– Nie wiem, jak długo ją przetrzymam – mruknęła, nie patrząc na mnie. – Nie lubi mnie.
Sprężaj się.
Wiatr osłabł i naprawdę gęsty obłok kurzu kończył się na wysokości kolan. Musiałem czekać, aż dwie kobiece sylwetki znikną mi z oczu. Pochłonęło je dopiero zagłębienie kanału – widoczność była przygnębiająco dobra. Zastanawiałem się nawet, czy nie zrezygnować ze szlifierki kątowej na rzecz palnika, w końcu jednak wywlokłem z magazynu wózek z kablem i ruszyłem śladem dziewczyn. Szybko i wolno zarazem. Chciałem czym prędzej zanurkować w wykopie, by zejść z oczu Patrycji, a z drugiej strony bałem się ryzykować, że Numer Siódmy zwyczajnie przegapi moje manewry. W odwodzie był oczywiście wywołany przez szlifierkę hałas, ale wolałbym jej nie uruchamiać. Wiało od zachodu i Patrycja mogła się zorientować szybciej niż ten, na którego polowałem.
Po paru minutach kręcenia się między zalegającymi dno wykopu kratownicami wiedziałem już, że optymistyczne założenia wzięły w łeb. Siódemka albo niczego nie zauważył, albo uznał, że sytuacja nie dojrzała do interwencji. Trochę za późno przypomniałem sobie, że spawarka elektryczna, którą też mieliśmy na stanie, wymaga dokładnie tego samego kabla zasilającego. Ktoś mało podejrzliwy mógł wziąć moje przygotowania za wstęp do uczciwej pracy.
Chcąc nie chcąc, włączyłem szlifierkę. Na chwilę. Poznęcałem się nad końcówką jakiegoś kątownika i ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz.
Nic. Żadnego śladu życia, ani wśród odległych krzaczków nad kanałem, ani dużo bliżej, między barakami.
Wróciłem na dół i na serio zabrałem się do roboty.
Dźwigar numer jeden, ten znad przyszłej bramy, padł ofiarą zimnej krwi, względnie gapiostwa faceta, który miał mnie mieć na oku. Akcja sabotażowa musiała wyglądać wiarygodnie. Była sobota, czas relaksu; jako jedyny w bazie, a może i całym naszym kontyngencie, miałem na wyłączność niebrzydką, polską dziewczynę – a wyżywałem się na stali.
Pół tuzina Bogu ducha winnych, bezinteresownie ciekawskich żołnierzy mogło tu przyjść i pogapić się na takiego frajera, więc krojenie na plastry luźno leżących profili nie wchodziło w rachubę. Numer Siódmy musiał uwierzyć, że niszczę coś wartościowego.
Kratownica znad bramy miała leżeć na murze. Zespawaliśmy ją ze słabszych elementów i w charakterze mostowego dźwigara byłaby bezużyteczna. Wyglądała jednak podobnie i miałem nadzieję, że Siódemka da się nabrać.
Nadziei i kratownicy starczyło mi na parę minut. Kiedy poszatkowany dźwigar legł ostatecznie na piasku, a końcówka tarczy rozpadła się na jakimś kamieniu, dałem za wygraną, usiadłem na stercie żelastwa i po prostu czekałem. Niedługo, trzeba przyznać. Kaśka pojawiła się zaraz potem. Sama, ale nie odczułem ulgi z tego powodu. Pobojowisko wokół mnie stanowiło jaskrawy dowód zdrady i brak Patrycji u jej boku nie miał już znaczenia.
Zbiegła na dół. Przedtem też biegła: pierś wyraźnie jej falowała, a w głosie słychać było zadyszkę.
– I co? Był? – Pokręciłem głową. – Nie?
Wyglądała na zawiedzioną. Przez chwilę. Bo zaraz potem rozczarowanie ustąpiło miejsca głębokiej trosce.
– Zorientują się – powiodła bezradnym spojrzeniem po resztkach dźwigara. – Kurczę, co myśmy narobili… Bezmózgi durne.
Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.
– Łyknę z gwinta i będę im chuchał w nos. Pijany facet z niejednego się wyłga. Powiem, że nie chcesz mi dawać, więc się wkurzyłem i przybiegłem tu jakoś się wyżyć.
– Kretyn – rzuciła niemal wrogo. Schowałem uśmiech do kieszeni. Naprawdę się martwiła. Chyba bardziej niż ja.
– Przepraszam. – Milczała, dając mi do zrozumienia, jak dalece niestosowny był ten żart. – A tobie jak poszło?
Zastanawiała się przez chwilę, czy zasługuję na odpowiedź. Przez tę zadyszkę, skrywaną, lecz widoczną, wyglądała na jeszcze bardziej wzburzoną.
