Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dąbała - Prawo Śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Prawo Śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Prawo Śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Prawo Śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Prawo Śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Prawo Śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Kiedy zaczynał już tracić nadzieję, a jego nogi stanowczo odmawiały posłuszeństwa, zobaczył zbliżającego się jeźdźca. Jechał powoli i był całkowicie samotny. Twarz handlarza wykrzywiła się z radości w jadowitym grymasie. Drżącymi rękami naciągnął kuszę i czekał. Jeździec był niskiego wzrostu i drobnej kości. Poruszał się tak, jakby w ogóle nie spodziewał się niebezpieczeństwa. Waldo dopiero teraz dostrzegł barwy królewskich posłańców. Zdziwił się. Nigdy wcześniej nie słyszał, aby królewski posłaniec poruszał się tak wolno. Ilekroć ich widział, zawsze pędzili cwałem, a ich sylwetki zlewały się prawie z końskim grzbietem. Tylko wyjątkowy desperat mógł pokusić się o dogonienie posłańca. Byli najszybsi i mieli najlepsze konie.
Dlatego Waldo ociągał się ze strzałem. Wietrzył zasadzkę albo coś gorszego. W końcu jego sprytny umysł uznał, że czas niepokojów na pograniczu rozluźnił dyscyplinę nawet wśród królewskich ludzi. Najlepsi wykruszali się, a nowi nie zdążyli nauczyć.
Handlarz przyłożył kuszę do ramienia i wycelował. Ocenił, że odległość była dobra i lepiej dłużej nie zwlekać. Poza tym chciał mieć czas na poprawkę, gdyby coś nie wyszło. Ręce mu drżały, a na szyi pojawiły się nabrzmiałe żyły. Słyszał, jak rzęzi mu w piersiach. Strzała trafiła dokładnie w pierś jeźdźca. Utkwiła po prawej stronie. Handlarz nie czekał w ukryciu, lecz natychmiast puścił się biegiem w stronę konia. Zacisnął zęby i udawał, że nic go nie boli. Chciał tylko dopaść wierzchowca, wspiąć się na siodło i szybko odjechać. Nie obchodziło go ciało posłańca, który ze strzałą w piersi upadł na skraj drogi. Handlarz był zbyt zmęczony, aby obszukać kieszenie zabitego i zabrać co cenniejsze rzeczy. Poza tym posłaniec wydał mu się mikry i niewymiarowy. Jego buty pasowałyby co najwyżej na dziecko.
Kiedy Waldo wspiął się na siodło, z jego ust wypłynęła wąska strużka krwi, a płuca przeszył straszliwy ból. Odruchowo uderzył konia piętami i ruszył galopem w stronę rzeki. Nie zdążył skręcić z traktu, gdy jego oczy napotkały niecodzienny obrazek. Na niewielkim, ale masywnym koniku jechał w jego stronę pulchny grubasek i odbijał się w siodle, jakby go szarpała z kilku stron naraz wataha wilków. Handlarz zapomniał na moment o ucieczce, zwolnił i z niedowierzaniem patrzył na jadącego Ghi-sppi. Widok był nieprawdopodobny. Jazda na koniu była umiejętnością tak podstawową, jak jedzenie i picie. Niektórzy jeździli, zanim nauczyli się chodzić.
– Nie widzieliście, panie, posłańca na trakcie? – zagadnął nagle nieznajomy. Waldo przyjrzał mu się z niedowierzaniem. Nigdy wcześniej nie widział tak głupiego i radosnego uśmiechu bez powodu. Słaniając się w siodle, ściągnął wodze i plując krwią, zacharczał:
– Czego chcecie… panie?
– Szukam królewskiego posłańca – odparł Ghi-sppi, zatrzymując konia. Zakołysał się przy tym tak, jakby miał spaść. – Taki mały był, chudy i…
– A wy skądżeście się przypałętali? – przerwał mu niecierpliwie Waldo. – I konia chcecie zachetać… – dodał z pogardą.
– Koń przyuczony – zaśmiał się wesoło grubasek. – Nie takich jak ja nosił… Jakowoż wy, panie, chorzy jesteście, widzę…
– Baczcie na swoją słabiznę – warknął handlarz i krztusząc się od kaszlu, ruszył dalej.
– A widzieliście, panie, posłańca? – zawołał za nim Ghi-sppi.
– Czkam na twojego posłańca… wieprzu… – mruknął Waldo i z lekceważeniem pokiwał głową. Położył się na końskim karku, wtulił twarz w grzywę i skręcił z traktu.
Grubasek cmoknął i konik ruszył. Jeździec próbował trzymać się na przemian wodzy, łęku siodła i końskiej grzywy. Czuł, że siedzenie zaczyna go szczypać od ciągłego tarcia, a wnętrzności wpadają w nieprzyjemne drżenie. Lecz wciąż uśmiechał się i usiłował nawet gwizdać melodię zasłyszaną na ulicy w Grwaldzie.
