mi winien jedno małe kłamstwo.
*
– A Ilona?
– Co: Ilona?
– Adam, jak sobie popijesz, to zaczynasz o niej mówić, a jak o niej mówisz, to prawie płaczesz. Dosłownie, chłopie: masz mokro w oczach. W ostatnią niedzielę pisałeś list. Zacząłeś po śniadaniu, a przed kolacją jeszcze cię z długopisem widziałem. Nie wciskaj mi, że to dla ciebie taka sobie zwykła panienka. Zwłaszcza teraz.
– Dlaczego zwłaszcza?
– Bo się dowiedziałem, że ma dzieciaka.
– A co ma do tego jej dzieciak?
– To, że się nim nie chwaliłeś. I słusznie. Z cudzymi dziećmi bywają problemy. I z ich mamami. Zawsze będziesz drugi w kolejce. Olaf, długa przerwa, ty.
– No i sam widzisz – rzuciłem triumfalnie.
– Kaśka też ma dziecko.
Miałem ochotę nakłaść samemu sobie po pysku.
– Wiem – rzuciłem przez zęby. – Kurewsko dobrze wiem. To właśnie przez tę małą… Ale wziąłbym wtedy obie. Miesiąc później już bym wziął. Tyle że zdążyła się hajtnąć. Żeby się tatuś nie rozmyślił, a ksiądz stułą przez brzuch dosięgnął. Potem dobrze im się układało, nie miałem szansy. A teraz znów mam.
– A Ilona? – powtórzył.
– Ilona mnie olewa. Lubi, i nic poza tym.
– Dzwonisz do niej.
– Mamy limit darmowych rozmów. Szkoda zmarnować.
– Zwłaszcza, że to najładniejsza dziewczyna w Stargardzie. I okolicach. A właściwie na kuli ziemskiej.
Zrozumiałem, że mnie cytuje. Nawet przypominałem sobie mgliście tamtą rozmowę.
Miałem potem potężnego kaca. Czyli mógł się niejednego nasłuchać.
– Bo jest – wzruszyłem ramionami. – Jeśli pominąć Kaśkę.
– Farciarz. Wyhaczyłeś wszystko, co najlepsze.
– Nie wszystko. O Ilonie mogę sobie pomarzyć. Ja jestem na misji, ona czasem pisze o naszych chłopcach w Iraku czy Turkmenistanie. Więc współpracujemy. I tyle.
– Daj sobie z nimi spokój. Z obiema. Jak dobrze pójdzie, będziesz bogaty. Lepsze dziewczyny ustawią się w kolejce. Dziesięć lat mniej, zero dzieci.
– A jak pójdzie źle?
– Pytasz o seks? Albo chłopaki, albo robaki. – Chyba doszukał się pytania w moim wzroku, bo dodał: – O nas wszystkich mówię. Ktoś zacznie strzelać i…
Miał rację. Niby rozumiałem od samego początku, ile ryzykujemy, ale czasem potrzebny jest taki lodowaty prysznic. Zdałem sobie sprawę, o co tak naprawdę prosi Kaśka. To mógł być ich ostatni raz.
– Pozwól jej pogadać z małą – popatrzyłem mu w oczy.
– Chudzyński mnie zabije – uśmiechnął się blado.
– Stój obok, słuchaj. Dobrze wiesz, że niczego nie ryzykujemy. Jest matką. Chce po prostu…
– Ryzykujemy? – przerwał mi. – My? Czy to znaczy, że dalej jesteś z nami?
Nie powiem, bym przygotował się do tej rozmowy. Kaśkę nosiło, bałem się, że pogna do dyżurki i zacznie tłuc każdego, kto stanie między nią a terminalem. Ale to jedno zdążyłem sobie przemyśleć.
– Dopiero teraz jestem z wami. Dopiero teraz.
