Uznałam tę godzinę szczerości za coś bardzo dziwnego, ale w zasadzie nie miałam nic przeciwko temu.
– Po drodze na komisariat wsunąłem mu czek pod drzwi – odparł Friedrich. – Za Norvela czynsz płaci kościół. McCorkindale powiedział mi, że sekretarz wysyła Pardonowi czek. Marcus Jefferson też wsunął swój czek pod drzwi Pardona, kiedy wychodził do pracy. Pardon musiał być w banku po jego otwarciu, bo kiedy do nich telefonowałem, czeki Marcusa, mój i pani Hofstettler zdążyły już wpłynąć na jego konto.
– A ten, który wysiał kościół?
– Trafił do skrzynki Pardona dopiero dzień po jego śmierci.
Odwróciłam się do Friedricha i powiedziałam, że to w stylu Pardona pójść do kościoła albo do Norvela i upominać się o pieniądze.
– Norvel utrzymuje, że Pardona u niego nie było – powiedział policjant, a ja wróciłam do pracy.
Nasza rozmowa wydała mi się coraz dziwniejsza.
– Tylko że on kłamie – stwierdziłam.
– Jak to?
– W poniedziałek Pardon sam odkurzał. Pamięta pan, jak starannie zwinięty był kabel? Więc musiał wcześniej pójść do Norvela, żeby sprawdzić, co się dzieje. W poniedziałek Norweł zaczyna później pracę w kościele, bo ma sprzątać w bloku. Z tego tytułu kościół płaci niższy czynsz.
Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, Claude Friedrich wyglądał na zaskoczonego.
– Skąd pani to wszystko wie?
– Jeżeli sprawa dotyczy sprzątania, po prostu wiem. Pardon wyjaśnił mi kiedyś, dlaczego zatrudni w budynku Norvela zamiast mnie.
Jak zwykle Pardon chciał tylko zamienić ze mną parę słów. Nie miałam oporów przed rezygnacją ze słabo płatnej i nudnej pracy pod jego stałym nadzorem.
Claude (jak teraz o nim myślałam) przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, zanim podjął na nowo opowieść o feralnym poniedziałku.
– Tamtego rana Pardon zatrzymał się u pani Hofstettler, odebrał od niej czek, a potem poszedł do banku z trzema czekami.
Przygotowałam marynatę i wrzuciłam do miski pokrojone na paski filety. Dzisiaj wieczorem miałam ochotę na podsmażanego kurczaka po chińsku. Zaczęłam również dusić na patelni mięso na potrawkę, jednocześnie obierając ziemniaki, marchewkę i cebulę, które miałam wrzucić za chwilę do garnka. Zamieszałam sos do przygotowywanej równocześnie zapiekanki po meksykańsku. Zostały mi resztki mielonego mięsa, więc wrzuciłam je do sosu, dodałam pokrojonego pomidora, a na koniec wkruszyłam trzy gotowe placki tortilli. Podałam Claude'owi tarkę i ser. Posłusznie zabrał się do pracy.
– Ile? – zapytał.
– Filiżankę – powiedziałam, kładąc przed nim naczynie. – Przerwałam panu.
– Kilka razy rozmawiał też przez telefon – kontynuował Claude. – Telefonował do fabryki, w której pracuje Marcus. Niestety, nie wiemy, z kim rozmawiał. Oczywiście może to zupełnie nie mieć związku z Marcusem. Pracuje tam przynajmniej dwieście osób. Około jedenastej zatelefonował do kogoś w wiejskiej części hrabstwa Creek – do kumpla, z którym był na roku na uniwersytecie, ale gość wyjechał w podróż służbową do Oklahoma City i nie mieliśmy jeszcze możliwości skontaktować się z nim.
Wszystkie składniki potrawki postawiłam na małym palniku i wyjęłam woka. Gdy się podgrzewał, przełożyłam zapiekankę, warstwami, posypując ją startym serem i włożyłam do zamrażarki. W tle rozbrzmiewał miły głos Claude'a, który skojarzył mi się z nagraniem znanej książki.
Z chińszczyzny będą dwie porcje – pomyślałam – a potrawkę podzielę przynajmniej na trzy. Raz zjem na kolację pieczone ziemniaki z warzywami, a na koniec zostanie mi zapiekanka po meksykańsku i sałatka.
