Kątem oka dostrzegłam Carltona. Większość niezadowolonych odpadała po drugim treningu, więc uznałam jego obecność za dobry znak. Sądząc po tym, jak ruszał się w czasie rozgrzewki, mięśnie nie bolały go już tak bardzo. Niedługo będzie mógł robić rzeczy, które jeszcze niedawno wprawiłyby go w zdumienie. Na komendę Raphaela ukłoniliśmy się i po raz kolejny zaczęliśmy męczące ćwiczenia.
Przysiady sprawiły, że znów rozbolał mnie bok i musiałam przerwać po serii trzydziestu.
– Idziemy na łatwiznę, co? – skomentował Raphael, a Janet się roześmiała.
Zorientowałam się, że żartują, i uśmiechnęłam się. Cariton podszedł i wyciągnął do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać. Skorzystałam z propozycji, po raz kolejny zaskakując samą siebie.
– A tak poważnie, uważaj na siebie, Lily. Marshall kazał mi pilnować, żebyś się nie przemęczyła – powiedział Raphael, gdy powoli wracaliśmy do sali po przerwie na łyk wody.
Spuściłam głowę, żeby ukryć wyraz twarzy, i wróciłam na miejsce, lecz kiedy odwróciłam się ku niemu, czekając na następne polecenie, zobaczyłam, że przygląda mi się podejrzliwie. Przyszedł czas na chwyty obezwładniające. Wszystkie przerabialiśmy wcześniej. Każdy udawał, że boi się ćwiczyć ze mną.
– A więc, kobieto ze stali, kiedy planujesz następną walkę? – zapytał Cariton, gdy po treningu wkładaliśmy buty. W sali oprócz nas zostali tylko Raphael i Janet.
Nawet się roześmiałam.
– Wiecie, że Norvela zwolnili za kaucją? – powiedziałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Zakład, że nigdy więcej nie wejdzie ci w drogę – powiedziała sucho Janet.
Domyśliłam się, iż zwleka z wyjściem, czekając na Carltona. Pewnie miała nadzieję na jakąś poważniejszą deklarację zainteresowania z jego strony, a może zaproszenie na drinka.
– Lepiej, żeby nie próbował – przyznałam szczerze.
Na chwilę zaległa cisza. Wymienili między sobą spojrzenia.
– Sprawiło ci to przyjemność? – zapytał nieoczekiwanie Raphael. – Ćwiczymy tu przez tyle godzin, walczymy ze sobą na niby, a czasami wszystko boli mnie tak bardzo, że żona pyta, po co to robię. Nie wspominając już o tym, że odkąd skończyłem gimnazjum, z nikim się nie biłem. A ty, kobieta, walczyłaś. Jak to jest? Co wtedy czułaś?
– A bo ja wiem… – odpowiedziałam po chwili zastanowienia. – Byłam jednocześnie przerażona i podekscytowana. Mogłam naprawdę zrobić mu krzywdę, gdyby policja nie przyjechała tak szybko.
– Rozdzielili was? – chciała wiedzieć Janet.
– Nie. Leżał na ziemi i krwawił z nosa. Miał dość. Ale chciałam mu jeszcze dołożyć.
Raphael i Cariton wymienili niespokojne spojrzenia.
– Adrenalina – próbowałam wyjaśnić. – Pokonałam mężczyznę w walce wręcz, ale wystraszył mnie, bo zaatakował niespodziewanie. A skoro byłam przestraszona, byłam też wściekła. Byłam tak zła na niego, że naprawdę chciałam mu zrobić krzywdę.
Przyznanie, iż się przestraszyłam, nie było łatwe.
Raphael i Cariton zastanawiali się nad moimi słowami, lecz Janet chodziło o coś innego.
– A więc trening ci się przydał – stwierdziła, pochylając się ku mnie, żeby spojrzeć mi w twarz. – Zareagowałaś tak jak na zajęciach. Nie wahałaś się ani chwili i automatycznie zastosowałaś to, czego się nauczyłaś, prawda?
Zrozumiałam, czego się obawia. Odpowiedziałam krótko:
– Tak, automat zadziałał.
Skinęła głową, co oznaczało potwierdzenie głęboko skrywanej nadziei. Potem na jej ustach pojawił się chłodny uśmiech. Ta niewysoka, drobna kobieta po raz pierwszy zrobiła na mnie wrażenie. Teraz z kolei ja pochyliłam się ku niej i jeden jedyny raz umyślnie spojrzałam komuś innemu w oczy, szukając potwierdzenia własnych podejrzeń. I znalazłam. Tak samo jak ja musiała kiedyś przeżyć coś strasznego.
