Muszę przyznać, że u Althausów bardziej przykładam się do pracy niż u wszystkich innych klientów. Carol budzi moje współczucie, a to niełatwe. Jest miłą, niezbyt urodziwą i niezbyt rozgarniętą kobietą, która ma na głowie rodzinę złożoną z dwojga własnych i dwójki dzieci jej męża. Ciężko pracuje na niskopłatnym stanowisku, wraca do domu, gdzie stara się nakarmić i rozwieźć na zajęcia czwórkę dzieci w wieku poniżej dziesięciu lat. Co jakiś czas odbiera telefon od męża, którego praca polega głównie na podróżowaniu po kraju. Często wyobrażam sobie Jaya Althausa w cichym motelowym pokoju, leżącego na łóżku zasłanym czystą pościelą, z pilotem do telewizora w dłoni, i porównuję jego życie z życiem Carol.
Od wpół do jedenastej przyszedł czas na półtoragodzinną przerwę. W południe zaczynałam pracę w kancelarii adwokackiej, która właśnie wtedy miała przerwę obiadową. Co tydzień załatwiam wtedy różne sprawy i płacę rachunki. Pierwszą rzeczą na mojej dzisiejszej liście było odebranie pieniędzy, jakie byli mi winni Yorkowie. Po drodze do miasta po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że Jay Althaus może rozpaczliwie tęsknić za żoną i dziećmi każdej nocy, którą spędza w podróży.
Nie, chyba raczej nie.
Zamiast parkować przy zbyt wąskiej ulicy, pojechałam za blok. Wiedziałam, że o tej porze w dzień roboczy znajdę tam dużo wolnych miejsc.
Ponieważ kiedyś przyszło mi do głowy, że ciało Pardona mogło przez jakiś czas przebywać w jednym z garaży, postanowiłam sprawdzić tę hipotezę. Zaparkowałam na miejscu postojowym Norvela – numer mieszkania znajduje się nad każdym z miejsc bardzo przypominających boksy dla koni przy dużym torze wyścigowym – i zaczęłam się uważnie przyglądać pomalowanej na biało konstrukcji z drewna.
Garaż, który nigdy nie zaliczał się do cudów świata, pusty nie wyglądał najlepiej. Ponieważ w Apartamentach Ogrodowych nie ma piwnic – jak to zwykle w Arkansas – wszyscy mieszkańcy używają swoich boksów jako pomieszczenia gospodarczego do przechowywania najróżniejszych drobiazgów.
Zaczynając od lewej strony, lukę między pierwszym boksem a ogrodzeniem otaczającym blok zapełniał kontrowersyjny kamper Yorków. Pierwszy boks należał do Norvela, który nie ma samochodu, ale w pomieszczeniu trzyma różne rzeczy – zauważyłam pęknięte lustro oprawione w ramy i zestaw narzędzi do obsługi kominka; pewnie znalazł je gdzieś na śmietniku i miał zamiar sprzedać. W kącie garażu Marcusa dostrzegłam drewnianą paczkę, z której sterczał gruby czerwony plastikowy kij do bejsbola i mały kosz z tablicą do koszykówki. Claude Friedrich wstawił do swojego boksu metalowy regał, na którym trzymał jakieś części samochodowe i narzędzia. W boksie Deedry zauważyłam złożony namiot i parę zabłoconych gumiaków. Zawsze uważałam, że biwakowanie pod gołym niebem do niej nie pasuje. Oczywiście nie chodzi mi o czas spędzany samotnie. Intrygowało mnie, że kobieta jej pokroju co jakiś czas potrafi zrezygnować z papilotów.
W boksach mieszkańców piętra nie znalazłam żadnych skarbów. Marie ma samochód, którym czasami ją wożę, ale poza nim niczego nie zauważyłam. Yorkowie, podobnie jak Claude, mają regał, ale prawie pusty. Odniosłam wrażenie, że Alva co jakiś czas go odkurza – to zupełnie w jej stylu. Pod tylną ścianą boksu O'Hagenów stały dwa drogie rowery przykryte brezentem. W boksie właściciela bloku zauważyłam tylko samochód i kosiarkę do trawy. Patrząc na nie, poczułam smutek. Jest coś przygnębiającego w oglądaniu rzeczy należących do zmarłej osoby, bez względu na to, jak bardzo są anonimowe. A już kosiarka do trawy z pewnością nie należy do rzeczy osobistych.