Mimo słońca zerwał się nagle wiatr. Uderzył znienacka, zawirował nad drogą, poderwał w górę warstwę piachu i zasnuł horyzont. Drzewa przy trakcie ugięły się ciężko, rozłożyły gałęzie i z trzaskiem wyprostowały. Wiatr przycichł na moment, po czym uderzył z całą siłą. Nie wiadomo było, skąd się wziął. Na niebie nie zatrzymała się nawet jedna chmura, a ciepły dzień nie zapowiadał huraganu. Ghi-sppi zakołysał się w siodle i zasłonił twarz rękawem. Jego oczy z trudem odróżniały kontury najbliższych drzew. Kurz i piasek zdawały się wciskać we wszystkie zakamarki ubrania. Grubasek zsunął się z konia i niemalże po omacku ruszył do lasu. Kiedy schodził z traktu, jego uwagę przykuł ciemny kształt leżący na ziemi. Kaszląc i plując, zbliżył się i z ciekawością nachylił. Z niedowierzaniem przyglądał się bladej twarzy dziewczyny i strzale tkwiącej w jej piersi. Przestał się nawet uśmiechać. Teraz jego spojrzenie wyrażało olbrzymie zdziwienie. Wyglądał jak ktoś, kto nigdy nie zetknął się ze śmiercią. Powoli, jakby nie ufając własnej dłoni, chwycił strzałę i pociągnął do góry. Wyszła lekko. Wtedy do jego uszu doleciało ciche westchnienie. Ghi-sppi przyklęknął, puścił wodze i zasłonił dziewczynę przed wiatrem. Otworzyła oczy i długo uważnie na niego patrzyła. Nie odzywała się. On również milczał i patrzył. Znów zaczął się uśmiechać.
– Co to było? – Bathy zadała pytanie ostrożnie, prawie nie poruszając ustami. – W głowie mi huczy, jakby mnie giez ukąsił…
– Strzałę z was, pani, wydobyłem – odparł grubasek, mrużąc oczy przed wiatrem. – Dziwne tu macie zwyczaje. Śmierć jeno chcecie zadawać, mimo że strach przed nią nosicie. Wielka to głupota tak czynić… O, strzała długa jak noga…
– Tylko krwi brakuje – wtrąciła z niedowierzaniem Bathy. Podniosła się powoli i usiadła. W podmuchach wiatru zmieszanego z piachem próbowała odnaleźć dziurę po strzale. Jej palce zanurzyły się w otwór i poczuły twardość monet. Opuszki z łatwością wyczuły wyraźne wgłębienie na jednej z nich. Dziewczyna nie odezwała się. Wstała, zasłoniła się przed wiatrem i poszukała wzrokiem konia.
– Gdzie mój koń? – zapytała, kierując się w stronę wielkiego pnia.
– Nie ma – odparł głupkowato grubasek. – Nie widziałem… Chyba że ten człowiek go zabrał… Tak, on mógł go zabrać. Brudny był, zarośnięty i ledwie dychał. Śmierć mu z oczu patrzyła. To już u was na gębach widać…
Zatrzymali się za pniem drzewa i przywiązali wodze do sęka. Konik zachowywał się potulnie i wcale nie sprawiał wrażenia wystraszonego. Wsadził łeb w otwór pnia i stał w bezruchu. Huragan nadal tarmosił gałęzie i nie miał zamiaru osłabnąć. Dziewczyna usiadła na ziemi i przycisnęła plecy do drzewa. Ghi-sppi zrobił dokładnie to samo.
– Bez konia daleko nie zajedziemy. – Głos Bathy lekko się załamał. – Pewnie mnie już szukają… Szkoda go, tresowany był i dobrze chodził. Posłaniec pewnie już blisko. Oni nie zważają na pogodę. Jadą od stajni do stajni… Głodna jestem, a jedzenie przy siodle wiozłam. Żeby mu tak ogon sparszywiał! Może znasz jakieś czary na jedzenie?
– Krótko u was jestem… – odpowiedział Ghi-sppi. – Trudno się przyzwyczaić…
– Mówiłeś, że jesteś obcy. – Głos dziewczyny zdradzał ironię. Pogodziła się z myślą, że jej towarzysz nie zawsze zachowuje się normalnie. Do pewnego stopnia bawiło ją to. – A u was tam nic nie jecie? Żadnych pieczeni, chleba, wina?
– Nie potrzeba – odpowiedział poważnie grubasek. – My nie wyglądamy, my po prostu jesteśmy. To tak, jak z… wiatrem. Jest, ale go nie widzisz. Najwyżej czujesz podmuch… – Grubasek spoważniał. Głupi uśmiech na jego wargach zniknął. – Nie mamy ciał, nie mamy strachu, nie czujemy bólu, nie jemy…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Prawo Śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Prawo Śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Prawo Śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.