Nie chciałam jednak o tym rozmawiać. Za wszelką cenę pragnęłam uniknąć kobiecych wspominków i powodzi emocji. Czegoś takiego nie znosiłam, więc zgarnęłam swoje rzeczy, mruknęłam, że jadę do domu się odświeżyć, i dodałam, że umieram z głodu.
W drodze do domu zaczęłam myśleć o koszuli Pardona. Wiem, jak wyglądają ubrania prane setki razy. Zacznijmy od tego, że koszula, o której mowa, była tania, a on nosił ją i prał wielokrotnie od wielu lat. Była tak cienka, że zrobiła się prawie przeźroczysta. Zapamiętałam, iż w świetle latarki zauważyłam rozerwaną kieszeń na piersi i postrzępione nitki. Nie wątpiłam, że kilka z nich musiało zostać na miejscu zbrodni, czyli prawdopodobnie w jego mieszkaniu. Więcej powinno się znajdować tam, gdzie ukrywano ciało. I dlaczego dotąd nie odnalazły się klucze Pardona?
Po powrocie do domu odgrzałam pieczone ziemniaki z warzywami, ale ledwo skubnęłam kolację. Ciało najpierw ukryto w okolicy, którą uważałam za swój własny teren, a potem wywieziono do parku moim własnym wózkiem. Teraz, gdy nie myślałam już o Marshallu – powiedzmy, że starałam się o nim nie myśleć – zaczęłam się koncentrować na domysłach związanych ze śmiercią Pardona.
Nagle przyszło mi do głowy coś, co dotyczyło garaży. Zaniepokoiłam się. Czy zauważyłam coś niepokojącego? A może coś, co tam widziałam, odświeżyło mi pamięć?
Myśl ta nie dawała mi spokoju, gdy myłam naczynia i gdy weszłam pod prysznic. Zanosiło się na kolejną bezsenną noc. Ubrałam się w czarne szorty ze spandeksu i czarny sportowy biustonosz. Na to naciągnęłam czerwoną bluzę z nadrukiem University of Arkansas. Do kompletu włożyłam czarne skarpetki i czarne sportowe buty do biegania. Wystukałam numer telefonu Claude'a. Tym razem wiedziałam, że jeżeli usłyszę jego głos, będę miała mu coś ważnego do powiedzenia. Niestety, w słuchawce usłyszałam automatyczną sekretarkę. Nie zostawiam wiadomości maszynom. Niespokojnie chodziłam tam i z powrotem po mieszkaniu. Po jakimś czasie spróbowałam znowu.
Wreszcie musiałam wyjść. Ciemność. Chłodne powietrze mile łechtało mnie po gołych łydkach. Ruszyłam. Poczułam ulgę, że wreszcie jestem na zewnątrz i że poruszam się w milczeniu. Minęłam dom Thei, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Potem znalazłam się obok domu Marshalla. Nie zauważyłam jego samochodu. Szłam dalej. Usłyszałam, jak ulicą Indian Way biegnie jeszcze ktoś, i dałam nura za krzewy azalii. Minął mnie Joel McCorkindale w dresie, butach sportowych firmy Nike i ze zdecydowanym wyrazem twarzy. Odczekałam, dopóki odgłos jego stóp nie umilkł w mroku, po czym wróciłam na ulicę.
Powiew wiatru sprawił, że wiosenne liście zaszeleściły, zaszumiały jak morze.
Szłam coraz szybciej, aż wreszcie puściłam się biegiem środkiem ulicy cichego, spokojnego miasteczka Shakespeare. Nie widziałam nikogo i zastanawiałam się, czy sama nie jestem przypadkiem niewidzialna.
Wbiegłam do arboretum od drugiej strony i ukryłam się wśród drzew. Przystanęłam, by trochę odpocząć.
Już wiedziałam, co robić. Musiałam jeszcze raz zajrzeć do garaży. Lepiej zobaczyć coś na własne oczy, niż wyobrażać sobie, jak wygląda. Jeżeli pobędę tam wystarczająco długo, przypomnę sobie, co nie daje mi spokoju.
Musiał już dochodzić kwadrans przed północą, gdy cicho zakradłam się pod blok od północnej strony. Przemykałam się, przyciśnięta do ceglanego muru, żeby nie mógł mnie zauważyć żaden z mieszkańców, któremu akurat przyszłaby ochota wyjrzeć przez okno. Jak mogłam się spodziewać, u pani Hofstettler było ciemno. Lekka poświata sączyła się z sypialni Yorków – może jedno z nich czytało w łóżku? Jednak trudno mi było sobie to wyobrazić. A może to lampka nocna? W mieszkaniu Norvela na drugim piętrze było ciemno, podobnie jak u Marcusa.
Читать дальше