Staranna wizja lokalna nie powiedziała mi zupełnie nic. W garażach z zewnątrz widać wszystko, więc trudno przypuszczać, by właśnie w jednym z nich ktoś schował ciało Pardona. A może w boksie pani Hofstettler między samochodem i ścianą? Albo w tym samym miejscu w garażu właściciela bloku? Zabójca mógł przypuszczać, że tylko tych dwóch samochodów nikt nie będzie ruszał. Nieśmiało sprawdziłam oba pomieszczenia. Ani jednej plamy, ani śladu nitek odprutych z zielono-pomarańczowej koszuli.
W kamperze ciało z pewnością by się zmieściło, lecz w chwili śmierci Pardona Yorkowie znajdowali się jeszcze w drodze do domu.
Nadszedł czas, by odebrać pieniądze od tych uczciwych ludzi. Skręciłam w stronę budynku i przeżyłam nieprzyjemne zaskoczenie. W drzwiach stal Norvel Whitbread.
– Jak wyszedłeś? – spytałam.
– Kościół wpłacił za mnie kaucję.
Rozciągnął usta w ironicznym uśmiechu, co zawsze wywołuje u mnie odruch wymiotny ze względu na niekompletność jego uzębienia. Kto wie, może sama wybiłam mu część z nich? Miałam nadzieję, że tak. Na jego spuchniętym nosie można było zobaczyć prawie wszystkie kolory tęczy.
– Zejdź mi z drogi – powiedziałam.
– Nie muszę. Jestem u siebie, a ty nie.
Jak zdążyłam wyczuć i zauważyć, Norvel nie marnował czasu i pocieszał się jak mógł po przeżyciach kilkunastu ostatnich godzin.
– Tym razem policja nie przyjedzie, a ja nie przestanę – zagroziłam.
Po wyrazie jego twarzy poznałam, że postanowił się usunąć, lecz zanim zdążył zrobić choć krok, silne pchnięcie z tyłu sprawiło, że zataczając się, wyleciał na zewnątrz. Udało mu się jednak utrzymać na nogach.
W drzwiach pojawił się T. L. z zaciśniętymi ustami.
– Ty śmieciu – wycedził z pogardą do Norvela, który odwrócił się, żeby zobaczyć, kto tak niespodziewanie go zaatakował. – Jeżeli następny właściciel cię stąd nie wyrzuci, to na pewno nie dlatego, że się nie starałem. Zostaw tę kobietę w spokoju i zejdź mi z oczu.
T. L. mówił zupełnie szczerze i najwyraźniej jego słowa wywarły silne wrażenie na Norvelu, mimo że był pijany. Spojrzał na nas spode łba, lecz nie ociągał się. Odwrócił się na pięcie i zniknął.
Teraz musiałam podziękować T. L., na co nie miałam szczególnej ochoty.
– Wygląda na to, że chciałaś mu jeszcze dołożyć – powiedział starszy mężczyzna z uśmiechem, który przypomniał mi dawne czasy. – Ale nie mogę siedzieć cicho, kiedy słyszę takie rzeczy. Poza tym tymczasowo pełnię obowiązki administratora. Prawnik Pardona prosił mnie, żebym wieczorem zamykał drzwi na klucz.
Musiałam się uśmiechnąć.
– Dziękuję bardzo – powiedziałam wreszcie.
– Wybierasz się do nas? Alva mówiła mi, że wpadniesz.
– Tak.
– W takim razie zapraszam do środka.
Drzwi do mieszkania Yorków były otwarte. Nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam okiem na wejście do mieszkania Pardona, nadal zabezpieczone taśmą policyjną. Poszłam za T. L. do salonu, w którym Alva wyszywała ściegiem krzyżykowym coś w kolorze niebieskim i różowym.
Odniosłam wrażenie, że o ile T. L. powoli odzyskuje równowagę ducha, o tyle jego żona zdecydowanie nie. Ze ściśniętym sercem patrzyłam na jej pomarszczoną twarz, o wiele starszą niż przed tygodniem. Z trudem wstała i powłócząc nogami, poszła po pieniądze.
– Chce pani, żebyśmy razem dokończyły sprzątanie? – zapytałam.
Nie wiedziałam, o co ją zagadnąć, lecz wyglądała na tak przygnębioną, że za wszelką cenę chciałam przerwać milczenie.
– Już prawie skończyłam – odparła apatycznie.
Jedno szybkie spojrzenie powiedziało mi, że zasłon nadal nie zawieszono, a wentylator pod sufitem nad ich małym stolikiem w jadalni nie był odkurzany.
T. L. umościł się w swoim ulubionym skórzanym fotelu. W dużej kieszeni przy podłokietniku znajdował się pilot do telewizora, program telewizyjny i ilustrowany magazyn sportowy. Otworzył ten ostatni, lecz odniosłam wrażenie, że tak naprawdę nie czyta.
Читать дальше