– Trzeba pomyśleć. Jaka jest prędkość schodzenia bez ciągu?
– Chyba można utrzymać dwa trzysta.
Czyli prawie pionowe spadanie z prędkością trzydziestu mil na godzinę.
– Policz teraz, kiedy skończyłoby się paliwo, gdybyśmy chcieli wejść na pięćdziesiąt pięć tysięcy stóp.
– Pięćdziesiąt pięć? – zapytał zdumiony Brad.
– Zgadza się.
Postukał w klawisze.
– Maksymalna prędkość wznoszenia to cztery tysiące trzysta stóp na minutę; dużo spalimy, ale po trzydziestu pięciu tysiącach spalanie znacznie maleje. Można zredukować napęd…
– Ciągnąć na jednym silniku?
– Jasne. Da się zrobić.
Znów zaczął stukać w kalkulator.
– Nawet przy takich założeniach, będzie pusty osiemdziesiąt trzy mile przed Denver. Ale wtedy oczywiście osiągniemy sporą wysokość.
Percey Clay, która zawsze otrzymywała najlepsze oceny z matematyki i fizyki, potrafiła doskonale liczyć bez kalkulatora; liczby zaczęły jej migać w głowie. Na pięćdziesięciu pięciu tysiącach wyłączają silniki, prędkość spadania dwa trzysta… Przed lądowaniem mogli pokonać ponad osiemdziesiąt mil. Może więcej, jeśli dopiszą wiatry.
Brad, za pomocą kalkulatora i swoich szybkich palców, doszedł do tego samego wniosku.
– Chociaż niewiele by zabrakło.
Bóg nie daje pewniaków.
Powiedziała:
– Centrum Chicago. Lear „Foxtrot Bravo” prosi o natychmiastowe zezwolenie na pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Czasami trzeba grać w ciemno.
– Hm, powtórz, „Foxtrot Bravo”.
– Musimy wejść wyżej. Pięćdziesiąt pięć tysięcy stóp.
– „Foxtrot Bravo” – wtrącił się głos kontrolera z wieży. – Macie leara trzydzieści pięć, tak?
– Tak jest.
– Maksymalny pułap wynosi czterdzieści pięć tysięcy.
– Zgadza się, ale musimy wejść wyżej.
– Sprawdzaliście ostatnio uszczelnienie?
Uszczelnienie ciśnieniowe. Drzwi i okna. Dzięki któremu samolot nie rozpada się na kawałki.
– Jest w porządku – odrzekła, nie wspominając o tym, że „Foxtrot Bravo” został podziurawiony kulami i naprędce połatany jeszcze tego samego popołudnia…
– Zgoda, masz zezwolenie na pięćdziesiąt pięć tysięcy stóp, „Foxtrot Bravo”.
Po czym Percey powiedziała coś, czego wcześniej nie mówił prawie żaden pilot leara.
– Zrozumiałam, z dziesięciu na pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Zaczęła wydawać polecenia.
– Ciąg osiemdziesiąt osiem procent. Podaj prędkość wznoszenia i wysokość przy czterdziestu, pięćdziesięciu i pięćdziesięciu pięciu tysiącach.
– Zrozumiałem – rzekł opanowanym głosem Brad. Przechyliła samolot i lear począł się piąć w górę.
Wszystkie gwiazdy wieczoru…
Dziesięć minut później Brad zawołał:
– Pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Wyrównali tor lotu. Percey wydawało się, że słyszy jęk szwów kadłuba. Przypomniała sobie, jak zachowuje się organizm ludzki na dużych wysokościach. Gdyby wyleciało okno, które wymienił Ron, albo puściło któreś z uszczelnień ciśnieniowych, to jeśliby nawet samolot pozostał cały, niedotlenienie pozbawiłoby ich przytomności w ciągu pięciu sekund. Gdyby nawet mieli maski, na skutek różnicy ciśnień krew by się w nich zagotowała.
– Tlen. Zwiększ ciśnienie w kabinie na dziesięć tysięcy stóp.
– Ciśnienie na dziesięć tysięcy – powiedział.
To przynajmniej zmniejszy nieco straszliwe ciśnienie na kruchy kadłub samolotu.
– Dobry pomysł – rzekł Brad. – Jak myślisz, uda się?
Małpia zręczność…
– Nie wiem – odparła. – Trzeba wyłączyć numer dwa. Dopływ paliwa zamknięty, system automatycznej regulacji odłączony.
– Zamknięty, odłączony – powtórzył jak echo Brad.