Fajnie wyglądała. Wilgoć na twarzy, parę włosów lepiących się do mokrych skroni, leciutki rudawy nalot pod pachą, gdzie pustynny kurz znalazł gościnny, mokry kawałek tkaniny.
– Nie widać? – burknęła w końcu. – Zasuwam po forsę.
– Przecież cię przeprosiłem.
– Ale ja naprawdę zasuwam po forsę. – Zalążki uśmiechu, chyba mściwego, pojawiły się w kącikach ust.
– Jak to? – Czułem, jak głupia robi się moja mina.
– To dziwka, prawda? Fachowa siła. – Uśmiechała się coraz bardziej otwarcie. – A podobno co dziesiąty z nas jest homo. Co w tym dziwnego, że zestresowana dziewczyna kochająca inaczej szuka ratunku u innej dziewczyny?
– Kasia…
– To nie idiotka. Czymś ją musiałam nad ten kanał zaciągnąć, prawda? I trochę tam przetrzymać. W dodatku się nie lubimy. Zazdrość. Wystarczyło powiedzieć, że to o nią, nie o ciebie, i już jadła mi z ręki.
Nie wierzyłem jej. Ale i tak się bałem. Przetrzymała mnie w niepewności, upewniła, że mam w oczach ten strach, i dopiero wtedy wyszczerzyła triumfalnie zęby. – Nabrałeś się! – Przez chwilę była autentycznie szczęśliwa. – Naprawdę się nabrałeś!
Dźwignąłem się ze sterty dwuteowników, ująłem ją za zebraną nad lewym uchem połówkę włosów, zacząłem bez pośpiechu nakręcać na dłoń ich jedwabistą czerń. Dopiero teraz zauważyłem, że tak naprawdę ma je brunatne, tyle że bardzo, bardzo ciemne. I że w rozmytym, przefiltrowanym przez pustynny kurz świetle słonecznym niektóre ni z tego, ni z owego potrafią błysnąć miedzianym blaskiem.
– Auu. – To nie mogło boleć, wcale nie musiała przechylać głowy ku ramieniu i przywoływać na twarz szczerej skruchy małej psotnicy, targanej za warkocz. – No już dobrze!
Więcej nie będę! Nakłamałam. To za ciebie mam płacić.
Końcówka zabrzmiała trochę inaczej. Jakby… z zakłopotaniem? Śmiała się, kpiła, ale…
– Za mnie? – Nawinąłem na pięść kolejny zwój jej włosów. Nie miała ich aż tak długich, nie zamierzałem zmuszać jej do nadwerężania szyi, więc siłą rzeczy to dłoń poszła wyżej, spotkała się z uchem i policzkiem Kaśki.
– Czułam, że ten kit z wywiadem nie przejdzie. – Nie robiła nic, by się pozbyć mej dłoni z policzka, ale unikała kontaktu wzrokowego. – No więc zaproponowałam poważną rozmowę na osobności. O tobie.
– O mnie?
– Zapomniałeś? Lecimy na siebie. Trochę podkoloryzowałam. Że niby nie jestem tu przypadkiem, tylko tak się stęskniłam, no i… Zażądałam, by się od ciebie odczepiła.
– Co? – Nadal nie wierzyłem.
– Stanęło na tym, że cię wykupię. Dwa kawałki i ci nie da, choćbyś błagał i buty lizał. – Moja dłoń nie opadła tylko dlatego, że ugrzęzła w gąszczu włosów. – No co? Za tanio?
Przepraszam. Ale nie chciałam przesadzić. Niby jak mam was sprawdzać z Warszawy? Mogła wziąć forsę i nie wyłazić z twojego łóżka. To rozsądna cena. Zapytałam, ile może na tobie zarobić, rzuciłam tymi dwoma kawałkami, nie polemizowała, więc… – Wzięła się w garść, skrzywiła usta w kpiącym uśmiechu. – Co, urażony? Za niska wycena?
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Parę drobin żwiru zabębniło o metal gdzieś za moimi plecami.
– Chyba was rozgryzłem – rozległ się nie bardzo radosny, ale też niespecjalnie gniewny, męski głos. – Ona już wie, prawda? Wypaplałeś?
Odwróciłem się powoli. Szamocki, równie niespiesznie, zszedł do wykopu. Był w bluzie, ale bez pasa i broni. Nieważne. Trochę oszukiwałem Kaśkę, jednak naprawdę czułbym się zaskoczony, gdyby Numer Siódmy, kimkolwiek się okaże, wpadł tu i zaczął strzelać, krzycząc o zdradzie. Pociłem się raczej na myśl o rozmowie, która nastąpi, gdy odkryjemy karty. I oto okazało się, że pociłem się za słabo.
Читать дальше