Po włożeniu ryżu do kuchenki mikrofalowej zaczęłam podsmażać kurczaka z warzywami w woku. Prawie nie zauważyłam, że Claude zamilkł. Mieszałam szybko, zadowolona z tego, co robię, Lubię gotować i robię to dobrze. Ryż, mięso i warzywa były gotowe prawie jednocześnie. Wtedy pojawił się pewien mały dylemat.
Zawahałam się przez chwilę, gdyż wspólne spożywanie posiłków stanowiło kolejne naruszenie mojego wzorcowego planu dnia. Wyjęłam z szafki dwa talerze i nałożyłam na nie potrawkę. Jeden z nich położyłam przed policjantem wraz z widelcem, serwetką i szklanką herbaty. Potem obsłużyłam siebie. Pod ręką położyłam sos sojowy, sól i pieprz. Wreszcie usiadłam. Skinęłam krótko głową na znak, że wszystko gotowe, a on wziął widelec i zaczął jeść.
Wbiłam wzrok w talerz. Kiedy znów spojrzałam przed siebie, skończył jeść i starannie wycierał usta serwetką, upewniając się, czy ma czyste wąsy.
– Bardzo smaczne – powiedział.
Wzruszyłam ramionami, po czym zorientowałam się, że nie najszczęśliwiej dobrałam odpowiedź na komplement. Zmusiłam się do tego, by spojrzeć mu w oczy.
– Dziękuję – wykrztusiłam. Wieloletni brak kontaktów towarzyskich nigdy nie doskwierał mi bardziej. – Może dokładkę? – zaproponowałam.
– Nie, dziękuję. Porcja była ogromna – odpowiedział uprzejmie. – Pani też skończyła?
Skinęłam głową zaintrygowana. Chwilę później dowiedziałam się, dlaczego pytał. Sięgnął po mój talerz, widelec i podszedł do zlewozmywaka. Odkręcił kurki, znalazł płyn do mycia naczyń i zajął się wszystkimi po kolei naczyniami stojącymi na kuchennym blacie.
Przez jakiś czas siedziałam przy stole z rozdziawionymi ustami. Wreszcie otrząsnęłam się z oszołomienia. Wstałam i uprzątnęłam resztki. Z wahaniem położyłam pusty wok przy zlewie. Czystą szmatką przetarłam stół i blaty, a kiedy skończył zmywać, zamiotłam podłogę. Potem, nie wiedząc, co jeszcze zrobić, wytarłam naczynia, które położył na ociekaczu, i odłożyłam je na miejsce.
Gdy skończyliśmy się krzątać, zanim zdążyłam się na dobre zaniepokoić, co będzie dalej, Claude podał mi na pożegnanie ogromną dłoń i powiedział:
– Bardzo sobie cenię dobrą kuchnię. Własnej mam już po dziurki w nosie.
Z tymi słowami skierował się do wyjścia.
Poszłam za nim, tak jak powinna postąpić uprzejma gospodyni, lecz w odruchu obronnym zaplotłam ręce na piersiach.
– Do widzenia – wykrztusiłam, czując, że powinnam coś dodać. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Zupełnie niespodziewanie uśmiechnął się do mnie i zrozumiałam, że nie znałam go od tej strony. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, kąciki ust powędrowały ku górze, a popielate oczy nagle zrobiły się skośne, gdy dotarł do nich uśmiech.
– Dobranoc – powiedział donośnym głosem.
Z podjazdu skręcił na chodnik, a potem skierował się ku blokowi. Nie obejrzał się za siebie.
Machinalnie zamknęłam drzwi na klucz i przed pójściem spać jeszcze raz sprawdziłam, czy w kuchni panuje nieskazitelny porządek. W łazience uśmiechnęło się do mnie odbicie z lustra. Przyłapałam się na tym, że myślę, jak Claude Friedrich radzi sobie w łóżku, i pokręciłam głową.
– Schodzisz na psy, Lily – powiedziałam do lustra.
Jednak z tej perspektywy moja twarz wyglądała na dość zadowoloną.
Telefon zadzwonił, gdy nakładałam makijaż. Westchnęłam z irytacją. Miałam nadzieję, że wraz z rozpoczęciem nowego tygodnia pracy moje życie wróci w dobrze znane, utarte koleiny.
– Słucham – powiedziałam szorstko.
– Lily? – spytał dość znajomy głos.
– Tak.
– Mówi Alva York. T. L. i ja przypomnieliśmy sobie wczoraj, że nie oddaliśmy ci pieniędzy.
– Mogę do państwa wpaść dzisiaj o wpół do jedenastej.
O tej porze na pewno już skończę sprzątać u pierwszego klienta.
Читать дальше