– Pompy paliwowe wyłączone, zapłon wyłączony.
– Pompy wyłączone, zapłon wyłączony.
Poczuła lekki skręt samolotu, gdy ustał ciąg z lewej. Percey wyrównała przechył lekkim wychyleniem steru pionowego. Niespecjalnie to jednak odczuli. Ponieważ silniki były zamontowane z tyłu kadłuba, a nie na skrzydłach, utrata jednego z nich nie wpływała poważnie na stabilność samolotu.
– Co teraz mamy robić? – zapytał Brad.
– Ja zamierzam napić się kawy – powiedziała Percey, zeskakując z fotela jak chłopczyca ze swego domku na drzewie. – Hej, Roland, masz ochotę?
W pokoju Rhyme’a przez czterdzieści pełnych męki minut panowała cisza. Nie zadzwonił żaden telefon. Nie nadszedł żaden faks. Głos komputera nie zameldował: „Masz wiadomość”.
Wreszcie zabrzęczał telefon Dellraya. Agent kiwał głową, słuchając, ale Rhyme widział, że wieści nie są pomyślne. Dellray wyłączył aparat.
– Z Cumberland?
Dellray skinął głową.
– Zupełny klops. Kall nie był tam od lat. Miejscowi ciągle wspominają chłopaka, który przywiązał ojczyma do drzewa, żeby zjadły go robaki. Taka lokalna legenda. Nie ma tam żadnej rodziny. Nikt nic nie wie. Albo nie chce powiedzieć.
Po chwili zaćwierkał telefon Sellitta. Detektyw otworzył klapkę i powiedział:
– Tak?
Rhyme modlił się, żeby to był trop. Spojrzał na nalaną, stoicką twarz Sellitta. Gliniarz zatrzasnął telefon.
– To Roland Bell – powiedział. – Chciał, żebyśmy wiedzieli. Skończyło im się paliwo.
Rozdział trzydziesty czwarty
45 godzin – godzina trzydziesta ósma
Trzy różne sygnały ostrzegawcze rozległy się równocześnie.
Niski poziom paliwa, niski poziom oleju, niska temperatura silnika.
Percey próbowała zmienić nieznacznie położenie samolotu, by sprawdzić, czy nie uda się jej wciągnąć do przewodów jeszcze trochę paliwa, lecz zbiorniki były suche jak pieprz.
Silnik numer jeden kaszlnął, stuknął cicho i zamilkł.
Kabinę zalała nieprzenikniona ciemność.
O, nie…
Percey nie widziała żadnego przyrządu, ani jednej dźwigni czy gałki. Jedynym jasnym elementem, dzięki któremu nie straciła orientacji, była ledwie widoczna linia świateł Denver daleko przed nimi.
– Co jest? – spytał Brad.
– Jezu, zapomniałam o alternatorach.
Alternatory były napędzane przez silniki. Bez silników nie mieli prądu.
– Opuść turbinę naporową – poleciła.
Brad znalazł po omacku odpowiednią dźwignię i pociągnął. Z dołu samolotu wysunęła się turbina powietrza naporowego.
Było to niewielkie śmigło połączone z alternatorem. Napędzał je strumień powietrza naporowego podczas lotu, a obrót turbiny zasilał alternator. Wystarczało to na wytworzenie prądu do przyrządów i oświetlenia. Ale nie do klap, podwozia, hamulców aerodynamicznych.
Chwilę później rozbłysły niektóre światła.
Percey patrzyła na wskaźnik prędkości pionowej. Pokazywał, że schodzą z prędkością trzech i pół tysiąca stóp na minutę.
O wiele szybciej, niż zakładali. Prawie pięćdziesiąt mil na godzinę.
Dlaczego? – zastanawiała się. Czyżby pomylili się w obliczeniach?
Z powodu rozrzedzonego powietrza! Obliczała prędkość opadania w gęstej atmosferze. Myśląc o tym teraz, przypomniała sobie, że powietrze w okolicach Denver jest rzadsze również na mniejszych wysokościach. Nigdy nie latała szybowcem wyżej niż milę.
Pociągnęła ster, by zmniejszyć prędkość spadku. Po chwili schodzili dwa tysiące sto stóp na minutę. Ale równocześnie zmniejszyła się prędkość pozioma. W tym rzadkim powietrzu prędkość przeciągnięcia wynosiła około trzystu węzłów. Drążek steru zaczął wibrować, a przyrządy stały się bezwładne. W takim samolocie nie będzie wyjścia z bezwładnego lotu.
Читать дальше