Wróciła późno. Wiedziałem, że to wina kolejki do łącza satelitarnego: Wojsko Polskie oszczędzało, na czym się da, i w takie jak to, melancholijne weekendowe popołudnie, gdy stęsknieni żołnierze pchali się do aparatów, trzeba było odczekać swoje. Czekała więc. Najpierw przed dyżurką – widziałem ją raz i drugi przez okno – potem, gdy wywiało z niej nadwyżki złości, pewnie w środku. Położyłem się w butach na łóżku, zamknąłem oczy i próbowałem wmówić sobie, że wszystko skończy się dobrze.
Od rana nikt nie odsłonił okna, dmuchało, barak numer 3 zasłaniał te resztki dziennego światła, które przenikały przez tumany kurzu. No i nie miałem odwagi patrzeć w jej stronę.
Dopiero kiedy po raz drugi pociągnęła nosem, zdałem sobie sprawę, że płacze.
– Kasia? – Przycupnęła na brzegu łóżka Grzywacza: skulona bryłka nieszczęścia. – Co się stało?
– Nie… nie dzwoniłam.
Wstałem, podszedłem do niej. Nie uniosła głowy.
– Nie pozwolił ci? – Zanim dłonie zacisnęły się w pięści, rozsądek przebił się do głosu. – Bruszczak?
BWP wrócił całe wieki temu, ale byłem zbyt zdołowany, by zaprzątać sobie nim głowę.
Dopiero teraz przyszło mi na myśl, że kręcący się po dyżurce porucznik może być z punktu widzenia Szamockiego niepożądanym świadkiem rozmowy matki z córką. Nagły atak płaczu, jedno „kocham cię” za dużo, mogły zaintrygować dowódcę, a Kaśka, gdyby jej już puściły nerwy, mogła zacząć mówić.
– Czekaliśmy na dostęp i… Jak w końcu… – Przykucnąłem na wprost jej kolan, próbując zajrzeć pod grzywkę. – Powiedział, żeby podać numer. I ja… uciekłam. – Uniosła twarz. Policzki miała suche, ale oczy faktycznie pełne łez. – Adam, proszę cię. Proszę, Adaś…
Nie brałem jej za dłonie: to one same poszukały schronienia w moich.
– Ale dlaczego? Co się stało?
– Nie narażaj jej. Nie mogłabym żyć, gdyby… – Głos jej trochę drżał, ale teraz, gdy nadeszła pora działania, generalnie wzięła się w garść. – Obiecaj mi, że nie zrobią Zosi krzywdy.
Obiecaj mi to.
Za ścianą, porykując na niskim biegu, przesuwał się któryś z bewupów. Dobrze. Mogłem mówić głośniej, dzięki czemu to, co mówiłem, brzmiało bardziej stanowczo.
– Nikt jej nie tknie. Założę się, że nawet nie pomyśleli… Nie słyszałaś? On nawet nam nie groził, a co dopiero… Po prostu nas sprawdzali. Ciebie i mnie. Czy jesteśmy na tyle blisko, że będziesz mnie kryła. I czy dasz się kupić. Więc Szamocki pochwalił się wiedzą. Zrozum: to nie mafia. Trafił się klient, chcą opchnąć trochę towaru z państwowego magazynu. Połowa Polaków to zrobi, jeśli nadarzy się okazja. Po PRL-u nam zostało, zaborach. A teraz jeszcze po tej złodziejskiej prywatyzacji. Ale krzywdzić dziecko? – Odczekałem chwilę i dodałem z bladym uśmiechem: – Mogłaś z nią spokojnie pomówić.
Popatrzyła na mnie z nadzieją i wahaniem przebijającym się spod łez. Potem jej spojrzenie powędrowało do tyłu, ku workowej ścianie oddzielającej nas od magazynu. Wstała nieoczekiwanie i nie puszczając mej ręki, ruszyła do drzwi. Wyszliśmy przed barak. Powlokłaby mnie dalej, na środek placu oddzielającego oba szeregi budynków, ale na szczęście akurat pośrodku zaparkował wóz dyżurny. Jego prawy błotnik niemal ocierał się o słup masztu flagowego. Silnik terkotał na jałowym biegu.
Читать дальше